Translate

wtorek, 9 lutego 2016

ZDĄŻYĆ NA CZAS. ---- IX odc. "WOJAŻE ... "

     


       Mój wyjazd na wycieczkę - pielgrzymkę po Europie w 1981 roku był prezentem  od męża z okazji 10- lecia  naszego małżeństwa. 

        Wiem, małżonkowie  powinni z takiej okazji podróżować razem. 

    
 Wcześniej próbowaliśmy wyjechać do Bagdadu na okres 1 roku całą rodziną (mamy 2 córeczki). Oferta kierowana była do 2 rodzin, z wysokim, jak na warunki 1981 roku w Polsce, wynagrodzeniem. Praca dla 2 inżynierów budownictwa.

   Zakwaterowanie w Bagdadzie, praca dla mężów, zapewniona szkoła dla dzieci. Żyć, nie umierać. W ostatniej chwili dowiedzieliśmy się, że rodziny mają być 3-osobowe, a nasza i naszych przyjaciół są 4- osobowe. Dziecka jednego bez  dwojga rodziców i siostry, nie zostawilibyśmy w kraju na rok  (przy zapewnieniu nawet jak najlepszej opieki), za żadne pieniądze, ani za dolary, a tym bardziej za dinary.. 

       Jednak mąż, przy współudziale mojej szerszej rodziny pracował nade mną dość długo, abym zezwoliła mu wyjechać na kontrakt do Iraku na rok, ale już nie do pracowni projektowej w Bagdadzie, ale sprawować nadzór nad budową zapleczy przy budowie dróg.  Kartą przetargową były właśnie moje 25-dniowe wojaże po Europie. 

    W czasie takiej biedy w Polsce? Możliwe - moja wycieczka zorganizowana była skromnie, zgodnie z możliwościami stanu wyjątkowego (autokar, namioty, śpiwory, kuchenki gazowe z butlami turystycznymi, zapas żywności, a w moim przypadku - również szybkowar). Opłata dla organizatora tylko za paliwo i wynagrodzenie kierowców. Pozostałe koszty indywidualnie wg zasobności portfeli wycieczkowiczów. Ja przeznaczyłam  150 $ na opłaty za pole namiotowe, bilety wstępu do zwiedzanych obiektów, zakupy i pamiątki.  

      Dzieci miały mieć zapewnioną opiekę w kraju przez jedno z nas.  Zamienialiśmy się więc opieką  na zmianę. Mąż w maju, podczas moich wojaży, a ja (z pomocą siostry, której będę dozgonnie wdzięczna) od lipca 1981 przez cały rok.  

       Każdy z nas   miał wyznaczony czas na powrót. Ja - w Dzień Matki .

      Mąż przebywał przez rok na pustyni. Co prawda miał do swojej dyspozycji towarową Tojotę, dzięki której w każdy wolny dzień zwiedzał Irak (który teraz jest totalnie zrujnowany!), ale większość czasu spędzał na pustyni  niedaleko Basry, w okresie wojny Irak-Iran, tuż przy linii frontu. 

   Odliczałam dni do powrotu męża z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Kiedy na m-c przed planowanym powrotem zawiadomił mnie, że firma chce pozostawić go jeszcze na następny rok, bo zaszły nieprzewidziane zmiany kadrowe - zaprotestowałam. Rok to rok i ani dzień dłużej!

     W moich wojażach też zdarzały się spóźnienia, takie jak dodatkowa trasa na przejście graniczne Hiszpania - Francja ( opisywane w odcinku "Paryż. Kankan w namiocie. odc VII Wojaże...). Jednak każdy starał się wracać na czas na umówione miejsce. 

      W jednym z francuskich małych miasteczek (nie pamiętam nazwy) otrzymaliśmy pół godziny "czasu wolnego". Na pięć minut przed upływem terminu okazało się, że brakuje dwu starszych pań. Jakie zdziwienie wywołał wśród nas samochód  policyjny, który nagle podjechał pod autokar, a z niego wysiadły nasze staruszki. Okazało się, że zgubiły się i poprosiły o pomoc policjantów. W jaki sposób określiły miejsce postoju? One jedyne zwróciły uwagę na drzewa, pod którymi zaparkowaliśmy. 



     Były to platany. Policjanci wiedzieli, że te okazy rosną w mieście tylko w jednym miejscu. Panie pochodziły z  Krakowa, ja nie wiedziałabym, że to platany. Jednak one zdążyły na czas. 

    Krakowską szkołę pokazały  wszystkim młodym na polach namiotowych. To one jako pierwsze wstawały raniutko, przyrządziły sobie posiłek   i czekały ze zwiniętym namiotem na otwarcie autokaru, podczas, gdy dopiero reszta wycieczkowiczów budziła się ze snu. A kto wchodził do autokaru najpóźniej

Przyznaję bez bicia - ja. Moja współtowarzyszka podróży, która dzieliła ze mną namiot spała najdłużej z wszystkich. Sen miała mocny, chrapała głośno, co skutecznie zagłuszało moje "conocne" jęki, spowodowane bólem mojej górnej prawej czwórki. Nie miałam sumienia stawiać ją do pionu (chociaż namawiali mnie do tego pozostali), bo była ode mnie starsza ponad dwadzieścia lat. Po wygrzebaniu się pani ze śpiwora mogłam sama zabierać się (bez jej pomocy) do składania namiotu, a wszyscy już w autokarze czekali z niecierpliwością. Zresztą stawiałam 2-masztowy namiot - też sama. Weszło mi to w krew, chociaż nigdy nie byłam harcerką. To zasługa męża, który na 2 dni przed wyjazdem wyćwiczył mnie "na wszelki przypadek". Sądziłam, że "przypadek" to sprawa jednorazowa, myliłam się.

     Wracając do pań z Krakowa. Ich czas podróży miał szczególny wymiar. To nie pierwsza ich podróż po Europie i niektóre miejsca zwiedziły wielokrotnie, miały przecież już swój odpowiedni wiek.  


    W czasie jazdy przez NRF ( 1981 r. ,tak... była NRF), padał deszcz. Kierowca niechętnie chciał zbaczać z autostrady, a przecież na trasie była Norymberga - planowy punkt zwiedzania miasta - miejsce o którym marzyły Krakowianki. Części grupy było mniej lub bardziej obojętne, czy w czasie deszczu odwiedzą to miasto. Jedna ze starszych pań nie odpuszczała twierdząc, że zbliża się do czasu, kiedy już nigdy tu nie przyjedzie, bo  nie stać jej  na ponowną podróż, aby przyjechać specjalnie do Norymbergi


Norymberga

Co usłyszała od "kulturalnej" żony pana profesora, wykładowcy jednego z uniwersytetów ?
     "Jak się nie ma pieniędzy , to się nie wyjeżdża na wycieczki!" 
 Mimo strofowania przez większość grupy tej "kulturalnej pani",  kierowca  i tak ominął Norymbergę, tłumacząc się złą pogodą i opóźnieniem. A dzisiaj Dzień Matki. Moje dzieci czekają w Polsce, w domu, na Mamę.
 
    Czy mogą dziwić   krople  płynące po szybie autokaru,  kiedy pod okiem staruszki też kręciła się łza, zresztą nie tylko jej?




     Krakowiankom    już nikt nie przeszkodził zrealizować planu następnego dnia. Spotkały się po przyjeździe autokaru do Warszawy ze swoim przyjacielem. Był już ciężko chory. Chciały zdążyć.  Udało im się. Za kilka dni odszedł...ich przyjaciel z Krakowa .... Kardynał  Stefan Wyszyński.


   
       Ja nie zdążyłam na czas. Autokar miał dojechać do Warszawy w Dzień Matki przed południem. Wyobrażałam sobie, że czekają na mnie kwiatki i laurki. Niestety autokar  miał kilkugodzinne opóźnienie i dobił do Warszawy przed północą. Warszawiacy zdążyli, ja jednak musiałam jeszcze poświęcić kilka godzin podróży, aby dotrzeć do 3 tęskniących serc.