Translate

wtorek, 5 maja 2020

CZEGO SIĘ BOISZ, GŁUPIA?


Zwariowany dzień, bo i zwariowany czas. Część na ogół podobna jest do całości, jeśli jest jednym z  jego ogniw. 
Ale zaczęłam!
Dalej mądrzej nie będzie, nie macie się, Kochani Moi, czegoś wznioślejszego dzisiaj po mnie spodziewać. Już wczoraj się zaczęło, kiedy w swoim ściennym kalendarzu zauważyłam, po założenie okularów, że coś na czerwono widnieje w  tygodniu, a przecież już niedziela była i innych świąt nie znam.  Kie licho?
Czytam i oczom nie wierzę, bo i słabiej ostatnio widzę... 
Wizyta lekarska we wtorek! 
Że też jej nie odmówiłam. Przecież z ostatniej, tej z 23 marca wykręciłam się, tłumacząc się kwarantanną, a o ile pamiętam, w tej rozmowie nie wskazywałam następnej daty. No cóż, pamięć szwankuje. Przecież nie zrezygnowałam z dobowego  badania kompleksowego całego mojego układu krwionośnego. A tu trzeba zamawiać termin , kiedy aparatura będzie wolna. I właśnie nadszedł  czas przeznaczony dla mnie. W przeddzień, czyli wczoraj otrzymałam zapytanie, czy wizytę potwierdzam.  Sądziłam, że to będzie ta zaległa, a nie przeprowadzanie badań kompleksowych.
Przełykając ślinę, bez radości w głosie zapytałam, czy będzie gdzie zaparkować, skoro miasto siedzi w domu, ale zapewniono mnie, że bez obaw. Trudno, przecież drugiej kwarantanny nie wymyślę.
Będzie to moje drugie wyjście. Pierwsze było do lasu, teraz do Poznania. Zobaczę, jak wyglada przestrzeganie zaleceć w prawie noszenie maseczek w miejscach publicznych

Przygotowałam się solennie: 2 maseczki (jedna na podróż między parkingiem a kliniką), a drugą na czas badania w klinice,  tudzież rękawiczki oraz okulary, nie zapominając o 75% alkoholowym płynie, właściwie żelu odkażającym.
Na ulicach mijałam zamaskowanych, poza jednym wyjątkiem pary młodych palących papierosy przed biurem. Trudno palić w maseczkach, prawda" Tego nie przewidzieli. Ja bym jednak coś sobie wymyśliła, gdyby taki nałóg mnie dopadł. Ale im wszystko jedno, czy na raka płuc czy od koronawirusa paść.
Drugi przypadek bez maski, to rowerzysta.
Dziwne, jak ludzie są porządni... a mnie tak ciężko przez maskę oddychać, więc myślę, że i niektórzy z tych Poznaniaków też się duszą , a jednak noszą. Co prawda była godzina południowa, więc wszyscy oportuniści jeszcze spali, albo pracują. 

Już w windzie zauważyłam, że brak tabliczki obwieszczajacej nazwę kliniki, wskazującej właściwe piętro.  Czy weszłam do właściwego budynku(?) zwątpienie, trudno, jescze w okresie pandemii nie woziłam się nowoczesnym pudłem mieszczącym najwięcej zarazków w budynku. Parasolką wcisnęłam guzik, który bez nazwy już stał sie problematycznym, czy to tylko właściwe piętro? A nie trzeba było schodami? A kto przypominał do znudzenia starszej córce aby przestała się wozić z 5 piętra windą, a nogi raczej uruchomiła? Przekonywała mnie, że pies jej schodami chodzić nie może - corgi, taka królewska rasa.
Ale przecież ze mnie żadna królowa. Jaka ulga, kiedy trafiłam na właściwe piętro pod drzwi kliniki.
No,myślę sobie, tam dopiero będzie odkażanie, a co... niech mnie odkażą - od dołu do góry , w tę i w tamtą stronę. Ostrożności nigdy za dużo. W końcu w domu jest niemowlę.
I co?
Nie spodziewałibyście się tego.
 Nic tu się nie zmieniło!
Jak przed pandemią, nadal czystość, aż błyszczy i elegancja, jak zwykle, ale recepcjonistka, żona Pana Doktora bez maseczki, pewnie zdziwienie ukrywając, że widzi mnie w maseczce i rękawiczkach, wita mnie z uśmiechem i pyta, czy deszcz już długo pada?
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie zaznaczyła, że  jednak 3 buteleczki płynu odkażającego stojące na blacie stołu recepcyjnego wskazują na to, że jednak akcja dzieje się w czasie pandemii. Ale chyba nic poza tym. 
 Poczułam się, jakby dalej Jan Kaczmarek śpiewał:
"Czego się boisz głupia"
Ja jednak nie poszłam na całość i zmieniłam maskę i rękawiczki i zaproszona przez recepcjonistkę, weszłam do gabinetu lekarskiego, spodziewając się przynajmniej doktora w podobny sposób zabezpieczonego. 
Oj, naiwna, naiwna... zaśpiewałaby mi "Elita"  (będzie video na końcu wpisu)
Przywitał mnie Pan doktor z  rozbrajającym uśmiechem, ale nie byłam skłonna podać ręki, którą, chyba, jak głupia ubrałam w błękitną rękawiczkę. Maska? Przy takim bliskim kontakcie... Chyba ją zsunęłam.
Pan doktor na samym początku zaproponował mi zdjęcie rękawiczki z lewej dłoni. 
O jej, paznokcie umalowane!
Przynajmniej w tej części ciała starałam się upiększyć. Ale to nie tipsy? zapytał. Przestrzegam zasad, aby nie malować paznokci na czas pobytu w szpitalu, przecież umiera się od nóg, niech nie będą zaskoczeni, że palce sinieją :), ale czemu dzisiaj ma to być niewygodne? 
Pan doktor był przygotowany na tę ewentualność , miał zmywacz i zniwelował mi misternie wykonany dzisiaj rano pedicure z palca wskazującego. A czymże ten wskazujący sobie zasłużył, że tylko on ma być pozbawiony pedicure?
 Szkoda zmywacza, czy czasu?
Ja wciąż w jednej rękawiczce na prawej dłoni, jak idiotka. Nie w głowie mi było myślenie racjonalne.
No i zostałam oplątana elektroniką, z wielkim "zegarkiem na przygubiu" ręki. Trzeba było tylko skorelować pracę urządzenia z moim wszczepionym stymulatorem serca, co na początku było trochę problematyczne, ale w końcu załapało. 
Oczywiście musiałam się na tyle rozebrać, aby w odpowiednich miejscach czujniki przyczepić. O masce już nie pamiętałam. Był to szczegół w tym całym zamieszaniu, bo ja jednak myślałam sobie, że dzisiejsza wizyta będzie tą zaległą i tego typu badanie będzie przesunięte na następny raz. Jutro następna wizyta, odczyt i pozostałe badania i zalecenia uzależnione od wyników.
Palec wskazujący mam mieć przez dobę pod szczególnym nadzorem, aby "nie był przechłodzony"
Po powrocie do domu rozrabiającego wnuczka nastraszyłam, że, jeśli nie będzie grzeczny to będę do niego strzelać salwą z ognia ze wskazującego palca i pokazałam mu nasadkę z przewodem prowadzącym do owego przegubowego zegarka (pulsometr) w której  ostrym  jaskrawo-czerwonym światłem widać diodę nad paznokciem . 



Chłopak zdziwił się, bo przecież babcia już jest  robotem, to jeszcze jej mało i teraz na zewnątrz cała w drutach , a do tego ma umiejetnośc miotania ogniem?



Musiałam mu pokazać podłączenia, ale dotknąć się nie dałam, nie ufam ciekawskim malcom.

Jeszcze dopytywał, co oznaczają te ikonki na monitorze zegarka i czy babcia  podskakiwałaby, gdyby np. nacisnął na jeden z nich.
Marzenie.....
Już słyszę, że straszyć dzieci nie można, ale w żaden sposób nie chce poddać się zbliżającym się wymogom nauczania. 
Czytać, pisać? Owszem, ale - "jak mnie nauczycie pisać "dupa" (wszystkie litery zna, więc to tylko prowokacja, już nazbyt dla nas nudna), proponujemy mu inne słowa.
 - Dlaczego nie chcecie?
- Znamy inne ciekawsze...
- To zawołajcie mnie, jak się zdecydujecie nauczyć mnie pisać dupa. 
Wie, jak sprowokować do zniechęcenia. 
Oj, naiwni, naiwni...
Strzelanie ze wskazującego babcinego palca nie wyszło, ale znam straszaka dla nieuka matematycznego, o czym wspominałam wczoraj w jednym z komentarzy na blogu Znajomej. Nie da się zastosować do nauki języka polskiego, niestety.
To było coś w stylu: "jak nie będziesz uczyć się liczyć, to przyjdzie po ciebie Gembon Matematyk, który mieszka na strychu, je suszone logarytmy, a z nieuków wyciąga pierwiastki" . To nie pasuje w tej sytuacji, bo liczy nieźle, a zresztą wyciągnąłby ze mnie nie pierwiastek, ale wszystkie informacje na temat, kto to jest Gibon i wyjaśnienie pojęć matematycznych. Może by mnie nie zdążył zagiąć, bo zamordowałby mnie wcześniej swym gadulstwem, a co to, a po co itd. 
Zna wszystkie zakamarki strychu i to on raczej straszy babcię pajakami, żukami i czym się da.
Chyba lepiej nauczyć go pisowni słowa dupa.
 Poza tym, usłyszałabym:
Nie sądzę, babciu, że tam się ukrywa, bo byłem tam niejednokrotnie, ukrywam tam swoje zabawki, którymi się nudzę, a wracam do nich, jak się za nimi stęsknię.
Jest nieźle wygadany, ale stroni od pisania i czytania, choć coś tam juz łapie. Podobno na tyle, ile w jego wieku powinien umieć.
Ciocia z przedszkola podsyła dzieciom zadania do przerobienia, oczywiście w formie zabawy z rodzicami, oddzielnie i inne dla każdego dziecka. Kuba ma zadań więcej niż inne dzieci, bo uczy się bardzo ważnej roli starszego brata. 
Właśnie po powrocie z badań pochwalony został przez mamę, że został dopuszczony do przewijania braciszka. Potrafił wymienić pieluszkę i ubrać w śpioszki wierzgającego malucha, a to nie takie proste..Umie przytrzymac buteleczkę z mlekiem oraz podać zabawkę czy smoczek, a także pogaworzyć z nim. Przed chwilą była kąpiel, przybiegł na dół do babci chwaląc się, że właśnie uczestniczył przy kąpieli, myjąc mu " jąderka, pośladki i brzuszek, pokazać ci babciu, jak to robiłem". Nim doszło do wyboru modela, szybko zakończyłam:
- Kuba, skoro mamusia ci zaufała, to nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować ci. 
I chyba nawet skłonna byłabym z nim napisać po stokroć "dupa", tak byłam z niego dumna. Nawet daruję mu tę tuję, którą połamał, kiedy przewrócił się wczoraj ucząc się jazdy na "dorosłym  rowerze" .
Zapomniałam się wczoraj pochwalić, że dziadek nauczył go jeżdzić, obniżył siodełko i chłopak szybko załapał, a te kilka wywrotek w babcine krzewy, to jakoś przeboleję.



Tej lawendy na zakręcie też nie bedę mu wypominać , która "się pod nim otworzyła, kiedy w nią wjeżdżał, nie zauważając rowerem".




Oj, naiwny, naiwny - Jan Kaczmarek - YouTube


Czego się boisz głupia - Jan Kaczmarek - YouTube



A teraz siedzę w domu, piszę ten pościk i jednak boję się głupia, bo nawet kwarantanny sobie zrobić nie mogę...

 Jutro muszę jechać znowu...w maseczce i rękawiczkach?
Mam grać? Bo ja już całkiem głupia jestem! 
 Czy na serio?


A propos - "mam grać" - powiedzonko przypisane do Czesława Majewskiego, ale było ono skierowane do zupełnie skołowanego tumultem na scenie Jerzego Derfla, kierownika muzycznego. Kiedyś odezwał się zza pianina: – Mam grać? Bo ja już całkiem głupi jestem.