Translate

niedziela, 3 października 2021

JESIENNY WYPOCZYNEK Z BUDOWĄ W TLE


(art by Marlena Majchrzak - Kwiat jabłoni)

Dziwne, byłam w Barcelonie bardzo, bardzo dawno temu, nie pamiętam zapachu jabłoni z żadnej uliczki w tym mieście, raczej mam w pamięci ulicę główną    z wielkimi drzewami o gołych pniach. Po ten zapach jabłoni należałoby zapuścić się w jakąś małą uliczkę gotico, tam też bywałam,  ale nie czułam tam żadnego zapachu jabłoni.


 Tuwim , natomiast, taką kwiatem jabłoni pachnącą najwidoczniej znał i Ordonówna mogła ją opiewać.

Hanka Ordonówna - Uliczka w Barcelonie (Syrena Record)



Uliczkę znam w Barcelonie
Pachnącą kwiatem jabłoni
Bardzo lubię chodzić po niej
Gdy mnie już znuży śródmieścia gwar
Tam kroki własne me słyszę
I wiatr jak liśćmi kołysze
Zresztą nic nie mąci ciszy
Uliczki mojej w tym tkwi jej czar
I dziś ta myśl mnie nie smuci
Że mnie mój miły porzucił
Lecz ciągle marzę że wróci
Odwiedzić kiedyś ten cichy kąt
Bo „dziś" we „wczoraj" się zmieni
Gdy tylko je opromieni
W chwilach słodkiego marzenia
Tak wiele wspomnień zabranych stąd

Teraz mieszkam na uliczce o też wdzięcznej nazwie sadu z owocowymi drzewami ( 24 domy). Gorzej ze spacerami po niej. Mieszkam tu juz 7 lat i jak dotąd, oprócz tej pięknej nazwy uliczka  wyglądu romantycznego , jak dotąd, nie ma. Z dwuletnim opóźnieniem, ale rozpoczęła się jej   budowa.

Zatem o spacerach po niej, jak  po ulicy, o której   pisał Kazimierz Wierzyński w  wierszu "Lewa Kieszeń", na razie tylko można pomarzyć. 
"Chodzę i gapię się ludziom na pięty,
Jak ich coś naprzód po ulicach niesie,
I, zda się, jestem też bardzo zajęty
I też gdzieś idę w jakimś interesie."

Sytuacja jest inna nie tylko ze względu, że uliczka moja nie jest zaludniona, a ja zajęta też specjalnie nie jestem. Mieszkańcy tutejsi raczej jeżdzą samochodami, a jeśli wychodzą, to tylko z pieskami na spacer na sąsiednie zielone tereny.

Jeszcze chodzić  po mojej uliczce bezpiecznie się nie da, a szczególnie od poniedziałku do piątku w godzinach 8-16, jeżeli nie ma się w planach życiowych stanowienia podkładu pod kostkę brukową  na tej "drodze" stworzonego przez  walec drogowy lub inną ciężką maszynę. 



Mimo to mieszkańcy w wieku produkcyjnym i ich dzieci dokonują różnych ekwilibrystyk, aby tą drogę z domu do najbliższej ulicy dotrzeć w jednym nienaruszonym kawałku.

A ja mam ogląd na całą inwestycję z okna swojego domu lub sprzed domu.

Dziwne, że wykonawca nie zatrudnił mnie w nadzorze. Mogłabym przecież prowadzić z powodzeniem swoisty dziennik budowy i to z fotografiami. Może te fotki nie miałyby ostrości, bo okien już nie myję. Syzyfowa praca.

Jak na razie mój widok to:




- 3 koparki
- 2 toy- toyki (bo pomiędzy tym rozwidleniem budowanej ulicy - w samym środku- rozpoczęła się akurat teraz budowa domu )
- długi samochód ciężarowy
- złożona kostka brukowa i krawężniki
- ciągle kaszlący szef robót
- 6 pracowników od łopaty i układania kostek i krawężników.
Jedyną radością pała mój mały wnusio. Michał zachwyca się koparkami.

gif z Internetu

Czy jestem w tym wszystkim gdzieś użyteczna?

Zaskoczę stwierdzeniem, że tak. Zaproponowałam szefowi budowy, nie temu wyżej, mojemu Michałkowi (chociaż z dziadkiem łazi po budowie i daje żółwika robotnikom oraz zachwyca się maszynami budowlanymi) - prawdziwemu kaszlącemu, młodemu inżynierowi, jakiś rozgrzewający płyn (bezalkoholowy), aby biedactwo nie rozchorowało się na całego. Nie... nie z obawy o opóźnienie robót... a skądże. Przecież firma chyba na zastępstwo kogoś by dała. Po prostu czysta empatia.  Szef z miną, jak gradowa chmura, nie przyjął mojej oferty... ale po pewnym czasie umotywował odmowę. Jest ( nie użyję tu tego słowa) zarobiony...

Coś tam w organizacji mu rypnęło... Nie dotarł materiał na czas. Musi szybko ludziom przygotować front pracy. Jak moja Toffi, skuliłam swój  empatyczny ogon  pod siebie i wróciłam do domu.

Kiedy wreszcie ruszyło i ludziom pot zaczął (...) spływać, a najstarszy pan oparł się o moją bramę, aby odpocząć, jako niepoprawna kobieta, nieśmiało spytałam, czy nie odmówi, jeśli poczęstuję go kawą. Odżył i zaraz dodał... "to niech będą 3".

Z mlekiem?

"Tak, prosimy".

Kiedy wyszłam z cappuccino, już był następny chętny na kawę: szef - na czarną bez cukru. 

Od następnego dnia już przygotowywałam 5 cappuccino i 1 classic. Wystawiam im na czerwonej tacy na plac budowy, stawiam na stercie kostki brukowej lub pobierają tacę z kawą już od furtki.

Wczoraj mój mąż zainteresował się, dlaczego nie podaję cukru. 
No właśnie... 
To, że ja piję cappuccino bez cukru, to przecież wcale nie znaczy, że oni też. Przecież w domu gościom podaję. A więc spytał robotników, czy słodzą. Dwóch  to by baaaardzo chciało, ale wcześniej nie śmieli o słodycz poprosić. 
No to już teraz mają i cukier.

Mam święty, cichy spokój przez ten czas, kiedy panowie konsumują tę swoją kawusię. Szefowi postanowiłam podawać podwójną. Oj, naiwniaczka ze mnie, myślałam, że przerwa na ciszę dzięki temu będzie nieco dłuższa.

A skądże...

Młody inżynierek chwyta ten mój wysoki kubek za ucho i hasa z nim po całej budowie, od czasu do czasu siorbiąc sobie szatana. Bo i mocy w kawie mu nie żałuję... a niech ma. Skoro tyle musi mieć energii... Żeby jeszcze tylko tak nie klęli, ale czy budowa jakakolwiek może bez tego się obyć?

Przed i po kawie powinnam założyć sobie na uszy słuchawki, bo zgrzyt rytej nawierzchni żwirowej i ciętej kostki brukowej, czy krawężników  wyniszczają mój słuch i  nerwy, nie mówiąc o tym, co przeżywa moja Toffi. Już sobie wyobrażam, co to będzie, kiedy dojdą pod moje ogrodzenie. W tej chwili wykopany jest rów  pod krawężnik, w który wpadła kilka dni temu moja psinka Toffi, kiedy wymknęła mi się przez nieuwagę w momencie otwierania furtki. Panowie akurat pracowali przy dalszej odnodze ulicy, ale całe zdarzenie zauważyli. Hmmm... maja telefony komórkowe... to tylko tak na marginesie... Wpadłam zatem też w ten "okop" i zaczęłam walkę o schwytanie zbiega.
Ten wykop był wtedy głębszy, jeszcze bez krawężnika i betonu.


 Pies nie miał za wiele możliwości. Bój nie trwał długo, ale moje z nim wydobycie się na powierzchnię już łatwe nie było. Gdybym kiedyś ćwiczyła fitness step by step....



Nie jestem taka sprawna, abym trzymając silnego, wyrywającego się i wijącego, jak piskorz szczeniaka pod pachą, wyskoczyć mogła  na powierzchnię, posługując się tylko jedną ręką, bez silnych mięśni w nogach. Ten "schodek" instruktorki na filmiku jest niziutki, to nie ta wysokość do pokonania, jaka była  w moim przypadku, no i przede wszystkim wiek...

 Poza tym nie było nic stabilnego, czego mogłam się chwycić. Furtka otwarta, kołysząca się to do przodu, to do tyłu... aż jakimś cudem  wskrabałam  się, wyobrażając sobie radość panów oglądających całe zdarzenie. A co tam... W końcu jakaś rozrywka w tym kawiarnianym ulicznym salonie im się należy. Budowa potrwa jeszcze z dwa miesiące, jak dobrze pójdzie, ale niech na wiele nie liczą.
A to był taki przykład mojego "relaksu" w czasie tej przerwy od blogowania, żeby nie było, że zapowiadałam go, a nie zrealizowałam 😀

Piszę w wolny dzień od pracy, wieczorem. Jest cicho , pozostał tylko sprzęt,  materiał budowlany i rozkopana ulica.




Taki wąziutki chodniczek przed moim ogrodzeniem będzie miał pewne zdrowotne dla mnie znaczenie. Muszę się odchudzić, bo inaczej samochody jadące do sąsiedniego  gabinetu terapeutycznego i  fitnessu  same oszlifują mi bioderka


Tak wyglądał mój wrześniowy odpoczynek, a i następne miesiące też zapowiadają się podobnie, jeśli chodzi o atrakcje.
Nie odpoczywałam, niestety, w Barcelonie... i na razie na taki wyjazd długo się nie zanosi.