Translate

środa, 29 kwietnia 2020

NARODOWA DUMA I POCZUCIE KRZYWDY



Nie czuję się akurat dzisiaj pokrzywdzona. No może troszeczkę, ale za to nie wiem, przez co, czy przez kogo. Bolą mnie oczy. Kto jest sprawcą tego licha? Czy skądinąd piękna ale alergiczna wiosna, czy może brak wystarczającej ilości snu? Chyba nie pogarszanie się stanu mojej choroby oczu? Już miałam sobie darować to pisanie, bo to też może być jedną z niewielu przyczyn.
 Zdrzemnęłam sie w ciągu dnia, przejrzałam na ślepia ... i hajda... do laptopa.
Jako że biblioteki otwierać wkrótce będą swoje oddźwierza, wystraszona, że będę musiała wyzbyć się zaraz książki Artura Andrusa (przecież głupio ją przedłużyć... taką u mnie miała przecież długą kwarantannę) jeszcze któryś już raz z rzędu przewertowałam ją, co by z niej jeszcze dało się uszczknąć na mojego bloga ku Waszej rozrywce.
I znalazłam coś, z czym się w zupełności z autorem zgadzam. 

Ja także nie jestem zazdrośnicą, ale kiedy widzę zachwyty w różnego rodzaju przewodnikach zagranicznych, jakieś achy i wowy nad cudami historycznymi, architektonicznymi oraz ciekawostkami niespotykanymi podobno w żadnym innym zakątku świata, to od razu przypomina się stanowisko Andrzeja Andrusa. My też mamy się w przewodnikach turystycznych czym pochwalić.

"Kiedy w przewodniku turystycznym trafiam na wzmiankę, że drzwi wschodnie do baptysterium we Florencji "Michał Anioł uważał  za tak piekne, iż mogłyby służyć za wrota do raju", zaczyna coś we mnie wzbierać i wylewa się cytatem: "A w Krużewnikach był?!"

I nie robi na mnie żadnego wrażenia stwierdzenie, że Ghiberti pracował nad nimi 27 lat z największym oddaniem i największą miłością". 
U mnie w mieszkaniu głupie drzwi do łazienki pan Krzysztof zakładał przez cztery miesiące, a potem regulował przez pół roku!!! A były już gotowe! 
Gdyby musiał je najpierw samodzielnie "z największym oddaniem i największą miłością" wyrzeźbić w płycie wiórowej i wykończyć okleiną drewnopodobną, trzy pokolenia moich spadkobierców wchodziłyby do łazienki, odchylając gustowną zasłonką wykonaną z dwóch spiętych agrafkami ręczników, na których widnieją: pani w stroju kapielowym i napis "Miss Energetyki 2008" oraz logo Otwartego Funduszu Emerytalnego z hasłem "Ty dbaj o higienę, my zadbamy o Twoją emeryturę". 
(Źródło: Artur Andrus : "Blog osławiony miedzy niewiastami")

I tu od razu przyszła mi na myśl budowa  mojej łazienki:

Kiedy około pięć lat temu panowie budowlańcy "z największym oddaniem i miłością" budowali obecny mój dom, na terenie placu budowy okolonym już dość ładnie rokującymi piękny wzrost tujami, stała tojtojka. Panowie jednak nie w 100% ją wykorzystywali. Dziwnym przypadkiem jeden okaz w samym rogu działki był ulubionym krzewem panów i starali się go "własnym sumptem" płynnie uźyźnić. Żeby proceder ukrócić, mąż przeprowadził odpowiednią rozmowę, a ja udostępniłam dopiero co urządzaną łazienkę, zresztą też przez jednego z nich, jeszcze bez zamontowanych drzwi. Zawiesiłam również  niegorszą tkaninę, niż u Pana Andrusa we framudze, ale za to już była  zamontowana nowoczesna  - bardzo ciężka i gruba, kolorowa deska klozetowa, wolnoopadająca. Wzór obustronny. Trochę obawiałam się, że panowie mi to ustrojstwo przez usilne domykanie od razu popsują, więc na niej nakleiłam napis : "Spokojnie... sama opadnę :) Zajmij się sobą :)" w podpisie "deska"


Panowie początkowo, może z ciekawości, ale dość chętnie zaczęli odwiedzać już ten przybytek, tym bardziej, że na ścianie był wizerunek (z płytek  glazury łazienkowej) kobiety "podglądajacej" przebywajacego w toalecie. Wzrok miała skierowany właśnie na ten newralgiczny mebel toaletowy.











Nie wiem, czy czasem nie szukali w jej źrenicach kamerki, bo nie wszyscy byli tak odważni i co niektórzy powrócili do toytoyki, ale zostawiając już  w spokoju moje młode tuje.

Nadmienić muszę, że po pięciu latach widać różnicę we wzroście krzewów. Jedna nawet  po latach padła, ale w jej miejsce wsadziłam bez.



Trochę nadwyrężyli te biedne roślinki, to widać jeszcze dzisiaj, ale czy inaczej wspominałabym w innym przypadku tych skądinąd miłych panów?





wtorek, 28 kwietnia 2020

DZIEŃ DOBRY, PANIE PROFESORZE......

Jestem już starszą kobietą. Nie mam już dzieci w wieku maturalnym, ale jeszcze nie na tyle starą, aby mieć wnuki, które przejmowałyby się tym,  co będzie z maturą w tym roku i ewentualnymi studiami. 

To moje dzieci teraz same już egzaminują, ale trochę starszych, bo studentów, a moje wnuki jeszcze nawet sprawnie nie czytają. 

Ten starszy teraz w głowie ma odkrywanie przyrody. Poszukuje żuków w tujach lub w kwiatkach w moich skalniakach wokół tarasu.






Najbardziej satysfakcjonowałby go takie żuki, ale nie chcę go martwić, chyba ich tu nie znajdzie.






Badaniom poszukiwawczym podlega teren wokół tarasu:










Gdyby wnuki  już czytały, np: Herberta, to może zajrzałyby na stronę aleklasa.pl po interpretację wiersza tego poety.
Może na maturę taka wiedza byłaby "jak znalazł" ?

Czemu właśnie Herbert?

Jak wcześniej wspomniałam, zawsze mogę nawiązać do pandemii. Przecież, gdy kiedyś ktoś zajrzy na mój blog i zatrzyma się na wpisach z wiosny 2020, to raczej chciałby wiedzieć, co mi w głowie w tym czasie się telepało, prawda?

Wróćmy więc do zapowiadanego wiersza Herberta, a powoli dojdę do sedna.

Pan od przyrody

Nie mogę przypomnieć sobie
jego twarzy

stawał wysoko nade mną
na długich rozstawionych nogach
widziałem
złoty łańcuszek
popielaty surdut
i chudą szyję
do której przyszpilony był
nieżywy krawat


on pierwszy pokazał nam
nogę zdechłej żaby
która dotykana igłą
gwałtownie się kurczy

on nas wprowadził
przez złoty binokular
w intymne życie
naszego pradziadka
pantofelka
on przyniósł
ciemne ziarno
i powiedział: sporysz

z jego namowy
w dziesiątym roku życia
zostałem ojcem

gdy po napiętym oczekiwaniu
z kasztana zanurzonego w wodzie
ukazał się żółty kiełek
i wszystko rozśpiewało się
wokoło

w drugim roku wojny
zabili pana od przyrody
łobuzy od historii

jeśli poszedł do nieba –

może chodzi teraz
na długich promieniach
z ogromną siatką
z zieloną skrzynką
wesoło dyndającą z tyłu

ale jeśli nie poszedł do góry –

kiedy na leśnej ścieżce
spotykam żuka który gramoli się
na kopiec piasku
podchodzę
szastam nogami
i mówię:
– dzień dobry panie profesorze

pozwoli pan, że mu pomogę –
przenoszę go delikatnie
i długo za nim patrzę
aż ginie
w ciemnym pokoju profesorskim
na końcu korytarza liści


Szkoda, że za moich czasów nie było takich gotowych opracowań, jakie teraz można znaleźć w internecie. Czy mogłabym lepiej opracować analizę tego wiersza, mimo, że byłam niezłą polonistką?
Nie próbowałam, bo wówczas Herbert był "persona non grata".

„Graniczna” zwrotka

„Graniczna” bo rozgranicza dwie części wiersza. Część pierwsza była wspomnieniem – portretem profesora z przeszłości. Część druga będzie fantazją, wyobrażeniem profesorskiego życia po śmierci. A ta strofka wyjaśnia, czemu zmarł. Krótko i na pozór beznamiętnie oddziela życie od śmierci, świat pokoju od świata chaosu i mordu. Nietrudno zauważyć grę słów: pana od przyrody zabili łobuzy od historii. Zestawienie dwóch przedmiotów, które dobrze znamy, nie jest przypadkowe.
Przyroda – to wiedza o życiu na ziemi, historia – o działaniach człowieka. Gdy ktoś od historii zabija kogoś od przyrody, to tak jakby człowiek zwrócił się przeciw naturze, przeciw życiu na ziemi.

„Łobuzy od historii” – to przenośnia oznaczająca: zbrodniarze, zabójcy, ci, którzy wymyślili i wszczęli wojnę. Otóż historia to taki dział, który tworzą i łobuzy, i bohaterowie. Przeciwnie niż przyroda, która nie zna łobuzów, a może świetnie obyć się bez człowieka. Czy te słowa to dziecinne widzenie świata? Nie. To bardzo trafne wykorzystanie skojarzeń o szkolnych przedmiotach i bardzo dojrzała, zaprawiona goryczą refleksja o dziejach ­ludzkości.

Część I – portret miniony

Jaki był profesor od przyrody? Jakiś taki długi, chudy i jeszcze wydłużony siłą wspomnienia. Wiadomo, że we wspomnieniach wszystko zmienia trochę kształty – jest niezbyt konkretne, powiększone lub pomniejszone. Świetnie te cechy ludzkiej pamięci pokazuje Herbert – jego pan od przyrody ma zatartą twarz, wydłużoną postać i posiada rzeczy, które utkwiły w świadomości chłopca: złoty łańcuszek i krawat. Musiały zrobić na nim wrażenie, skoro je zapamiętał! W ogóle cała postać przypomina w tym wspomnieniu olbrzymiego ptaka – za sprawą długich rozstawionych nóg, chudej szyi i tego krawata. „Stawał wysoko nade mną” jak bocian nad żabą. Zwróć uwagę na niezwykłą przenośnię: krawat – nieżywy i przyszpilony.

Co się kojarzy?
Zasuszony motyl. A czy to miłe skojarzenia? Wcale nie. Herbert składa hołd pracy tego nauczyciela i ze wzruszeniem wspomina jego postać. To prawda, ale nie oznacza, że poeta wybudował przyrodnikowi pomnik, i że portret z przeszłości musi być serdeczny, radosny i z łezką wzruszenia. To portret prawdziwy, jest w nim trochę lęku i podziwu małego ucznia do dużego profesora.

Czego uczył? To ważniejsze może niż to jak wyglądał?
Jest to obrazek okrutny, nieco drastyczny i makabryczny: kontakt ze śmiercią i paradoksami ciała, reakcjami niezależnymi od życia, eksperymentowanie i ból, a przynajmniej działanie dość sadystyczne, ale oczywiście w imieniu nauki.

I to wszystko – to wiedza o człowieku, o skomplikowanym ludzkim życiu, nie o żabie. W dodatku jest chyba lekką aluzją do pięknego wiersza Słowackiego o matce: Ona pierwsza pokazała mi księżyc. Tam księżyc – tu zdechła żaba. Tam romantyzm – tu prawda istnienia i umierania. Ale nie tylko: intymne życie pradziadka pantofelka – to nauka o pomnażaniu życia, utrwalaniu, przekazywaniu następnym pokoleniom. Pantofelek naszym pradziadkiem? Proszą się nie oburzać, poeta zaznacza pokrewieństwo wszystkich istot tej ziemi, a z tym już się spotkaliśmy. Zresztą może lepiej być krewniakiem pantofelka niż łobuza od historii?

Ziarno sporyszu – to trucizna, a także lek, gdy stosowany jest w odpowiednich ilościach. W dziesiątym roku życia zostałem ojcem. Oto czego jeszcze uczył przyrodnik! Kto źle skojarzył, niech dokładnie przeczyta dalej o radości obserwowania narodzin życia, o tym jak świat może się rozśpiewać, gdy z kasztana w wodzie ukaże się zielony kiełek. Oto radość ojcostwa: spowodowania życia.

Część II – co z nim po śmierci?

Otrzymujemy dwie odpowiedzi: jeśli poszedł do nieba i… jeśli nie poszedł do góry (czyli do nieba).
Załóżmy, że jednak jest w niebie. Wygląda na to, że przyrodnik nadal poluje na jakieś niebiańskie motyle, długie nogi zamieniły się w promienie, ale całemu polowaniu towarzyszy radość. To wersja optymistyczna – możemy być wdzięczni poecie, iż obiecuje, że będziemy mogli zabrać tam swoje pasje i to, co stanowiło sens życia ziemskiego.
A jeśli nie poszedł do góry? To wcale nie oznacza wersji pesymistycznej, oprócz wizji piekła, ludzie mają inne jeszcze pomysły na „życie po śmierci”. Jednym z nich jest teoria reinkarnacji, czyli przemiany w inną formę życia. Tak też można interpretować ostatnie strofy naszego wiersza, gdy dojrzały już uczeń rozmawia z żukiem jak z profesorem. Kto wie… Może będziemy lub byliśmy ptakami lub żukami?

Podsumowanie

Wyobraź sobie: leśna ścieżka, kopczyk piasku, gramolący się żuk, liście – to przecież przyroda. To miłości do takich zjawisk nauczył mistrz ucznia.
Zauważ, dziwne te lekcje. Niby z przyrody, ale tak naprawdę to w notatce znajdują się: śmierć, życie, ból, radość, trucizna, lek, ojcostwo, narodziny. Najważniejsze sprawy ludzkie. Tego nauczał pan od przyrody – czy może profesor od technologii istnienia?
Jeśli człowiek umie zachwycać się naturą, pragnie lasu i zieleni, pragnie pomóc gramolącemu się żukowi, to znaczy, że był dobrym uczniem przyrodnika. Wdzięczny za tę miłość do świata, może powiedzieć, patrząc na żuka: „dzień dobry, panie profesorze…”

A teraz zatrzymam się przy stwierdzeniu w tej analizie "Gdy ktoś od historii zabija kogoś od przyrody, to tak jakby człowiek zwrócił się przeciw naturze, przeciw życiu na ziemi."

Czy my teraz nie zwracamy się przeciw naturze, przeciw życiu na ziemi?
Nie, nie bójcie się, nie będę poruszać tu tematu bolesnego, bo stałby się polemiką polityczną, ja nie jestem za zabijaniem nawet ...najmniejszego bezbronnego żuczka, ale za to koronawirusa ... z dziką przyjemnością. 
Jak wspominałam, wszystkie drogi prowadzą do pandemii.
Wczoraj  w Gateway Pundit znalazłam raport Jima Hofta,  w którym oskarża się, albo tylko snuje przypuszczenia, że w ogromnej mierze dotowano badania laboratoryjne dotyczące koronawirusa (grant wynosił 3,7 miliona $). Nie wiadomo nadal, czy śmiertelny wirus wyciekł umyślnie, czy był to jedynie przypadek. Podejrzewa sie, że Chińczycy próbowali sprzedać światu szczepionkę, jak ten wirus zacznie się rozprzestrzeniać, ale wszystko wymknęło się spod kontroli. 

Artykuł kończy się w ten sposób:
(...) jeśli to laboratorium okaże się miejscem, z którego pochodzi wirus, zapłaciliśmy za to. Zapłaciliśmy za tego cholernego wirusa, który nas zabija "

Czyżby to nie było zwrócenie się przeciw naturze, przeciw życiu na ziemi?

A teraz proponuję posłuchać jednego z najsłynniejszych "żuków" - Johna Lennona - wykonuje  "Child of Nature" (Jestem dzieckiem natury)


Jestem w drodze do Rishikesh, mniej więcej śniłem
I ten sen był prawdziwy, tak, ten sen był prawdziwy

Jestem dzieckiem natury
Nie potrzeba wiele by mnie oswobodzić
Jestem dzieckiem natury
Jestem jednym z dzieci natury

Słońce lśni w mych oczach, gdy tak stawiam czoła pustynnej przestrzeni
A moje myśli wracają do domu, tak, moje myśli wracają do domu

Jestem dzieckiem natury
Nie potrzeba wiele by mnie oswobodzić
Jestem dzieckiem natury
Jestem jednym z dzieci natury

Pod łańcuchami górskimi, gdzie wiatr nigdy się nie zmienia
Dotyka zakamarków mej duszy, dotyka zakamarków mej duszy

Jestem dzieckiem natury
Nie potrzeba wiele by mnie oswobodzić
Jestem dzieckiem natury
Jestem jednym z dzieci natury



Mój dom teraz tonie we floksikach.
Natura ma teraz barwy fioletu, amarantu. Lubię ten kolor na tle zieleni.














Nie da się ukryć, że 4 lata temu krzewy, jak i wnuczek byli mniejszych rozmiarów.



KORZYSTAJ Z OKAZJI


Dwie rzeczy nigdy nie wrócą:
wypuszczona z łuku strzała
i niewykorzystana okazja

Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale chyba nie wszyscy potrafią korzystać z nadarzających się szans, jakie podsuwa nam samo życie.

Niejeden partner miał w życiu okazję, aby dokładniej poznać swoją partnerkę "od podszewki", ale wygodniej przyjmował jej wizerunek taki, w jakim się starannie przed nim prezentowała, a dokładniej - ukrywała. On jednak, uganiając się za koleżanką z pracy, która nagle stała się wirtualna (i praca i koleżanka), mógłby wcześniej odkryć, że ta blondynka, z którą "#pozostaje do znudzenia w domu" jest tak naprawdę szatynką. Na nogach "pajączki" i to wcale bynajmniej nie rozszerzone naczynka krwionośne, ale ... delikatnie owłosione (odnóżki) długie nóżki jego wybranki, na skutek braku depilacji. 

Jak to się dzieje? 

Wszystkiemu winne zamknięte gabinety kosmetyczne,  fryzjerskie, przez co odrosty wyszły na popas.
Czy tylko ona tak się zapuściła?
Nie, bo ta wirtualna dama, ta czarnulka z pracy, nagle lekko przysiwiała (?), bo już dawno włosów nie umalowała. I usta jakieś nie takie same, bo  nieumalowane, bo przecież szminki i błyszczyki zastąpiły ...maseczki. 

A jeśli on jest metroseksualny, a fryzura klapnęła na amen, to
... czas zwijać manatki i szukać innej okazji...?

... nowego mieszkanka?
... nowej partnerki?

Może przystojnej z ... długimi nogami, bo te nogi będzie widać od razu? Przynajmniej do zweryfikowania...

Może dać  ogłoszenie do prasy?


OKAZJA 

Andrzej Waligórski 



Pewien malarz, co malował pikasy

I uważał że ma talent wielki,
Podał raz ogłoszenie do prasy: 


"Poszukuję przystojnej modelki,
Ale taniej, bo jestem ubogi,
Tylko żeby miała długie nogi!!!"


No i siedzi w swej pracowni nazajutrz
Aż ktoś puka, więc ten malarz patrzy,
A tu cichcem drzwi się otwierają
I przychodzi Wojciech Samotraczyk,
Eks-urzędnik co nie zrobił kariery, 
Gęba wredna, lat sześćdziesiąt cztery, 


Wszedł, kapelusz rzucił na ławkę, 
Palto wiesza na gwoździu, na murze, 
A następnie podwija nogawkę, 
Ukazując kosmate odnóże, 
Owinięte w elastyczny bandaż 
I powiada - Długa noga, nieprawdaż? 


- Bardzo długa - rzekł malarz - a ino,
Ale ty mi stąd zaraz zjeżdżaj podlecu
Razem ze swoją niedomytą kończyną,
Bo ci zaraz ją wyrwę z pleców!

Tutaj zęby wyszczerzył jak zwierzę,
I wyrzucił faceta za dźwierze. 
I jął czekać na modelkę smukłą... 


Lecz niestety - nie przyszła żadna,

I teraz temu malarzowi jest strasznie smutno,
I wydaje mu się, że ta noga Samotraczyka była nawet całkiem ładna,
Ale ten Samotraczyk się obraził i więcej już go nie ujrzycie...
Oj, jak my nie umiemy korzystać z tego, co nam daje życie!!!



Chyba należałoby tu zacytować Benjamina Disraeli:
" Ważną rzeczą w życiu jest wiedzieć, kiedy skorzystać z okazji, ale nie mniej ważne jest wiedzieć, kiedy nie należy z niej korzystać."

Gdyby nie stawiał malarz w ogłoszeniu warunku, że musi być..."młoda", to na rynku kobiet o pięknych długich nogach... skolko godno.






Skoro malarstwo, to może trochę alegorii na jego temat, aby nie oceniono wpisu za mało ważny i płytki wątek.


Alegoria  malarstwa wg obrazu Vermera


ALEGORIA MALARSTWA

To, co ważne – odbywa się w głębi,
za kotarą widoczne częściowo –
Klio w sukni w kolorze gołębim
stroi skroń aureolą laurową.

W jednej dłoni tryumfalna fanfara,
w drugiej – tom starożytnej historii.
Tak pozuje potomnym – a malarz
prezentuje się nie mniej wytwornie. 

Wypaliły się świece Habsburgów 
pod solidnym, flamandzkim sufitem; 
w świetle dnia – szachownica z marmuru, 
mapa świeżych wolności i zwycięstw. 

A artysta? – Sztalugi, taboret, 
pludry, beret, wycięte rękawy – 
widzi w sztuce historii podporę 
(oraz własny gościniec do sławy). 
Przez lat trzysta kotara Vermeera 
jedwabnemu lśnić światłu pozwoli, 
aż ją kupi doradca Hitlera 
i ukryje na pięć lat – w sztolni soli. 

Tyle scena… a morał? Pointa? 
Że Malarstwo – Historii jest lustrem? 
Że zdobyta raz wolność jest święta? 

Płótno artysty – 
puste. 

Jacek Kaczmarski 
Osowa, 5.4.2003

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

ŚWIĘTSZA NIŻ SAM KEMPIS

(Tomasz a Kempis, Źródło: Wikipedia)
Zdarza sie, że czasem wnuczek zwraca sie do mnie per Ty. Reaguję od ręki. Nie chcę, aby ta "zażyłość" weszła mu na tyle w krew, aby kiedyś przerodziła się w brak szacunku. 
Co na to wnuczek?
Wraca do początku zdania, "przepraszam, babciu" i dalej kontynuuje. Jeszcze się nie buntuje, chociaż nie lubi, kiedy  mu się przerywa. Czasem zwraca mi uwagę:
- Babciu, przepraszam, ale teraz zgubiłem wątek.
Wychowuje się wśród dorosłych, nie licząc przedszkola i tamtejszej "nauki kolegów"  brzydkich słów i zachowań, więc czasem rzuci jakimś nowym dla niego słowem lub całą frazą, że otwieram szeroko oczy ze zdumienia.

Jakiś dystans zachowywałam zawsze wobec moich rodziców, mimo, że kochałam ich bardzo, były przytulaski, uściski i pocałunki. Zawsze w relacjach bezpośrednich byli "mamusią i tatusiem" bez względu, jaki wiek osiągnęłam. Inna forma nie przechodziła mi przez gardło, próbowałam. Tak też zwracają się do nas nasze córki. Relacje w dalszym ciągu charakteryzują się mimo tego ciepłym, wzajemnym odnoszeniem się do siebie, zaufaniem i skłonnością do wzajemnych zwierzeń. Cieszy mnie, kiedy słyszę, że w podobny sposób do swoich rodziców zwracają się zięciowie, bo wyniesiony szacunek do nich przełożył się również na szacunek we własnych rodzinach. Stosowane są  też te same normy w wychowaniu dzieci. Dlatego, podobnie, jak my dziadkowie, przywołują na razie starszego (bo młodszy jest dopiero niemowlakiem), do norm wyrażających szacunek. Tak zwane "tykanie" starszej osoby w pewnej hierarchii rodzinnej, a później społecznej, nie zawsze dobrze rokuje. Nie każdy umie wykorzystać przyzwolenie na pewną poufałość. Bywa, że niektórzy ją nadużywają.
Zachowaniem niewłaściwym jest takie, które posiada znamiona braku szacunku, lekceważenia, a czasem może przybrać nawet w niektórych przypadkach zachowanie obraźliwe, a nawet niegodne.

Z tego względu należy dziecku wpoić, że na poufałość trzeba zasłużyć i go nie nadużywać. To na miłość nie trzeba zasługiwać, bo z natury jest bezinteresowna. Nasze wnuki maja wiedzieć i wciąż to im oświadczamy i udowadniamy, że kochamy je bez względu jakimi są, co zrobią, czy nie. Możemy ocenić tylko ich uczynki, ale nie osobę.

Takie uszanowanie drugiej osoby to kultura typowo polska. Wiem, że inne, bardziej bezpośrednie i swobodne sposoby zwracania się do siebie stosuje się w relacjach w innych krajach i będąc tam, przystosowuję się do tego bez oporów. 

Przenoszony zwyczaj na nasz teren jest już tak powszechny, że artykuł o tym temacie może być dla niektórych co najmniej nieaktualny, passé.


Żebym była dobrze zrozumiana. 
Moja sąsiadka jest w wieku mojej córki, ale dość szybko zaproponowałam jej po naszym wprowadzeniu się w nowe miejsce przejście na "ty". Zdawałam sobie sprawę, że jest to osoba kulturalna i nigdy od niej nie usłyszę: "słuchaj, ty ....(i tutaj zwyczajowy przerywnik), może wypijemy kawę". Z taką osobą trzymałabym odpowiedni dystans. 

Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą powiedzieć, że jestem świętsza, czy inaczej, większa ascetka niż  Tomasz a Kempis. Czarnogród... itp.

Tomasz à Kempis, (ur. ok. 1380 w Kempen niedaleko Kolonii, zm. 25 lipca 1471 w Zwolle) – niemiecki zakonnik, kanonik regularny, teolog i mistyk. Przypuszczalny autor "O naśladowaniu Chrystusa"– jednego z największych dzieł ascezy chrześcijańskiej. (Wikipedia)

Przecież nie stosuję tych zasad jota w jotę, jaką Tomasz Kempis w rozdziale "O unikaniu poufałości" w Traktacie "O Naśladowaniu Chrystusa" napisał:

1. Nie przed każdym otwieraj serce, jedynie mądremu i pobożnemu możesz się zwierzyć. Unikaj zbyt młodych i obcych. Nie schlebiaj bogatym i nie narzucaj się możnym. Trzymaj się pokornych, prostych, pobożnych i życzliwych, a mów z nimi o rzeczach ważnych. Nie spoufalaj się z jedną kobietą, ale wszystkie dobre niewiasty polecaj Bogu. Pragnij być bliskim tylko Bogu i Jego aniołom, a nie szukaj znajomości z ludźmi.
2. Trzeba mieć miłość ku wszystkim, ale poufałość wcale nie jest potrzebna. Zdarza się czasem, że o kimś nie znanym krąży najlepsza opinia, ale skoro się pojawi, sam jego widok odstręcza. Nieraz wydaje nam się, że staniemy się ludziom milsi w bliskiej zażyłości, a tymczasem jeszcze bardziej odwracają się od nas, gdy poznają z bliska nasze wady.

A więc osądzajcie mnie, jeśli taka Wasza wola.
Nie przeszkadza mi to wcale.
Nie jestem żadnym dinozaurem, stosującym zeskorupiałe zasady, co udowadaniam tym oto wierszem Andrzeja Waligórskiego. Przecież ile można wytrzymać takich "nudnych moich wynurzeń". Czas na tematyczny humor.
Zapraszam :)

POUFAŁOŚĆ
Andrzej Waligórski

Na przyjęciu u państwa Dreptaków
Kiedy wszyscy zajadali bryzol,
Młody Dreptak, popiwszy koniaku,
Wlazł do szafy z jedną panną Izą
Kaczorkówną, pod byle pretekstem,
Że niby tam szuka szala z lamy,
A ta Iza była z dużym seksem,
A on miał niewąski temperament.
A nim wszedł tam, to włosy przylizał,
Mrugnął okiem i na ręce chuchnął...
A za jakiś kwadrans panna Iza
Wyskoczyła i woła: - Mamuchno!
I zaczęła mamci w ucho szeptać
Budząc podziw i ciekawość gości,
Że tam w szafie ten paskudny Dreptak
Się dopuścił z nią poufałości...
Na to mama na swej otomanie
Podskoczyła i w ryk jak armata:
- I ty na to pozwalasz Stefanie?
Bowiem Stefan zwał się Izy tata...
Stefan powstał, choć był chuderlawy
I narażać się nie lubił zgoła,
Lecz chcąc jakoś włączyć się do sprawy
Wymamrotał: - No, to twoja szkoła!
Wtedy jeden z wujów, względnie stryjów,
O przepięknym, wręcz cerkiewnym basie,
Do Dreptaka rzekł: - Ty świński ryju!
A ów odparł ciepło: - Ty złamasie!
Stryj się zachwiał, myślano że runie,
Lecz go w porę złapał szwagier rudy,
I posadził na śpiącą babunię,
Która budząc się, krzyknęła: - Wódy!
Wówczas mama, tłumiąc straszną żałość
I chcąc wagi nadać całej gaffie,
Zażądała: - Opisz poufałość,
Której drań ten dopuścił się w szafie!
Tu spojrzeli wszyscy na podleca,
A panienka szept wydała cichy:
- On mamuńciu rąbnął mnie po plecach
I powiedział "Ty, pożycz dwie dychy"!
Na te słowa zapadło milczenie,
W ciszy pękła komuś w majtkach guma,
I babunia głucha niczym pieniek
Zapytała przytomnie: - Kto umarł?



W blogosferze jesteśmy koleżankami i kolegami i tu nie przeszkadza mi zwrot per ty, dopóki szanujemy się nawzajem, wymieniajac swoje poglądy, nawet gdyby diametrialnie się od siebie różniły.

Pozdrowienia śle Teresa



niedziela, 26 kwietnia 2020

STARA CYKLISTÓWKA W NOWEJ ROLI


O kapeluszach już się narozprawiałam, ale pozwólcie, że jeszcze wspomnę o czapce cyklistówce. Ma to związek z pandemią. Właściwie przyznam się bez bicia -  do pandemii potrafię wszystko nawiązać. 
Cyklistówka się nie da?
Założyć się wirtualnie nie mogę, może i dobrze, bo od gier nie jestem uzależniona. Ale dajcie mi tylko szansę, a może się uda? 
Jeśli facet siedzi tygodniami w mieszkaniu z żoną, dziećmi i teściową na głowie ...powiedzmy w bloku na małym metrażu, to co mu się marzy? 
Maseczka - niewidka.
Nie ma takich?
Są tylko czapki  - niewidki?
Ale przecież nikt nigdzie nie określił, jak ona ma wyglądać!
No to załóżmy, że jest starą , brzydką cyklistówką, byleby spełniała swą rolę i pozwoliła biednemu facetowi odciąć się od sytuacji, jaką wyżej opisałam, czyli wrzeszczących dzieciaków, gderliwej żony i wtrącającej sie we wszystko teściowej. I tak przez kilka tygodni. Nie płaczcie tak bardzo panowie, to nic nowego! 
Już w 1960 roku Ludwik Jerzy Kern radził panom, jak wyjść cało z takiej opresji. Dlatego starsi panowie nie płaczą. Bo nie żyje już ich teściowa?
Nie... to nie tylko to... oni po prostu wiedzą, co robić, zgodnie z zaleceniem:

Ludwik Jerzy Kern
CZAPKA - NIEWIDKA (1960r.)

Czapka - niewidka.
Idea to niebrzydka. 

W domu na przykład – nie masz spokoju ,
Wystarczy wyjść do przedpokoju
Czapkę wystarczy zdjąć z wieszaka,
I bądźcie zdrowi – nie ma chłopaka.


W domu się zaraz robi, jak w grobie.
Bo wszyscy myślą, żeś poszedł sobie.
Teściowa w płacz,
W płacz małe dzieci,
A żona zaraz za tobą leci. 
Niech leci,
Pozwól szukać cię babce.
Ty siedzisz w domu.
Rzecz jasna, w czapce.

Gdy wrócisz po godzinach dwóch
Ciągle cię broni twa czapka druh.
Dzieci siedzą cicho, jak trusia:
- Jest tatuś?
- Nie ma tatusia.
I nagle słyszysz oczarowany:
Gdzie mój mąż?
Gdzie zięć kochany!

Czapka to twoja dobra wróżka.
W niej na głowie idziesz do łóżka.
I choć wyglądasz gorzej niż flakier,
Śpi ci się smacznie w czapce na bakier.
A obok żona śpi przekonana,
Żeś się zabawił gdzieś do rana.

Rano podjadłszy sobie kanapkę,
Wychodząc z domu – zdejmujesz czapkę.
Do widzialnego wracasz wystroju,
A ją zostawiasz w przedpokoju.

Żona z pewnością przy sprzątaniu
Nieraz popatrzy sobie na nią,
Ale nie przyjdzie jej do głowy,
Że to twoje nakrycie głowy.
Ta cyklistówka – stara i brzydka,
To jest właśnie czapka – niewidka...



Panie może mają do mnie żal, że podpowiadam jakieś rozwiązania ich mężom. A Wy, kobietki, nie macie żadnych cyklistówek?
Ja... mam.
Mężu mój, uważaj!


Witam w dobie koronawirusa ale bez maski



I to nie wszystkie moje czapeczki...
Coś muszę wymyślić, aby się paniom zrehabilitować. Może wejdę w polemikę z autorem wiersza? 
Ale przecież nie powinnam zakłócać Mu świętego spokoju....
 Liczę , że Tam też ma nadal poczucie humoru... 
Trudno, rozliczę się z tego kiedyś, a teraz wierszykiem...wierszykiem... moim nieudolnym rymem odpowiadam tak:

A gdybym weszła tak w polemikę
z tak ulubionym Panem Ludwikiem?

Ja jednak żonie dałabym szansę,
Niechby sprzątanie wzięła z dystansem.
Dość szybko męża rozszyfrowała,
Sama się w czapkę przed nim schowała.
Wracając, nie miałby się w co teraz ukryć
Za to z teściową ciągle się kłócić.
Dzieci by z jękiem ciągle wołały
-Chcę do mamusi? Tak by płakały
Czy warto takie podchody robić,
By cyklistówką się przyozdobić?
Żona ukryta gdzieś jest w mieszkaniu,
Domyśl się teraz, gdzie jest, mój draniu?
A kto rozpoczął mistyfikację
I z cyklistówką wszedł w interakcję?

Gdzie w takim razie taką cyklistówkę znaleźć?

Podpowiem i nie obawiam sie wcale, że od razu panowie sie na nią rzucą.

Dlaczego?

Mocno sie trzyma. Bardzo mocno, bo to cyklistówka Starego Marycha z Półwiejskiej w Poznaniu.

Kto to jest ten Stary Marych?

"(...)Pomnik Starego Marycha ma już 15 lat – przypomina Radio Merkury. Jeden z najbardziej charakterystycznych poznańskich monumentów stanął przy ul. Półwiejskiej dokładnie 21 marca 2001 r. Autorem rzeźby jest Robert Sobociński.





 Waży sporo, bo aż 500 kg, jest wysoki (ma dokładnie 195 cm wzrostu) i zna go każdy poznaniak. O kogo chodzi? O Starego Marycha oczywiście, bez wątpienia najbardziej znanego rowerzystę w naszym mieście. Jego pomnik kończy właśnie 15 lat.


Źródło - Głos Wielkopolski

Stary Marych to fikcyjna postać stworzona przez Juliusza Kubla i zarazem żywy symbol gwary poznańskiej. W jego rolę wcielał się Marian Pogasz, który na antenie Radia Merkury jako ni mniej ni więcej tylko Stary Marych gawędził sobie po poznańsku, wysyłając w eter polszczyznę jedyną w swoim rodzaju: polszczyznę na wskroś poznańską. Starego Marych mieszkańcy Poznania usłyszeli po raz pierwszy 13 lutego 1983 r.

21 marca 2001 r. natomiast Stary Marych doczekał się pomnika. Odlany w brązie monument wykonany przez Roberta Sobocińskiego do dziś stoi przy ul. Półwiejskiej i jest swego rodzaju portretem – czy może bardziej: pomnikiem – pamięciowym Marycha(...)"

(www.codzienny poznań.pl)

Stary Marych doczekał się także piosenki na swój temat:

"STARY MARYCH"
Słowa: Juliusz Kubel
Muzyka: Mariusz Matuszewski

To jest Stary Marych
Wielka Super - Pyra
Spec od naszej gwary
- humor i satyra!

Wartę ma na skwerze
Tu gdzie bimba skręca,
Z teką przy rowerze
W staniu nas wyręcza.

Ref.:

Stary Marych
Stary Marych
Dla szczawików
I dla Starych.

Stary Marych
Stary Marych
To jest idol
Cołkiej wiary.
Stary Marych
Stary Marych
On się z losem
Brał za bary.
Stary Marych
Stary Marych
To jest idol
Cołkiej wiary.

Prosto we Wrocławską
Marych zapatrzony
Stoi z bożą łaską
Od Półwiejskiej strony.

Patrzy stąd jak radzą
Radni z rady Miejskiej
Ale też na władzę
Tych na całej Wiejskiej.

Stary Marych...

Robił se szyderę
Zanim był posągiem,
Lecz miał serce szczere
Co biło ze szwongiem.

Nigdy dla Poznania
Nie żałował duszy,
Ma takie zagrania
Że się jeszcze ruszy.

Stary Marych...

Wykonują: Daniela Popławska, Mariusz Puchalski, "Łejery", poznaniacy ( niestety, brak video)

A poniżej dzisiejsza "świerzynka" - fotka z kolażem z dzisiejszego niedzielnego poranka z pozdrowieniami dla Was.


Ten tytuł "stara cyklistówka..." możecie sobie interpretować dowolnie (ja i mój wiek czy czapka z wiersza Kerna :)






A dla Waszych dzieci, kiedy będą płakać za rodzicami ukrytymi przed nimi w czapkach niewidkach, proponuję filmik, aby dotarło do nich, co ci ich rodzice wyprawiają  i na czym polega problem czapki - niewidki. Żeby tylko one nie zaczęły znikać, kiedy przychodzi czas na wirtualną naukę.
 Na teściową nie mam rady, niestety...


CZAPKA NIEWIDKA, Piotr LUTCZYN ( bajka dla dzieci)




No to w takim razie zakładam swoją czapkę-niewidkę ....i znikam


Nie widać mnie?
A więc udało się!!!
Działa!!!!