Translate

czwartek, 11 sierpnia 2022

MUSZĘ MÓWIĆ PRAWDĘ

(Johann Strauss
by André van der KAAIJ)


Nauczono mnie posługiwać się prawdą.

Wiadomo, czasem wychodzi się na tym, jak Zabłocki na mydle, ale zawsze przynajmniej sumienie pod tym względem czyste i lustro ma mniej do wyrzucenia.

KŁAMCZUCHA - ALIBABKI, BOGUSŁAW MEC


LINK: https://www.youtube.com/watch?v=tygrOewMlV0&t=3s


Nie będę zatem oszukiwać, że to, co niżej przeczytasz jest moim wytworem inteligencji. Znalazłam stronę, która już jest nieczynna, ale pozostawiona dla czytelników limeryków i felietonów. I oto jeden z takich felietonów Jacka Bukowskiego z nieczynnej już jego strony "ANTYKI BUKOWSKI".

Przed rozpoczęciem lektury felietonów Jacek Bukowski zachęca, aby przeczytać ten wstęp:

" W latach 90 - tych w "Dzienniku Szczecińskim", a w latach 2000 - 2002 w szczecińskiej mutacji "Gazety Wyborczej", pisywalem cotygodniowe felietony  pod wspólnym tytułem "Między galerią a antykwariatem". Chociaż minęło już  tyle lat - nadal bywają w moim antykwariacie klienci, którzy przypominają mi tamtą "twórczość", twierdzą, że byli wiernymi czytelnikami i pytają o... ciąg dalszy. Bardzo to dla mnie miłe, więc - zanim napiszę nowy cykl - postanowiłem przypomnieć nieco tych starych felietonów. Trafiają się w nich (co po tylu latach jest oczywiste) pewne nieaktualności, ale postanowiłem ich nie usuwać. To przecież "znak czasu".
Między nimi pojawiają się felietony tu i ówdzie nowe, a począwszy od felietonu nr. 100 - już tylko nowe, dotąd nie publikowane. 

ŻYCZĘ MIŁEJ LEKTURY

MUSZĘ MÓWIĆ PRAWDĘ

Największym idolem estrad muzycznych II połowy XIX wieku był z całą pewnością uwielbiany przez publiczność Johann Strauss (syn), którego sława była tak wielka, że dziś Lady Gaga, Shakira i Madonna razem wzięte, nie mogą się z nim równać. Czy któraś z nich wystąpiła kiedyś „na żywo” przed audytorium składającym się z… 500 000 słuchaczy? A Strauss wystąpił. Czy którejś z nich towarzyszył kiedyś aparat wykonawczy składający się z… 20 000 osób? A Strauss poprowadził koncert z tak dużym chórem i orkiestrą. Był takim bożyszczem dla wielbicielek (wtedy nie istniało słowo "fanki"), że kiedyś panie wyprzęgły konie z karety mistrza i same zaciągnęły po koncercie pojazd z muzykiem do jego domu!

I otóż to bożyszcze tamtych lat stanęło kiedyś przed sądem w Wiedniu, gdzie kłócili się dwaj impresariowie. Zeznając jako świadek, musiał Maestro podać sądowi swe personalia - takie są  obyczaje wszystkich sądów świata. Na pytanie o zawód, Strauss wypalił:

„ - Kompozytor najlepszych walców na świecie!”

Po sprawie jeden z przyjaciół podszedł do muzyka i powiedział:

„ - Widzisz Jasiu, wszyscy Cię kochają, wszyscy wiedzą, że jesteś najlepszy, ale gdy to sam o sobie powiedziałeś, to jakoś źle zabrzmiało.”

 A Strauss poklepał przyjaciela po ramieniu i wyjaśnił:

„ - Cóż chcesz przyjacielu? Zeznawałem w sądzie, pod  przysięgą, musiałem mówić prawdę!”

 

Ja żadnej przysięgi nie składałem, a jednak - mimo, że nieraz jest mi z tym niewygodnie -

 

 

MUSZĘ MÓWIĆ PRAWDĘ

 

 

         Co mam powiedzieć bardzo leciwej pani, która nieśmiało wchodzi do antykwariatu, dłuższy czas dokonuje oględzin całości (a antykwariusza w szczególności) badając pilnie, czy miejsce jest godne zaufania, wreszcie, gdy te oględziny widocznie wypadają nieźle, wyjmuje z torebki pieczołowicie opatulone zawiniątko, długo je rozwija, a w końcu kładzie na ladę zegarek, równolegle czyniąc wyznanie, że lata całe ten zegarek po ojcu czekał w szufladzie na tzw. „czarną godzinę”? No, co mam powiedzieć, jeżeli Pani nie przyznaje się, że ta czarna godzina właśnie nadeszła, duma jej na to nie pozwala, ale rozumie się samo przez się, że skoro zegarek leży na ladzie, a nie w szufladzie, to…

 Oglądam czasomierz. Omega naręczna z wczesnych lat 50-ych. Koperta złota, ale ilość tego kruszcu tak znikoma, że Pani za otrzymane w skupie pieniądze opłaci zapewne jednomiesięczne świadczenia. Dlaczego w skupie? Bo zegarek kiepski, w kiepskim stanie, firma niechodliwa, całość absolutnie w antykwariacie niesprzedażna, tylko skup da jakieś pieniądze za te parę gramów złota.

I ja tę prawdę muszę właścicielce powiedzieć, muszę rozwiać jej nadzieję na ratunek. Nawet, gdybym chciał ją pocieszyć, to nie umiem jej pokazać wyjścia z tunelu beznadziei. Okropność…

 

Co mam powiedzieć panu ponad 60-letniemu, który zaprosił mnie do domu na Niebuszewie, by sprzedać mebel, a w tym domu pokazał szafę tak beznadziejną, jak ogrom nieszczęścia wokół? Panu właśnie zmarła żona, jedyna osoba pracująca w rodzinie. Po służbowym mieszkaniu, które (tak Pan sądził) zabiorą mu niebawem, kręcił się chyba 35-letni mocno upośledzony syn, a pan między zachwalaniem szafy a uspokajaniem nadpobudliwego syna przyznał się, że nawet nie umie zupy synowi ugotować… No, co ja mam do cholery mu powiedzieć? Prawdę? Że w całym mieszkaniu nie widzę żadnego obiektu, który mógłbym od niego kupić? Że mu współczuję, ale ustrój jest tak krwiożerczy, że gdy zacznę pomagać wszystkim napotkanym ludziom znajdującym się w podobnej sytuacji, to niebawem do nich dołączę?

 

Co ja mam powiedzieć wszystkim - a są ich setki - klientom, którzy fatygują się do antykwariatu z naszymi polskimi monetami 200 -złotowymi wypuszczonymi kiedyś (w 1974 r.) przez komunistyczne władze? Zapewniano wtedy,  że to monety srebrne, że zawsze będą "trzymały" cenę, będą kiedyś poszukiwanymi numizmatami, warto je potrzymać w szufladach przez lata, bo będą drożeć. Mało tego - w ogóle nie dopuszczono wtedy do swobodnego podjęcia jakiejś decyzji przez obywateli, czy chcą "to" kupić, nie, zmuszono wszystkich zatrudnionych na etatach, by przyjęli te monety jako obowiązkową część miesięcznej pensji. A srebra w nich tyle, co kot napłakał, a nakład taki, że nigdy te knoty nie będą miały jakiejś sensownej ceny, a dając je przy wypłatach  - dawano oczywiście bez "koszulek" lub pudełeczek i te monety natychmiast traciły na wartości, bo stawały się monetami obiegowymi, używanymi a nie kolekcjonerskimi. Kosztują w tej chwili... parę złotych. W katalogu, bo na wolnym rynku ceny nie mają żadnej...

 

Co mam powiedzieć klientowi, który mailuje do mnie z Niemiec i wyraża chęć natychmiastowego kupna drogiego obiektu porcelany z Meissen, obiektu za parę tysięcy złotych, obiektu, o którym ja wiem, że miał maleńki (ba, minimalny!) odprysk na obrzeżu, bardzo fachowo, ale jednak naprawiony, obiektu, który stoi w antykwariacie już 4 lata, bo na naszym słabym rynku jest zbyt drogi? Niemiec znalazł ten obiekt na mojej stronie internetowej, tekstu polskiego, gdzie jest mowa o tej naprawie nie zrozumiał, nie przetłumaczył, pisze, że właśnie tego szukał, zaraz zapłaci i czeka na paczkę. I co mam zrobić? Ukryć wadę? Nie ujawniać jej? Wiem, że uświadamiając mu naprawę, zepsuję transakcję, rasowi kolekcjonerzy porcelany obiektów naprawianych nie kupują. Ale ukryć stan faktyczny to to samo, co kłamać, oszukiwać, to niegodne uczciwej antykwarycznej firmy. Więc objaśniam zapaleńcowi po niemiecku prawdziwy stan obiektu i - oczywiście - tracę klienta.

Powiedzcie Drodzy Czytelnicy - dlaczego prawda jest taka niewygodna?

 

Dlaczego ja muszę być budzikiem budzącym ludzi z błogiego snu?

 

Jacek Bukowski 


Może o tym wazonie pisał Pan Bukowski, bo taki na Jego stronie znalazlam opis pięknego kobaltowego wazonu:

"MEISSEN - WAZON KOBALTOWY NA STOPIE Z DEKORACJĄ KWIETNĄ - 1934/1945 r. PIĘKNY !


Wazon kobaltowy na stopie sygnowany znakiem Staatliche Porzellan Manufaktur Meissen używanym w latach 1934 - 1945. Dodatkowe znaczki dekoratora i wyciski numeru wzoru.
Porcelana biała, gruba, kryta kobaltem, typowy Meissen kształt przedłużonego korpusu na rozszerzonym dole. Na korpusie jeden medalion biały z malunkiem kwietnym (oczywiście malowane ręcznie). Złocenia na stopie, wokół medalionu i brzegu wylewki.
Wys. 24 cm, szerokość wylewki - 14 cm.

STAN WYŚMIENITY z małym wyjątkiem: na stopie profesjonalna naprawa (łącznie ze złoceniem) maleńkiego odprysku. Całkowicie niewidoczna. Uwzględniono to w cenie (30% rabatu)!