Translate

piątek, 29 stycznia 2016

I. KARTOTEKA

  

Wróciłam z kliniki okulistycznej.
Spoglądam na statystykę swojego bloga i smutno mi. Dzisiaj nie było jeszcze żadnej  odsłony. Za to wczoraj, w momencie opublikowania nowego posta o 22-ej, ponad 20 wyświetleń. Co prawda to nie 60, jak było przedwczoraj po meczu z Chorwacją, ale może wtedy Polacy chcieli sobie odreagować i coś z przymrużeniem oka było na miejscu.

     Muszę, więc swojego Czytelnika „nakarmić”.
Nawet pokuszę o się o dość ryzykowne stwierdzenie, jakoby mój sposób prowadzenia i tematyka  bloga miała coś wspólnego z Tadeuszem Różewiczem, ponieważ:
     
1. Nie mam w tym momencie żadnego pomysłu na nowy post a czas nagli. Więc, czy czasem nie jest odpowiedni poniższy cytat:

„Zaraz zrobimy kawę. Wprawdzie nie mam kawy, filiżanek i pieniędzy, ale od czego jest nadrealizm, metafizyka, poetyka snów”.
(z książki "Kartoteka. Kartoteka rozrzucona" Tadeusza Różewicza)
2. Posty są bardzo różnorodne, związane bardziej lub mniej ze sobą,  czasem zupełnie oderwane od pozostałych, bez usystematyzowania chronologicznego wspominanych wydarzeń (jak  porozrzucane kartki w kartotece ).

      Wracając do kliniki, nasuwa mi się obrazek z poczekalni przepełnionej pacjentami oraz osobami im towarzyszącymi. Budynek kliniki co prawda na zewnątrz jest pięknie odremontowany, ale wnętrze tego kolosa jeszcze długo będzie gościć różnego rodzaju ekipy remontowe. Przyznaję, że podziwiam personel medyczny tam pracujący. A twierdzę to na podstawie moich obserwacji i doświadczeń osobistych wynikających z 4-letnich tam cyklicznych odwiedzin.

    Jednak pacjenci poradni  zasługują na mój specjalny szacunek, że znoszą warunki, tzw. poczekalni, czyli korytarza. Ale naczekać się na swoją kolej muszą, nie ma zmiłuj. Cierpliwość biednych wyczerpie się tym bardziej, jak zbliża się godzina przedpołudniowa.


Siedzą bowiem młodzi, w sile wieku, ale i staruszkowie oraz inwalidzi. Część z zaklejonym okiem czeka na  wizytę kontrolną, inni na konsultacje, czy skierowanie na operację. 


       Jest też staruszek siedzący na wózku z wyciągniętą nogą, o którą potykają się wszyscy ci, którzy udają się na blok operacyjny. A są to pędzący lekarze, pielęgniarki pchające łóżko z leżącym chorym, wioząc biedaków na operację i pacjenci, udający się na zabieg. Korytarz poradni jest takim miejscem łącznikowym oddziału szpitalnego z blokiem operacyjnym.


     Co chwila wychyla się z poradni pielęgniarka lub lekarz wywołujących szczęśliwca. Dziesięciometrowy korytarz jest podpierany krzesłami lub plecami pacjentów  a także wspomnianym wózkiem.  Wykorzystywana do tego celu jest również część oddziału szpitalnego.

    Chorzy w bieliźnie, z opatrunkami na oczach po przebytej operacji mieszają się z pacjentami poradni wystrojonymi w odzież zewnętrzną. Mimo, że na dole szpitala funkcjonuje bezpłatna szatnia, to większość pacjentów taszczy przed sobą kurtki  lub ubiera w nie krzesła w korytarzu.

     Przyjęcia w poradni godzone są przez lekarzy z ich bezpośrednim udziałem podczas przeprowadzanych operacji. Wymykają się wtedy bocznymi drzwiami na przyległy korytarz , aby udać się szybko na blok operacyjny. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Tylko pacjenci są zdziwieni, że częstotliwość wywoływania ich do gabinetu jest jakby rzadsza.

       Czas niecierpliwego oczekiwania na swoją kolejkę (jaka tam  kolejka, tu tylko rządzi przypadek) dobiega końca.

      O, to jednak wszyscy traktowani są bez wyjątków, bez względu na znajomości. Nawet słynny piosenkarz (Pan Jerzy), siedzi obok mnie i czeka, a kiedy odzywa się komórka, zwraca się do mnie:
     - Jaka przyjemna muzyka.
     Nie zadbałam wcześniej o dobry wybór dzwonka. Mam zainstalowany taki, jaki dała fabryka. Przecież mam również wykształcenie muzyczne, wiec wypadałoby zastanowić się nad wyborem. Nie musiałabym teraz być zażenowana. Liczę na miłą konwersację, gdy znów  wychyla się zza drzwi pielęgniarka wywołująca pacjentkę. W tym czasie piosenkarz zrywa się z krzesła i prowadząc, jak się później dowiem, siostrę, znika za drzwiami gabinetu.
   
     Po dłuższej chwili pani doktor wywołuje   kobietę, która przez cały czas czyta książkę. Siedzi w oddali od drzwi gabinetu lekarskiego i usłyszawszy swoje nazwisko zrywa się, jak długodystansowiec rozpoczynający bieg. Książka wypada jej spod pachy. Słyszy jednak:
    - Pani doktor, proszę wolniej, poczekam. 
Oto następny dowód, że nie ma równych i równiejszych. Za paniami doktorkami zatrzaskują się drzwi. Odkąd pacjenci zniecierpliwieni szturmowali gabinet, zlikwidowano klamkę.  

   Wychodzi, a raczej wypuszczana jest kolejna pacjentka  i skarży się osobie jej towarzyszącej:
    -  Wygląda na to, że z lewym okiem nie jest jeszcze tak źle, nerw wzrokowy nie jest w najgorszym stanie. Przynajmniej nie pogorszyło się od poprzedniej wizyty, natomiast w lewym nastąpiła progresja. Mam coraz mniejszy zasięg pola widzenia.
    - I co teraz?- pyta opiekunka chorej.
    - Być może źle stosowałam leki. Teraz do obydwu mam wkraplać ten silniejszy, ale nie  o 21-ej, tylko o 9– ej. Najlepiej skutkuje ten lek właśnie stosowany rano o 9-ej. Następną wizytę mam za 5 tygodni, wtedy będzie wiadomo, czy lek stosowany o właściwej godzinie obniży mi ciśnienie w oku.

     W tym momencie wtrąca się do rozmowy pani siedząca na krześle (podtrzymuje drzwi do korytarza, aby wózki z pacjentami  na łóżkach mogły się przecisnąć).
     - Kto to słyszał – mówi -  żeby działanie kropli o jakiejś godzinie miało takie znaczenie dla oka. Skoro stosuje się raz na dobę, to co to za różnica o której godzinie.
   
    Do dyskusji dołączył  młody intelektualista, który jest opiekunem siedzącego  na wózku dziadka z usztywnioną nogą. Inwalida  już wcześniej został wepchnięty z wózkiem w niszę, obok drzwi dla administracji gospodarczej, aby nie przeszkadzał  poruszającym się po korytarzu.
A zatem młodzieniec z poważną miną uświadamia uspokojonych już kolejkowiczów:

- Bo proszę państwa, nasze organy żyją według swojego „rozkładu”, rano i w porze obiadowej są aktywne organy trawienne, a wieczorem i nocą wydalnicze. Prawdopodobnie dla oka najkorzystniejsza pora to właśnie 9 rano.

Dziadek też chce wtrącić swoje trzy grosze, więc dodaje:

- No tak, może masz rację, ale np. w moim wieku są już takie organy, które przez żadne krople o którejkolwiek porze dnia nie zostaną pobudzone do aktywności.

Młodzieniec pąsowieje, szturcha dziadka:

- No, co ty, dziadek, bądź poważniejszy.

- Przecież ja mówię o mojej sparaliżowanej nodze – odpowiada zdziwiony dziadek.

Wesołość wśród oczekujących pod drzwiami gabinetu zostaje zauważona przez wyglądającą zza drzwi pielęgniarkę, która nie może pojąć, co tak usposobiło do wesołości część pacjentów. Nerwowe ich utyskiwania od rana nie uchodziły przecież uwadze personelowi medycznemu poradni.

Tymczasem temperatura negatywnych emocji, która wzmagała się z każdą upływającą godziną, jakby powoli zczynała opadać.

A co z moim wzrokiem? Jakie zalecenia?

Ostrożny tryb życia.

No dobrze, ale czy mogę dalej kontynuować bloga?

Jeszcze można, ale bez przesaaaaaaaaaady! :-)

<><><><>

Dzisiaj, tj. 22 lutego 2016 roku jestem uszczęśliwiona odkryciem. Znalazłam w internecie artykuł dający mi nadzieję na wyzdrowienie:

http://www.agh.edu.pl/blog-naukowy/info/article/implanty-nadzieja-na-jasna-przyszlosc/