Translate

sobota, 13 lutego 2016

PRZYSTOJNIACZEK

    
Gdzie tu się wybrać  dzisiaj na spacer z małym brzdącem? Takie pytanie zadaje sobie codziennie dziadek. Chociaż maluch jeszcze nie mówi zdaniami, sam narzuca marszrutę. "Dziadzia, dan dan", co ma w jego języku oznaczać "traktory, ciągniki, ciężkie maszyny budowlane" wystawione na placu przedsiębiorstwa handlowego.


     

      
( Nasz krasnoludek siedzi w prawym kole)
Na placu w serwisie już ich znają, nawet proponowali delikatnie, aby zachwyty nad rożnego rodzaju pojazdami (a jest tu multum - rodzajów i rozmiarów) uskuteczniać po godz.15.00. W godzinach pracy manewrują pracownicy na placu, więc jest jakieś zagrożenie, chociaż dziadek zabezpiecza. 

     Skoro jeszcze nie ma 15-ej, to maluch wskazuje kierunek "termy". Nie chodzi małemu wcale o relaks wodny. Dziadek to wie.

    Wzdłuż obiektu  można podnieść białe kamyczki zanurzone w solance spływającej kaskadowo w dół i chlupnąć z powrotem do wody. 

  Taką zabawę pokazała mu pierwszy raz babcia, kiedy ubrała go w kaloszki i wsadziła w sam środek kałuży i uczyła puszczać kaczki. Efekt był taki, że kamyczek trafił w samochód sąsiada i zabawa została na długo zabroniona. 



     Ale teraz brzdąc jest z dziadkiem, nie widzą babcia i rodzice, więc można, choć pod kontrolą i delikatnie. Często zdarza się, że rączka świerzbi i z tą delikatnością różnie bywa. 


         Po wejściu do obiektu trzeba wejść do trzęsącego się (po włożeniu złotówek) pojazdu,



 później na karuzelę z konikami. 


     To jeszcze nie wszystko, bo przecież warto jeszcze wycisnąć jakieś soki albo słodycze z kolorowej szafy, jednak przez naciskanie świecących guziczków nic nie można wskórać. Dziadek wie, co wolno jeść wnukowi, a czego nie.

     Jak nie chcesz, dziadzia, to nie! Jest jeszcze jedno ciekawe miejsce. Mały pędzi z wyciągniętym wskazującym palcem w stronę schodów prowadzących na piętro. Nie skręca jednak na schody, tylko naciska guzik windy. Ledwo dziadek się wyrobił! Czasem zamiast na piętro wjadą za przyczyną chłopca do piwnicy, ale to nic. Za chwilę i tak będą na piętrze. Przynajmniej dziadek sobie pojeździ, bo wnusio ma inne plany.

     Drzwi windy otwarte, chłopiec tylko na to czeka. Ile sił w nogach pędzi w stronę kawiarni i kłania się nisko Pani, prosząc: "Łii, am... am? "

     - O, jest mój przystojniaczek! - wita Pani.
Nie wiem, czy ma na myśli chłopczyka, swojego stałego klienta, czy dobiegającego, zdyszanego dziadka. Kiedyś oceniła, że są do siebie podobni. Ale powtarza się ta scenka od kilku miesięcy, więc goszcząc stałego bywalca kawiarni na termach, Pani wie o co chodzi.

     I tak oto, jak za każdym razem, wnusio wysępia jakieś mini ciasteczko, lub rurkę z wafelka, za które Pani nie chce pieniędzy, a dziadek, aby nie narażać Pani na straty, funduje sobie którąś z kolei tego dnia kawę.

   Przez szybę panoramiczną widać, jak pluskają się dzieci na parterze. Co mu tam wielkie słonie, palmy, żyrafy, zjeżdżalnie, fontanny - ciacho najważniejsze!

   Mały nie bardzo daje się zaciągnąć znów do windy, wyrywa się dziadkowi, wraca do Pani, kłania się: 
"Łii, am... am" - jednak srogi dziadzia pyta - "A ile ciasteczek można zjeść?"

      Mały ze smutkiem pokazuje wskazujący paluszek  i  unosi go do góry.

    <><><><><><><><><>


A z tym zziajaniem dziadka, to trochę przesadziłam, jeszcze z jego kondycją nie jest tak źle. Jeszcze śmiga na Giewont.