Translate

wtorek, 28 czerwca 2016

NIE POGANIAJ MNIE...



Już kilka dni z rzędu słyszę pytanie:

- Co tam znowu napisałaś?
albo, 
 - Za co ja ci jeść daję? Nic jeszcze nie wymyśliłaś?


    A tak gwoli wyjaśnienia, to nie piszę na zamówienie, ani nikt mi łyżką strawy za to nie płaci. .
To niecierpliwość mojego fana, jakim stał się ostatnio mój ślubny małżonek. 

   Od kiedy usłyszał aprobatę od osób  innych, niż członkowie rodziny, że moje wypociny są dość strawne, a niektórych wprowadzają w uzależnienie, zaczyna mnie poganiać do "tworzenia".
   I tu nie chodzi o brak w tym momencie veny. Ale przecież muszę mieć też czas na towarzystwo, na pracę w ogrodzie. Jeszcze w tej chwili bolą mnie kości i mięśnie od wczorajszej zmiany aranżacji krzewów.

     A może od spania na nowej sofie, którą chciałam wypróbować pod kątem wygody?
  Powinnam uczynić to dużo wcześniej, nim położyłam w sobotę na niej gości. A tak, to wstali w niedzielę wcześniej, niż ja i już sporządzili sobie sami śniadanie. 

    Dziś, kiedy ich już nie ma, a ja jestem po nieprzespanej nocy na nowej sofie, wiem, co ich tak rano pozrzucało z łoża (a lubią sobie w swoich warunkach pospać ciut dłużej). Ale też wiem, dlaczego funkcja spania w tej sofie jest "gościnna". Aby gość za bardzo się nie zadomowił :-)

  Tak więc wczoraj, wracając z ogrodu, prawie na czworakach, chciałam się rzucić na rozkładany fotel, który jest częścią kanapy, ale .... przecież mecz... mąż z zięciem zahipnotyzowani, nawet mnie nie zauważyli.

     Dobrze, że to nie jedyny mebel wypoczynkowy w domu, sprowadzony przeze mnie i zięcia pod nieobecność męża. Kupowaliśmy go, po uprzedniej konsultacji z moim ślubnym, nim wyjechał do sanatorium. Co prawda, troszeńkę nadużyliśmy jego zaufania. Po krótkim wahaniu, czy czasem nie wziąć fotela z urządzeniem automatycznym do rozkładania, czy ten tańszy z mechanicznym, uznaliśmy, że bierzemy ten nowocześniejszy. W nim da się zatrzymać położenie w każdej chwili. 

    Jedynie, co nas zastanawiało, to,  czy wnuczek, po odkryciu przycisków, nie wysadzi dziadka z fotela przez sufit od razu na piętro. Ale, co mieliśmy się martwić na zapas.

   Wracając do mojego zmęczenia po ogrodowych pracach, nie zauważyłabym chyba różnicy, gdyby mój zięć wraz z mężem, zagorzali kibice, posadzili mnie na takiej sofie.



Ale jeszcze nie jestem ani w takim wieku, ani formie, jak  niżej na gifie.



    Jak się dobrze chyba już wytłumaczyłam, nie wspominając wcale o upałach, przy których nagrzanie komputera jeszcze bardziej wzmagało temperaturę i odrzucało od tworzenia czegokolwiek - nic dotychczas nie spłodziłam na niwie mediów elektronicznych.
  A tu znów słyszę. 
- Nic nie napiszesz?

    No to nie poganiaj mnie, bo tracę oddech.  Dzięki temu dostałam skierowanie do kardiologa. Dlaczego? Bo według lekarza prowadzącego, wysokie ciśnienie nie jest podstawą do leczenia specjalistycznego, ale kiedy przyznałam się, że moje "San Francisco" powoduje szybkie męczenie, krótszy oddech, po pokonaniu wzniesień ulicznych, od ręki dostałam skierowanie do kardiologa. To nic, że dopiero za pół roku.  Przez ten czas.... co Bóg da.

    Ale mężowi zaśpiewałam, może nie tak, jak Kora, ale dał mi spokój.


     Nigdy za mężem nie nadążałam, zresztą za córkami też byłam w tyle na spacerach. Wszyscy wysocy, długie nogi, a ja tylko 161,5 cm. Tak, nawet te 0,5 cm jest ważne, gdy się czuje najniższą kruszyną w rodzinie.

   W czasie wspólnych wypadów rowerem, mąż wyprzedzał mnie po kilkadziesiąt metrów i zawracał do mnie, żeby znowu robić to samo okrążenie, jak elektron po orbicie, czyniąc obraz spirali, wzbudzający uciechę mieszkańcom okolicy.

     Przed chwilą miałam mały przerywnik. Pomagałam dziadziowi napełnić basen dla wnuczka, ale wcześniej  trzeba było go "nadmuchać"

   Wszyscy w gorącej wodzie kąpani, nie mogą doczekać się, aż sprężarka się "uaktywni",



więc pompka ręczna poszła w ruch. 

     Okazało się, że ja mam tyle siły w rękach, że wyciskam tyle samo sprężonego powietrza, co mój wnuczek (2 lata 5 miesięcy), czyli 3 jednostki z trudem. Całe szczęście, że mały za młodu rwie się do pracy. Oby mu w krew weszło.

 Oczywiście wszystkie ręce  na pokład. 


Zięć zamówił dziś firmę,
zakładającą moskitiery. A krew nasz wnusio ma słodką, słodziak nasz  kochany, i dlatego komary wyjątkowo go upodobały i kąsają niemiłosiernie. Od dziś zafundujemy głodówkę komarom. A niech,  krwiopijcy, odpokutują za swoje winy. Mogłyby zrobić dobry uczynek i zamiast wysysać krew, ulżyć niektórym celebrytkom i wysysać im zamiast krwi  - tłuszczyk. Wilk byłby syty i owca cała.

    Ja też mam od dziś moskitiery, bo kiedy usłyszę dźwięk komara dostaję choroby świętego Walentego.


    Niestety, basenik przedziurawiony, dziecko musi poczekać, aż mama wróci z dyżuru z uczelni. W drodze powrotnej kupi nowy. Dyżur to okazja dla ociągających się studentów, którzy wszystko odkładają na ostatnią godzinę. A że moje dziecię ma dobre serce
 (czego przykładem jest wyróżnienie przez samych studentów dla 3 najlepszych wykładowców


z adnotacją:

 (... tytuł i nazwisko)
"  Za możliwość lepszego poznania siebie 
w atmosferze wzajemnego szacunku i życzliwości "
 - to i niektórzy przeciągają w nieskończoność zaliczenia.

    Oczywiście, tylko ona dostała taką statuetkę, zięć raczej nie zasłużył, bo słynie na uczelni, jako bardzo wymagający, ale i tak zna swoje walory. 

Nie traktuje swoich studentów, jak na obrazku przedstawionym przez uczniów pewnej szkoły w Prusach



Jest natomiast w posiadaniu takiego dokumentu laudacyjnego:


Dyplom
dla 
NAJBARDZIEJ ZASADNICZEGO 
dr.....
(tu ...tytuł i nazwisko...) 
wykładowcy, który szczególnie zapadł w pamięć Absolwentom kierunku (....) wydziału (...). Absolutorium (rok...)

    Nie podaję nazwisk, aby studenci nie namierzyli swoich wykładowców i nie zechcieli przyjeżdżać po zaliczenia do miejsca zamieszkania,  jak to ja z kolegą onegdaj uczyniłam. 
Broń, Panie Boże, takich zwyczajów! Teraz ważniejsza od honoru jest prywatność. O tu już pojechałam po bandzie. Nieprawda. Dla mnie najważniejsze są: Bóg,  Rodzina, Honor, Ojczyzna.

     Wnusio też ze względu na zachowanie prywatności, nie ma imienia na tym blogu, ani wyraźnych rysów. 
 Tu zdjęcie z ubiegłego roku w towarzystwie małej kuzyneczki.

    Jak tylko dojedzie nowy basenik, mały będzie wniebowzięty, a już biega goluteńki po działce i dopytuje:
- A tata ma też siusiaka?
- A dziadzia maaaa?
- A baba ma siusiaka?

   Już się boję, co dziadzia mu odpowiada, bo ostatnio musiałam interweniować. Wciąż o coś pyta. Już pytanie, czy to auto ma bak, a czy baba ma bak itp... przyzwyczaiło mnie do zaskoczeń. 
Jednak ostatnio, w chłodniejszy dzień nie chciał założyć koszulki i czapeczki, wychodząc na zewnątrz. Dziadek uciekł się do podstępu i wiedząc, że mały boi się trzmieli (bąków), uświadomił, że jak będzie chodził bez koszulki lub czapeczki, to bąk ukąsi go w cycuszki i główi mu spuchną.
    Mały odpowiedział
- Euuuu... Euuuu i siosia.
To oznacza, że przyjedzie karetka i ciocia doktor.  
Ale on lubi karetki, policję, straż, a i ciocia doktor jest przez niego lubiana, zresztą z wzajemnością, bo dziecko zdrowe, okazałe.

   Dziadzia nie wiele myśląc, wpadł na pomysł:
- Patrz, babcia nie chodziła w bluzeczce i zobacz, bąk ją ukąsił. Widzisz, jak spuchły jej cycuszki?

Wnusio wymierzył mnie wzrokiem wystraszonym..

Mój nr biustonosza to....( o krok za daleko chciałam się posunąć.) Ale powiem tak. Nie narzekam.

Ale mały chce wiedzieć więcej,
- A dziadzia?

O... nie...dziadzia... tego już za dużo...

- A dziadka, jak bąk ukąsił - wyjaśniam dziecku -  to spuchł mu...
( tu dziadek struchlał, bo zna mnie przez te wszystkie lata i wie, czego się po mnie spodziewać)... Pamiętam, pamiętam... to dziecko.. 

- A dziadkowi spuchł ... rozumek... i teraz opowiada takie ... dziwne bajki.

Ufffff... Ulżyło dziadkowi, ale jeszcze  mu  brzuch, pardon, kaloryfer, ze śmiechu podskakuje. 
A tyle razy mówię mężowi:
- Nie prowokuj...

Ja wszystko rozumiem, dziecko musi zdobywać wiedzę. Częściej sam "dochodzi do rozumu", jak ten malec na obrazku:


    Ale łatwiej nam się żyje, jak oboje mamy poczucie humoru na tym samym poziomie. 

   Skoro czekamy na nowy basen, to mogę sobie odsapnąć na tarasie w kąciku dumań


 i przenieść "na powietrze" komputer. 
Jemu też się coś od życia należy. Może coś wreszcie uda  mi się napisać poważniejszego, a nie takie tam... dyrdymały.


To na tym tarasie piszę różne "dyrdymały"