Translate

poniedziałek, 12 lutego 2018

A JA MAM BABCIĘ NA BATERIE


Art by Carla Juaranz
27 lutego minie rok, od porzucenia przeze mnie po raz drugi  blogowania. Mogłabym poczekać do rocznicy, ale przecież nie jestem typową blogerką. To nie starodawny pamiętnik pisany systematycznie. 

     To blog "trochę" zaniedbany przez właścicielkę, która w ostatniej chwili przed całkowitym uzależnieniem od komputera i lękiem przed lawiną komentarzy w Google+ na rozbudowanych własnych stronach, porzuciła go rok temu na wszystkich możliwych polach.  Nadmierna aktywność na stronach społecznościowych pączkowała w różnych kierunkach,  aż stała się nieokiełznaną potrzebą trudną do opanowania. Potrzebne było chirurgiczne cięcie i to natychmiastowe. I to już drugi taki przypadek w trakcie mojego blogowania. 

    Blogger, Google+ oraz Facebook poszły w odstawkę i to w momencie, kiedy dostałam wymarzoną ofertę moderowania  prywatnej strony artystycznej, którą ceniłam najwyżej z poznanych i odwiedzanych przez siebie. Bolało, oj bolało. Najpierw marzysz o czymś, a jak nadejdzie nie możesz przyjąć i odmawiasz, choć serce się kraje. 

    Nie wracałam do swoich archiwalnych postów, jednak ostatnio sytuacje życiowe były "wypisz - wymaluj" jak gotowy materiał na felieton lub post.

       Nie jestem hipochondryczką, ale często wsłuchiwałam się w pracę swoich oryginalnych części stałych organizmu. Słyszę rytm serca, leżąc na prawym boku w uchu. Dlaczego się wsłuchuję? A kto by o zdrowych zmysłach łatwo usypiał, kiedy serce gra kołysankę nierytmicznie, z przerwami ponad 2,8 sek. i to około 3000 razy na dobę? No.. chyba, że nie ma poczucia rytmu. A ja, dzięki Bogu mam. Holter nie dawał złudzenia. Babcia do naprawy. 




     I tak, kiedy sobie leżałam na sali zabiegowej, a śliczna blondyneczka ( pozdrawiam Panią doktor) wciskała mi z całej siły baterię pod mój lewy  obojczyk, przywoływana byłam co pewien czas do kontynuowania konwersacji, z obawy aby pacjent nie odpłynął. A muszę powiedzieć, że asystujący pan doktor tryskał anegdotkami, że zasnąć na stole nie dało się. Na chwilę tylko został przywołany do porządku, gdy sytuacja dotarcia do serca już drugiej elektrody stała się w pewnym momencie problematyczna. Zagrożenie minęło, pan doktor, na szczęście nie zgubił wątku i żeby nie to, że powłoki brzuszne nie powinny ze śmiechu drżeć, wytrzymałam. Na pytanie pani doktor, "jak rodzinka przyjmie mnie w nowej sytuacji", stwierdziłam, że najbardziej wnuczek cieszy się i chwali innym przedszkolakom, że będzie miał " babcię na baterie". 
 Czterolatek nawet umówił się nawet z kolegami na prezentację tej nietypowej babci.


     Pani doktor ze smutkiem  stwierdziła, że niestety, ale pilota do dyspozycji wnukowi raczej nie przewiduje. I tu największe zmartwienie malca, no bo nie będzie mógł babcię pilotem pokierować po zabawki do sklepu lub tort do cukierni. Oj, będzie zawiedziony, tym bardziej, że babcia, idąc do kliniki przemilczała brak pilota.  
  
     Jak funkcjonuję ze stymulatorem? 
Czuję się jak robocop. 
   Przed zabiegiem operacyjnym obawiałam się sytuacji tragicznej. Wizja omdlenia lub utraty przytomności podczas ewentualnego wypadku. Mój słaby puls ( czasem 40 uderzeń na min.) jest niewyczuwalny, więc odwożą mnie do.... krematorium w czarnym woreczku plastikowym ( zawsze lubiłam małą czarną, na każdą okazję, elegancka... ale do rzeczy) Dokąd mnie wieziecie?  Ale przecież ja wciąż żyję...!!! 
   Teraz po wszczepieniu stymulatora..... serce wspomagane bateriami wciąż będzie pikać, mimo mojej, np. śmierci mózgowej. Kto mnie wyłączy? Oj, wnusio ma rację, że przydałby się pilot. 

      I jak tu człowiekowi dogodzić?
Przecież  nie będą wydłubywać tych baterii. Koszt jest bardzo niski. To nie tytanowe stawy biodrowe, które rodzinka po śmierci delikwenta musi zwrócić. 
Ja umowy takowej na stymulatorek  nie podpisywałam. Niech mnie tylko jakoś wyłączą.

     Dekoltów pełnych już nosić nie będę, ale Celine Dion ma fajny wzór kiecki. Adekwatny do moich mankamentów.



 Wcześniej dawałam możliwość do napawania się moim " dekoltem". Nie zmuszałam nikogo do podziwiania go  aż tak natrętnie, jak Celine. 



 Było, minęło.
Muszę tylko uważać, aby mąż w nocy przez sen nie wywijał zbytnio  łokciami, przypadkiem trafiając mnie w lewy obojczyk. A sny ma różne. Przecież już kiedyś rozkwasił sobie o ścianę duży palec u nogi, śniąc, że kopie w pupę hitlerowca, który męczy dziecko. Nie uwierzyłabym, gdybym nie widziała zakrwawionego palca. Musiał być bardzo... odważny w tym śnie. 

     Nie mogę przytulać już tak wnuka, jak dotychczas, a wszelka zabawa z mojej strony jest bardzo wyważona, nie ma mowy o żadnym spontanie. Dziecko może  zapamiętać się w zabawie. To ja muszę mieć oczy wokół głowy, aby nie trafił mnie w miejsce stymulatora - strefę zakazaną. A dla dzieciaka ... owoc zakazany najbardziej smakuje.


      Staram się dostarczać rodzinie trochę rozrywki, nawet przez ułomność mojego zdrowia.

  No bo czy każda babcia może być ustrojona w  założony na oko  Triggerfish? Taką telesensoryczną silikonową soczewkę kontaktową z anteną w formie plastra, umieszczoną wokół oka i odbierającą bezprzewodowo informacje, cienki elastyczny kabel, którym dane przesyłane są od anteny do przenośnego rejestratora, przechowującego zebrane przez dobę dane telemetryczne oka?

Andrev Ferez
 A ja, babcia niezwykła, surrealistyczna, w piątek takie nowoczesne ustrojstwo będę miała zainstalowane, aby zbadać, jaki wpływ na ciśnienie w moim oku ma  ciśnienie    ogólnoustrojowe.   Dla wnuka powinnam mieć kolor zielony jak ufoludek, albo wyglądać, jak na obrazie Igora Morskiego.



Igor Morski

      No cóż, czego się dla wnuka nie robi.

   Póki co, nie daję się, chociaż działam już na  częściach zamiennych. Przecież nie będę już sentymentalnie śpiewać o starości, jak Michał Bajor. Nie mam jednak zamiaru wypierać, że i taki stan nadejdzie.