Translate

wtorek, 14 sierpnia 2018

ELEKTRONICZNA NIANIA I TŁUCZONE SZKŁO


Wróciliśmy z wesela. Żeby wrócić, trzeba było wcześniej wyjechać w miejsce zaślubin. To jednak nie takie proste. Myślę o przygotowaniach, tych babskich. Kilkutygodniowe zbieranie odpowiedniej  garderoby ( jakbym nie miała pękatych szaf , ha ha - tak powiedziałby mój mąż), butów oficjalnych oraz do "tańca(?)". 

Podobno królowa angielska też przygotowała jakieś wygodne kapcie dla gości weselnych w czasie ostatnich zaślubin księcia , wnuka swojego Harry`ego z Meghan Markle, kiedy  goście pozostali już poza zasięgiem kamer, zupełnie prywatnie. I to mi się podoba! Oficjałki w kąt, po co odciski maltretować. Przecież im też się coś z wesela należy. 

Co ja sobie zaplanowałam, że tańczyć będę? W takim upale? Nawet w sali klimatyzowanej? A moje latka? Tak szanować ich nie zamierzałam?




Córka nawet zakupiła elektroniczną nianię dla wnuczka, licząc, że ułoży go w pokoju hotelowym do snu a sama z mężem będzie na dole w sali bankietowej balować. Naiwna. Co można usłyszeć przy muzyce , którą  DJ puszcza, używając cholernie mocnych i niskich basów? Na pewno nie chrapiącego synka z odbiornika elektronicznej niani.
Nie było Sławomira. No i dobrze, ale nie chciałam sprawdzać wytrzymałości swojego   stymulatora, choć niewskazane jest przebywanie przy kolumnach głośnikowych dużej mocy. No przecież wiem, że to nie koncert rockowy, ale i tak z chusteczek do nosa porobiłam sobie zatyczki do uszu i w takim stanie wytrzymałam kilka minut, po czym wyręczyłam nianię elektroniczną i dobrowolnie, tak, dobrowolnie, (chociaż córka była temu przeciwna) poszłam do pokoju hotelowego, gdzie mój wnusio błogo spał. Tyle było z uczestnictwa mojego w weselu.

Myślę sobie, że zamieniłam nianię elektroniczną na babcię elektroniczną. Tylko trochę inne baterię mamy. No i ja mam trochę "serca" dla mojego wnuka, mimo tkwiących w nim (sercu) 2  elektrod,  w przeciwieństwie do bezdusznej elektronicznej niani. Przy okazji obejrzałam już trzeci raz ten sam film. Zgadnijcie jaki: Afroamerykanin opiekuje się sparaliżowanym białym mężczyzną na wózku. Staram się być poprawna, aby nikt mnie nie posądził o rasizm.

Przygotowywałam się kilka tygodni, a tu tylko tyle moich radości z tej uroczystości. 

Męża zostawiłam na sali weselnej, a jakże, niech chociaż chłopina reprezentuje mnie. Nie opierał się, a skądże. Razem z córką i zięciem zakończyli swoją weselną bytność gdzieś około 1.30. Na parkiecie pozostali już tylko młodzi podrygujący mężczyźni, bo ich żony lub narzeczone zmęczone z dziećmi lub bez, albo siedziały przy stołach albo też wywędrowały do pokoi hotelowych.

Mój wnusio po przebudzeniu najbardziej nie mógł przeboleć, że nie dane mu było przywalić z całych sił w piniatę. Przespał ten moment. Zresztą nie znaliśmy programu atrakcji dla dzieci. Biedny nie zdawał sobie sprawy, że to był wielki niewypał, bo nie tylko z zawiniętymi oczami nie dawało się jej rozbić, ale nawet po zdjęciu przepasek z oczu,  z całą zawziętością trzeba było dudnić pałką, tak była niefortunnie przez producenta mocno skonstruowana i oblepiona, że żadne dziecko nie dało jej rady rozbić. Dorośli też mieli z nią zagwozdkę.

No cóż, babcia przezornie obiecała, że przy jakiejś okazji, ale dopiero jak pójdzie do szkoły, a więc za jakieś 3 - 4 lata, załatwi mu taką piniatę. Inaczej zażądałby jej "przy najbliższej okazji". Mam więc jeszcze trochę spokoju, nawet gdybym sama nie wytrzymała i okres wyczekiwanie sama mu skróciła. Tak babcie mają.

Wspomnę, że w moim pokoju hotelowym, do którego na sen przeniosłam się po wypełnieniu dyżuru babcinego, w lodówce czekała ładna porcja tortu weselnego, którą dla mnie przyniósł mąż. Czy czasem nie myślicie, że rzuciłam się na niego ( nie na męża!), tj. na ten kawałek tortu, jak ta świnka na obrazku, żeby powetować sobie straty nieudanej wyżerki i zabawy?
Nie... Poczekałam do rana.  Ciśnienie przez noc miało szansę opaść. Wszystko miało być  dobrze. Trzeba  było tylko uwierzyć.




Dlaczego nie mogłam spożywać wykwintnych dań weselnych? Bo musiałam sprawdzać swoje ciśnienie (pół godziny przed  lub po jedzeniu), a jak już dochodziło do badania, to w trakcie wnuczek dorwał się do aparatury i ją przestawił w swoją stronę, bo chciał widzieć jak migają cyferki. Oczywiście wkurzona przerywałam badania, bo i tak wykazałoby ze 300 . I tak z przerwy półgodzinnej czas wydłużał się o następne 20 min. 

Jak wspomniałam, tort spałaszowałam  zaraz po przebudzeniu, na czczo, przed śniadaniem wliczonym w koszt hotelu w systemie stołu szwedzkiego (opłaconego przez rodziców pary młodej). Dopiero rano  przy tym śniadanku byłam swobodna , miałam czas na rozmowę z rodziną, gośćmi weselnymi ( nie wspomnę o popołudniowo-wieczornych "poprawinach" w domu rodziców młodego). Tam dopiero poczułam "luzik". Czułam się jak nowonarodzona, co zauważyli współbiesiadnicy, co najmniej tak, jak ten dzieciak na filmiku, poniżej.
Nie miałam nawet ciśnienia, które ( o czym Wam wcześniej wspomniałam) poprzedniego wieczora, ze względów emocjonalnych: wzrosło mi przed wyjazdem do kościoła na zaślubiny do 186/111. To właśnie było główną przyczyną, że chętnie opuściłam salę weselną.

Jeszcze jeden incydencik. 
Młodzi zażyczyli sobie zamiast kwiatów - wino. 
Ja ze względu na to cholerne  ciśnienie zabrałam ze sobą, oprócz wina :-) - butlę wody mineralnej. Oprócz leków należy dużo pić wody.  Wysiadając z auta przed katedrą w Płocku  z butlą w ręce ( wino zostało w aucie, żeby czekało na właściwy moment), wzbudziłam zapewne radochę niektórym już oczekującym gościom, bo można by sądzić, że centusie poznańscy zamiast wina przywieźli w prezencie... wodę i to nie w extra opakowaniu tylko... pod pachą! 
A więc już na wejściu mogłoby być satyrycznie :-)
Gdyby mi to ktoś głośno powiedział odpaliłabym, że postaram się w katedrze wymodlić, aby na weselu stał się cud , jak w Kanie Galilejskiej. To dla mnie drobiażdżek. Tyle spraw już wymodliłam w życiu dla siebie i innych. Dlaczego nie dla chrześniaka?

Teraz jeszcze tylko się martwię, czy po powrocie  do domu nie przypomni  się  mojemu wnuczkowi zaprezentowany przy powitaniu młodych przed salą weselną zwyczaj rzucania przez nich za siebie 2 związanych kieliszków, po wypiciu toastu. Bardzo mu się to podobało, kiedy rozbite szkło zabrzęczało na posadzce. Poprosiłam go jednak, aby tego babci nie robił w domu. Pocieszył mnie, że przecież trzeba tylko uważać, aby nikt z tyłu , na drodze lotu kieliszków nie stał. 
Co za zbytek łaski! 
Przecież kieliszków tyle ma babcia w domu! Można wypić wodę mineralną, jego ulubiony napój i trach o podłogę! Już widzę, jak pragnienie trawi jego trzewia dopóty, dopóki wszystkie babci ( dziadka?) kieliszki nie znajdą się w proszku. Chyba darowałby sobie wiązanie ich w pary czerwoną wstążką. Szkoda na to czasu.

"Tłuczenie szkła na weselu to tradycja wywodząca się ze starożytnego Rzymu. Podczas urodzin (najhuczniej obchodzili urodziny głowy rodziny) solenizant wygłaszał rytualna prośbę: "Niech mój duch ma mnie w swojej opiece", po czym na domowym ołtarzyku stawiał talerzyk z pożywieniem i wylewał na ziemię kielich wina.

Potem rozpoczynała się uczta. Jeśli w trakcie stłukło się naczynie, był to dobry znak, bowiem wierzono, że hałas odstrasza złe duchy. Rozlany alkohol i rozbite szkło miały więc zapewnić przychylność dobrych duchów i ochronić przed złymi.

Zwyczaj rozciągnął się później na inne uroczystości, m.in. wesele i przeszedł sporo modyfikacji, ale idea pozostała ta sama - zapewnienie rzucającym szczęście. (Polki.pl)"


A więc wróciłam z dziećmi do domu, a mąż pozostał do dzisiaj ( nie na zawsze, wieczorem już wraca) w stronach rodzinnych, bo jak to na filmach bywało, trafiło nam się 1 wesele (dobrze, że nie 4, bo nie zdzierżyłabym następnych trzech) i 1 pogrzeb. O nim dowiedzieliśmy się w trakcie wesela.


Mój luby miał odpowiedni ciemny garnitur, jednak ja mogłabym przyprawić swoim strojem weselnym, co niektórych żyjących uczestników pogrzebu, o zawał i byłyby 4 pogrzeby i 1 wesele. Opisywałam, że mój styl ubierania się to: albo szalona extrawagancja albo wysublimowana elegancja. Jeżeli znudzę się jednym, rzucam się w objęcia ( nie mówię wcale o mężczyznach!) drugiemu stylowi. Czyżbym była niezrównoważona? Babcia?
Zapewniam, że nie miałam na sobie, ani ze sobą w walizce, odpowiedniego stroju do okazji żałobnej.
Z mojego punktu widzenia, powinno się liczyć, jaką szatę ma moja dusza, ale otoczenie mogłoby inaczej zareagować. Pomodliłam się za zmarłego w domu.