Translate

czwartek, 18 lutego 2016

CO BY TU KUUUUUUUPIĆ ?

  Do sklepiku zlokalizowanego obok szkoły podstawowej przybiegał 8-letni Piotrek, syn pracownika administracji, który większość dnia spędzał w budynku szkolnym lub na boisku. Miał możliwość robienia zakupów w sklepiku  w godzinach najmniejszego ruchu, tj. podczas lekcji, bo na dotarcie do lady sklepowej w przerwy nie miał szans. 

      Kilkoro dzieci kupowało, reszta tłumu robiła zamęt lub.... kradła. Byli tacy, którzy po namierzeniu drabinki na murze domu, próbowali wdrapywać się na płaski dach budynku. No i udawało im się.

    Ci średnio wygimnastykowani, zamiast kulturalnie pałaszować hod-dogi, lody lub drożdżówki, siedząc grzecznie przy stoliku na zewnątrz (przeznaczonym dla kochanych kliencików), wskakiwali  na stolik, żeby rzucić się z wysokości na rosnącą przy stoliku jednometrową kulistą tuję. Lądowali w zwolnionym tempie na ziemi na pochylonym krzewie. Trwało to kilka dni, dopóki jeden z tych gimnastyków  zniknął na tydzień, ale kiedy ponownie zawitał do sklepiku, miał już rękę w gipsie. Chyba to nie był przypadek lekkiego lądowania na tui.

       Jak widać, Piotrek wolał poczekać, aż dzwonek szkolny na lekcje zakończy cogodzinne powtórki z rozrywki.

       Piotruś wkraczał do pustego od klientów sklepiku, opierał się o ladę bródką i z szeroko rozstawionymi rączkami podgiętymi w  łokciach, zaczynał wodzić oczami po  półkach, gdzie były rozstawione przepięknie ilustrowane pudełka z gumami do żucia. A było ich aż 36. W części z nich loterie. Zawinięte gumy w obrazki, a do tego "wątpliwa możliwość" wygranej.


    Piotruś miał wciąż wydzieloną  kwotę moniaczków, codziennie tej samej wartości, ale też  niezmiennie ten sam problem, a zatem codziennie powtarzała się taka sama  sytuacja:
       Właścicielka sklepiku wciąż słyszała jego przeciągłe retoryczne pytanie:

       - Co by tu  kuuuuuuupić?

     Lekcja trwała 45 minut. Tyle czasu miał Piotruś na podjęcie decyzji. Zawsze wychodził z 1 (słownie: jedną ) gumą. Oznaczało to, że nie interesowała go żadna loteria, a szkoda, bo z jednego pudełka brałby  codziennie po jednej i  nie miałby maluch dylematu.

<><><><><><><><>

   A ja mam. 
Wciąż nie wiem, jaki wybrać rodzaj sportu do uprawiania w moim wieku. 
 Pamiętam, Panie Profesorze - "oszczędny tryb życia". 

Co by tu wyyyyyybrać?

    Hantli... nie udźwignę, mineralna ... za ciężka. Ale coś na świeżym powietrzu by się zdało, przecież nie spędzę złotego wieku przy komputerze. 

   Nasza 3-pokoleniowa rodzinka jest w posiadaniu 3 rowerów dla dorosłych i 2 dla małych dzieci (3-kołówki dla 2- latka).

      Bingo! A może 3-kołówka! 


<><><><><><>

     Na zwykłym rowerze boję się jeździć, bo  po ewentualnym upadku medycyna mogłaby mnie nie poskładać w odpowiedniej kolejności. A do tego może jakaś osteoporoza. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu! Pal licho i rower, jeśliby z niego zrobiłby się składak.


   Przydałaby się taka 3-kołówka, stabilna  no i używałabym ją w przyszłości do podwożenia wnuka do przedszkola. 

Riksza - jeśliby dał się w nią w ogóle wsadzić. 


    Na razie chętnie jeździł jako pasażer na taczkach podczas budowy naszego domu. 


      Również chętnie młody jeździ w wózkach w centrach handlowych.



 Rozmarzyłam się...

Gdyby takie w większym rozmiarze... dla Babci.... ale Dziadek by się sfilcował!

     Nogi też bym tak założyła, pod warunkiem, że ktoś by mnie na koniec musiał rozplątać. 
   W końcu jakaś gimnastyka byłaby, ale Dziadek, któremu psikusy w głowie, może by się za bardzo nie śpieszył. A może nawet zmniejszyłby sobie koszty zakupów  towarów w centrum, bo zarobiłby na pokazie na żywo lub na filmie - "Jak to babcia nie potrafi się z wózeczka wygrzebać".

    Poszperałam w internecie - jest! 
Rower z drewnianą przyczepką z tyłu (towarową) - taki to mój mąż chętnie zakupiłby dla mnie i przewiózł po kocich łbach - wolałabym już  coś podobnego, połączone stabilnie   z przodu. Pasażer nie mógłby wiercić się, aby nie zachwiać stabilności pojazdu.

    A ja dalej szukam  jakiejś ciekawej rikszy. Są już nowoczesne, elektryczne, ale z techniką jestem na bakier.  Jest nawet ładna żółta, mogłabym umieścić jej zdjęcie, ale muszę poczekać na zgodę autora zdjęć. Ponieważ jestem w gorącej wodzie kąpana, to odsyłam do strony internetowej: 

http://www.kreatywna.lodz.pl/page/22,dobre-pomysly.html?id=377

     - Gdzie z rikszą sport dla wczesnej emerytki? - dziwi się mój mąż?



     - No, jak to gdzie? 
  Przecież mamy prężny kolarski klub sportowy. Gdyby tak klub wziął nas za maskotkę i na finisze   wjeżdżalibyśmy rowerową rikszą? 


   - Jak to wjeżdżalibyśmy rikszą i do tego w czołówce

     - No,.... myślałam, że Ty byś prowadził rikszę, a ja w jej  koszu. Gorzej byłoby z szybkością, tu trzeba wziąć poprawkę. Włączylibyśmy się pod koniec, tak z boczku,... niespodziewanie... 



     -  Chyba, Babciu, już bez Ciebie, bo po drodze już bym Cię  dawno.... wykipował!

    - Eeee.... z Tobą to żadnych sukcesów sportowych już nie osiągnę.  A miałam jeszcze pomysł załapać się na... biegi. Zapisy już od 22 lutego. Do biegu (22 maja) złapalibyśmy już kondycję, chociażby trenując z rikszą.


  - No bo na takie efekty na taśmach to już za późno - sąduję męża.

- No, raczej.