(art by Marlena Majchrzak - Kwiat jabłoni) |
Tuwim , natomiast, taką kwiatem jabłoni pachnącą najwidoczniej znał i Ordonówna mogła ją opiewać.
Uliczkę znam w Barcelonie
Pachnącą kwiatem jabłoni
Bardzo lubię chodzić po niej
Gdy mnie już znuży śródmieścia gwar
Tam kroki własne me słyszę
I wiatr jak liśćmi kołysze
Zresztą nic nie mąci ciszy
Uliczki mojej w tym tkwi jej czar
I dziś ta myśl mnie nie smuci
Że mnie mój miły porzucił
Lecz ciągle marzę że wróci
Odwiedzić kiedyś ten cichy kąt
Bo „dziś" we „wczoraj" się zmieni
Gdy tylko je opromieni
W chwilach słodkiego marzenia
Tak wiele wspomnień zabranych stąd
Teraz mieszkam na uliczce o też wdzięcznej nazwie sadu z owocowymi drzewami ( 24 domy). Gorzej ze spacerami po niej. Mieszkam tu juz 7 lat i jak dotąd, oprócz tej pięknej nazwy uliczka wyglądu romantycznego , jak dotąd, nie ma. Z dwuletnim opóźnieniem, ale rozpoczęła się jej budowa.
Zatem o spacerach po niej, jak po ulicy, o której pisał Kazimierz Wierzyński w wierszu "Lewa Kieszeń", na razie tylko można pomarzyć.
"Chodzę i gapię się ludziom na pięty,
Jak ich coś naprzód po ulicach niesie,
I, zda się, jestem też bardzo zajęty
I też gdzieś idę w jakimś interesie."
Sytuacja jest inna nie tylko ze względu, że uliczka moja nie jest zaludniona, a ja zajęta też specjalnie nie jestem. Mieszkańcy tutejsi raczej jeżdzą samochodami, a jeśli wychodzą, to tylko z pieskami na spacer na sąsiednie zielone tereny.
Jeszcze chodzić po mojej uliczce bezpiecznie się nie da, a szczególnie od poniedziałku do piątku w godzinach 8-16, jeżeli nie ma się w planach życiowych stanowienia podkładu pod kostkę brukową na tej "drodze" stworzonego przez walec drogowy lub inną ciężką maszynę.
Mimo to mieszkańcy w wieku produkcyjnym i ich dzieci dokonują różnych ekwilibrystyk, aby tą drogę z domu do najbliższej ulicy dotrzeć w jednym nienaruszonym kawałku.
A ja mam ogląd na całą inwestycję z okna swojego domu lub sprzed domu.
Dziwne, że wykonawca nie zatrudnił mnie w nadzorze. Mogłabym przecież prowadzić z powodzeniem swoisty dziennik budowy i to z fotografiami. Może te fotki nie miałyby ostrości, bo okien już nie myję. Syzyfowa praca.
Jak na razie mój widok to:
- 3 koparki
- 2 toy- toyki (bo pomiędzy tym rozwidleniem budowanej ulicy - w samym środku- rozpoczęła się akurat teraz budowa domu )
- długi samochód ciężarowy
- złożona kostka brukowa i krawężniki
- ciągle kaszlący szef robót
- 6 pracowników od łopaty i układania kostek i krawężników.
Jedyną radością pała mój mały wnusio. Michał zachwyca się koparkami.
gif z Internetu |
Czy jestem w tym wszystkim gdzieś użyteczna?
Zaskoczę stwierdzeniem, że tak. Zaproponowałam szefowi budowy, nie temu wyżej, mojemu Michałkowi (chociaż z dziadkiem łazi po budowie i daje żółwika robotnikom oraz zachwyca się maszynami budowlanymi) - prawdziwemu kaszlącemu, młodemu inżynierowi, jakiś rozgrzewający płyn (bezalkoholowy), aby biedactwo nie rozchorowało się na całego. Nie... nie z obawy o opóźnienie robót... a skądże. Przecież firma chyba na zastępstwo kogoś by dała. Po prostu czysta empatia. Szef z miną, jak gradowa chmura, nie przyjął mojej oferty... ale po pewnym czasie umotywował odmowę. Jest ( nie użyję tu tego słowa) zarobiony...
Coś tam w organizacji mu rypnęło... Nie dotarł materiał na czas. Musi szybko ludziom przygotować front pracy. Jak moja Toffi, skuliłam swój empatyczny ogon pod siebie i wróciłam do domu.
Kiedy wreszcie ruszyło i ludziom pot zaczął (...) spływać, a najstarszy pan oparł się o moją bramę, aby odpocząć, jako niepoprawna kobieta, nieśmiało spytałam, czy nie odmówi, jeśli poczęstuję go kawą. Odżył i zaraz dodał... "to niech będą 3".
Z mlekiem?
"Tak, prosimy".
Kiedy wyszłam z cappuccino, już był następny chętny na kawę: szef - na czarną bez cukru.
Od następnego dnia już przygotowywałam 5 cappuccino i 1 classic. Wystawiam im na czerwonej tacy na plac budowy, stawiam na stercie kostki brukowej lub pobierają tacę z kawą już od furtki.
Wczoraj mój mąż zainteresował się, dlaczego nie podaję cukru.
No właśnie...
To, że ja piję cappuccino bez cukru, to przecież wcale nie znaczy, że oni też. Przecież w domu gościom podaję. A więc spytał robotników, czy słodzą. Dwóch to by baaaardzo chciało, ale wcześniej nie śmieli o słodycz poprosić.
No to już teraz mają i cukier.
Mam święty, cichy spokój przez ten czas, kiedy panowie konsumują tę swoją kawusię. Szefowi postanowiłam podawać podwójną. Oj, naiwniaczka ze mnie, myślałam, że przerwa na ciszę dzięki temu będzie nieco dłuższa.
A skądże...
Młody inżynierek chwyta ten mój wysoki kubek za ucho i hasa z nim po całej budowie, od czasu do czasu siorbiąc sobie szatana. Bo i mocy w kawie mu nie żałuję... a niech ma. Skoro tyle musi mieć energii... Żeby jeszcze tylko tak nie klęli, ale czy budowa jakakolwiek może bez tego się obyć?
Przed i po kawie powinnam założyć sobie na uszy słuchawki, bo zgrzyt rytej nawierzchni żwirowej i ciętej kostki brukowej, czy krawężników wyniszczają mój słuch i nerwy, nie mówiąc o tym, co przeżywa moja Toffi. Już sobie wyobrażam, co to będzie, kiedy dojdą pod moje ogrodzenie. W tej chwili wykopany jest rów pod krawężnik, w który wpadła kilka dni temu moja psinka Toffi, kiedy wymknęła mi się przez nieuwagę w momencie otwierania furtki. Panowie akurat pracowali przy dalszej odnodze ulicy, ale całe zdarzenie zauważyli. Hmmm... maja telefony komórkowe... to tylko tak na marginesie... Wpadłam zatem też w ten "okop" i zaczęłam walkę o schwytanie zbiega.
Ten wykop był wtedy głębszy, jeszcze bez krawężnika i betonu.
Pies nie miał za wiele możliwości. Bój nie trwał długo, ale moje z nim wydobycie się na powierzchnię już łatwe nie było. Gdybym kiedyś ćwiczyła fitness step by step....
Poza tym nie było nic stabilnego, czego mogłam się chwycić. Furtka otwarta, kołysząca się to do przodu, to do tyłu... aż jakimś cudem wskrabałam się, wyobrażając sobie radość panów oglądających całe zdarzenie. A co tam... W końcu jakaś rozrywka w tym kawiarnianym ulicznym salonie im się należy. Budowa potrwa jeszcze z dwa miesiące, jak dobrze pójdzie, ale niech na wiele nie liczą.
A to był taki przykład mojego "relaksu" w czasie tej przerwy od blogowania, żeby nie było, że zapowiadałam go, a nie zrealizowałam 😀
Piszę w wolny dzień od pracy, wieczorem. Jest cicho , pozostał tylko sprzęt, materiał budowlany i rozkopana ulica.
Taki wąziutki chodniczek przed moim ogrodzeniem będzie miał pewne zdrowotne dla mnie znaczenie. Muszę się odchudzić, bo inaczej samochody jadące do sąsiedniego gabinetu terapeutycznego i fitnessu same oszlifują mi bioderka.
Tak wyglądał mój wrześniowy odpoczynek, a i następne miesiące też zapowiadają się podobnie, jeśli chodzi o atrakcje.
Nie odpoczywałam, niestety, w Barcelonie... i na razie na taki wyjazd długo się nie zanosi.