Translate

sobota, 12 maja 2018

MAŁY FILOZOF

   


Mieszkam tu już drugi rok. 
Już drugi rok pod rząd, mam okazję "bawić się " na imprezce "Lato z Radiem". 

   I co?
   Przyjechali do mnie pod sam nos, a ja nie skorzystałam. To tak, jakby gość zapukał do drzwi, a ja nawet nie miałabym podejść do wizjera, żeby mnie nie usłysz, że jestem w domu. Musiałam zaopiekować się wnukiem.

Nigdy tak nie robiliście? No nie, skądże, wszyscy jesteście nadzwyczaj gościnni. Przepraszam, że obraziłam. 
Ale ja już o takim przypadku słyszałam. Dwie koleżanki, studentki, "słoiki" poznańskie, zamieszkały razem w wynajętym mieszkaniu w mrówkowcu. Miasto dość szybko poznały, jeżdżąc na zajęcia tramwajami w różne strony miasta. Rodzice, mieszkający w innym województwie odwiedzali je samochodem, przywożąc od czasu do czasu pełne słoiki prowiantu na kilka dni. 

   Mamie jednej ze studentek zachciało się zrobić niespodziankę i bez zapowiedzi, przyjechać do Poznania pociągiem i zastukać do drzwi mrówkowca. Chciała pokazać córce, że mimo ciągłego podróżowania samochodem jest w stanie samodzielnie przyjechać pociągiem i wsiąść do odpowiedniego tramwaju, aby znienacka zastukać do drzwi córki.

   Już myślicie, że chciała sprawdzić córkę? Ależ nie, chciała sprawdzić siebie, czy jazda samochodem nie ogłupia. Zapomniała już, jak to bez auta musiała sobie dawać radę w miejskim gąszczu. Czasem taka szkoła przetrwania daje moc człowiekowi i wiarę w swoje możliwości.

    Miała szczęście. W bloku zamontowali dodatkowe  szklane ścianki zabezpieczające z szyfrowym zamkiem i dzwonkiem. Tego dnia, jakiś mieszkaniec lub gość, który nie cierpi podporządkowywać się żadnym zasadom, nie zamknął za sobą drzwi, ani wejściowych do bloku, ani na klatkę schodową na piętrze córki.
A więc wszystkie przeszkody pokonane. Właściwy pociąg, i tramwaj, i te drzwi w bloku. 

Z radości odłożyła torebkę na podłogę i w ciemności korytarza i ciszy, odtańczyła zwycięstwo.

No teraz będzie się działo, kiedy matka powie "a ku ku!".

   Ciemno na korytarzu, ale namacała dzwonek i ...dzyń... dzyń..
Ciiiiisza . 
Jeszcze raz: dzyń... dzyń... dzyń?
Jak makiem zasiał.
Matka nie sądzi, żeby dziewczyny już spały.

    Nie zdaje sobie sprawy, że za drzwiami zachodzą w głowę, kto może dobijać się do drzwi, skoro wcześniej nie zgłosił się domofonem?

    Najlepiej siedzieć sobie cichutko, nawet nie podchodzić do wizjera. Zaraz natręt sobie pójdzie, domokrążca jakiś!

 Matce nie przychodzi nawet do głowy, żeby nie było nikogo w domu.
 Próbuje trzeci raz : dzyń ...dzyń.. dzyyyyyń i  cichym głosem (aby nie wzbudzić podejrzeń innych mieszkańców na tym piętrze)woła  "Marta, otwieraj, to ja , twoja mama!"
Za drzwiami poruszenie.... przy wzierniku szum... i wreszcie... otwierają się drzwi.

- Mama, jak mogłaś tak bez zapowiedzi?! A jak by nas nie było w domu!?

- A gdzie miałybyście niby być?
- Jak to gdzie?  Np.: na imprezie. Dziś Święty Marcin. Niedawno wróciłyśmy. A gdybyśmy bawiły się całą noc poza domem?  Przecież nawet blok mógłby być zamknięty. Nawet nie mogłabyś przeczekać na korytarzu, bo i nowe zabezpieczenia. Zaraz... zaraz, a kto ci blok i piętro otworzył?

    Tak oto została matka jednej z dziewczyn przyjęta. A tak chciała pokazać się, że daje sobie jeszcze w życiu radę. 

   A "Lato z Radiem" miało między innymi bawić młodych: córkę, zięcia i wnuka,  "Arką Noego".
   Niestety, oberwała się chmura i nawet nie wyszli z domu.


Ale plan na dzień przewidywał jeszcze ponowne wyjście młodych, już bez brzdąca, na koncert  Dawida Kwiatkowskiego, DE MONO i Ewy Farny. 

Po upalnym przedpołudniu  i ulewie z silnym wiatrem, przyszło ochłodzenie. 



Młodzi już stracili ochotę na imprezę, ale dziadkowie  tego wieczoru mieli przejść ogniową próbę samodzielnego zagospodarowania wnuka wraz z uśpieniem go. Rodzice malucha, bowiem, wybierają się na 3 dni samodzielnego wypoczynku nad jeziorem w niedalekim gospodarstwie agroturystycznym.

Dziecko musi czasem zostać w domu bez rodziców dłużej. Nie mówię tu o pozostawianie dziecka ze względu na pracoholizm rodzica.



  Dziadkowie dostali pisemną instrukcję obsługi urwisa.

 W łazience, kiedy maluch siedział na nocniczku, rodzice zaczęli rozmowę przygotowującą go do zaakceptowania dziadków przy kolacji, myciu ząbków bez wyciskania całej pasty z tubki, sprzątaniu z nimi zabawek, wspólnej kąpieli, wysłuchaniu opowiadanych przed snem bajek przez dziadka lub babcię (do wyboru).
   
    Oznajmili, że oni idą do kościoła (to zawsze przekonywało wnusia), pomodlić się za jego zdrówko, zrobić "amen".


     On wie, co to znaczy, bo przed snem sam już robi "amen", czasem na piersiach, czasem na plecach, jak popadnie. Zresztą jest niedzielnym gościem tego przybytku, kiedy w kościele na specjalnej mszy dla dzieci, rządzą milusińscy.

Mały siedząc, na nocniczku, przyjmował wszystko, jak leci, Upewnił się jednak:
-  Tam jeśt "pan Bóg"? 

     Nie ma się co dziwić!
  Różne kwestie ludzie rozwiązują w łazience. Na przykład taki Archimedes siedzący w wannie.

 
   Biznesmeni, siedząc na klozecie w toalecie, często podejmują przez komórkę  poważne decyzje strategiczne swojej firmy. Przecież czas to pieniądz, a tam się on nie zatrzymuje. A z kolei: "jestem pod telefonem" zobowiązuje. Chyba, że zabraknie papieru toaletowego, i musi odłożyć komórkę. O.... to nawet  giełda może runąć, a jego biznes wraz z nią.



    Ale dla naszego malucha, który w tej chwili siedzi na nocniczku,



 jeszcze nie siedzi w wanience (dopiero kąpiel za godzinę),  najważniejszy  w ostatnich dniach jest anatomiczny dylemat. Już pytał wielokrotnie o babcię, tatę, mamę, dziadka, kto z nich ma bak (hobby- motoryzacja), a kto z nich...siusiaka (jest ostatnio monotematyczny), ale, skoro mowa o Panu Bogu, to też zapytać musi, wszak kto pyta, nie błądzi :
- A ci pan Bóg ma siusiaka? 

   Szybciutko podnieśli małego z nocniczka i odpowiedzieli, że nie wiedzą.




    No bo już nie dopytywali go, o którą osobę Trójcy Świętej mu chodzi. Bo, np. jeśli chodzi o Ducha Świętego, to na pewno nie, ale jeśli o Syna? A może o Ojca?

 Na wszelki wypadek, żeby nie mącić małemu filozofowi w głowie, odpowiedzieli, że nie wiedzą.

    Jak to nie wiedzą? 
  Co z nich za rodzice! A czego ja ich uczyłam?
   Z taką niewiadomą zostawić dziecko?
  
  Toć to on powtórzy to pytanie na mszy w najbliższą niedzielę! I co, też wtedy powiedzą, że nie wiedzą?
 Co? Liczą, że ksiądz z ambony mu odpowie?
  Nie trzeba było babcię poprosić o pomoc? Już ja bym wybrnęła z tego i problem raz na zawsze byłby rozwiązany. 

   Dziadek też się nie popisał, bo myślał, że jak kilka bajeczek opowie o dan-danie Tomie (małym czerwonym traktorku), to dziecko zaśnie,  i  że wystarczy oświadczyć dziecku, że będzie w pokoiku obok. 

   Mały coś tam sobie śpiewał, potem wołał kilkakrotnie dziadka, który   chciał go wziąć na przetrzymanie.  Po chwili ucichło. Dziadek zadowolony, już wyobraża sobie wnusia w jego ulubionej pozycji snu

 czyli na kuckach i chce wejść, aby okryć go kocykiem.

 Jest z siebie dumny, że sprawdził się, jako opiekun i na palcach cichutko uchyla drzwi, a tu słyszy radosne powitanie:

 - Dziaaaadziaaaa!

   Wnusio siedzi sobie na krześle po turecku i bawi się samochodzikiem.

 To pierwszy raz wygramolił się z łóżeczka, bo dziadzia nie wiedział, że krzesło po opowiedzeniu bajeczki i władowaniu małego do łóżeczka, należy odsunąć. No, cóż, instrukcja córki nie była kompletna.

  I od nowa proces usypiania, ale już niezgodny z instrukcją.


 A statki na niebie - samoloty pięknie oświetlone, co i rusz przeszywały niebo nad naszym domem. Za oknem słychać było De Mono.


  Nad dachami naszej miejscowości te wielkie statki lecą już z wypuszczonym podwoziem. Blisko Ławica. Ten huk czasem dziecko rozprasza. 
Ale w końcu noszenie i tulenie pomogło. 

   Kiedy rodzice zziębnięci wrócili z "Lata z Radiem" do domu (o kościół nie tylko zawadzili, ale byli na całej sobotniej mszy wieczornej),  z pokoiku dochodziło lekkie chrapanie, nawet wystrzały ze sztucznych ogni nie były w stanie wybudzić małego filozofa  ze snu.