Translate

wtorek, 1 marca 2016

BANKOMAT

Opowiem Wam dzisiaj, jak walczyłam z bankomatem w moim poprzednim miejscu zamieszkania.

<><><><><><>

   Niedaleko wprawdzie mam do banku (1km?), ale chciałoby się go mieć pod nosem. No, nie zupełnie tak blisko, koło szkoły, naprzeciw mojego domu, żeby uczniowie nie rozpracowali go w trzy minuty. Wielkie pojemniki na sortowane śmieci też się długo nie ostały. Albo były podpalane, albo wywrócone "do góry nogami", lub otoczone wokół siebie nieczystościami. To nie moja robota, mimo, że pod moim nosem, przysięgam. A jak zrezygnowano z ich usytuowania, to nie ukrywam, nawet  się ucieszyłam.



    Gdybym miała tak bezpośrednio pod nosem bankomat, to może bank zatrudniłby mnie na strażnika tych finansów w bankomacie ukrytych. Zawsze to jakiś dodatkowy grosz do emeryturki by się przydał. A wystarczyłoby tylko od czasu do czasu ściągnąć się z wyrka w nocy i wyjrzeć przez okno. Jaki strażnik miałby takie dogodne warunki pracy. Nawet noktowizjer nie byłby potrzebny, bo oświetlenie uliczne wokół szkoły wystarczające.

   To już wiecie, dlaczego ten bankomat powinien być zainstalowany gdzieś  dalej, np.: przy Biedronce, niedaleko za szkołą, jakieś 300 m. I stało się, jak sobie życzyłam. Żadna tam moja zasługa w tej lokalizacji. Takie tylko pobożne życzenie, ale że czasem na górze jestem wysłuchiwana (po wielokroć i to z nawiązką, o czym jeszcze kiedyś napiszę), to i teraz złożyłam ręce w podziękowaniu, że nie muszę daleko latać po 500zł. Nie wiem, czy nie byłoby to lepsze dla mojego zdrowia, żeby ruszyć z miejsca pewną część ciała, co to na niej dość długo w ciągu dnia przesiaduję. Ale, jak to często przy takich niespodziankach w moim przypadku się sprawdza - to "masz, co chciałeś,  Grzegorzu Dyndało".

    Przez kilka dni, podczas zakupów w Biedronce, obserwowałam instalację bankomatu. Nie przypominał mi tych, które działały w bankach i w innych budynkach w mieście. Widoczna innowacja.

<><><><><>
   Wreszcie jest. Na ścianie wschodniej marketu widnieje srebrzysto-szare urządzenie, z zupełnie inaczej rozstawionym "pulpitem nawigacyjnym". 

      No to ruszam  przed południem w słoneczny dzień. Przecież tam w środku jest moje 500zł, które dziś muszę wyciągnąć!
     Przytulam się do bankomatu i zaczynam operację finansową. Słońce bije wprost na bankomat, ledwo cokolwiek mogę odczytać, a tu nic na pamięć nie zrobię, bo to dla mnie nowość. Zawarliśmy z bankomatem znajomość przez wsunięcie mojej karty. W szybie bankomatu pokazała się jakaś sympatyczna twarz, o, nowość! Ależ skąd, to moja facjata odbija się w słońcu. 

   Długo szukałam odpowiedniego miejsca, gdzie tu uprzejmie poprosić o swoje, emeryckie 500zł. Już wyraz twarzy wyświetlanej w szybce trochę się zmienił, no bo czas ucieka, a ja kombinuję gdzie, i jak. Wreszcie słyszę dzwonek i komunikat "zabierz pieniądze". I tak 3 -krotnie przy dzwoneczku, a jakże!

  No nie, co za bezczelność! Najpierw mi je daj, to na pewno zabiorę! I tak kłóciłam się z tą rozgniewaną babą, podobną do mnie, wyświetlaną w blasku słońca na szybie bankomatu, dzwoneczek przygrywał, aż czas minął. 

   "Operacja zakończona". Koniec przytulanek z  bankomatem. Rozzłoszczona odsuwam się od urządzenia z potwierdzeniem na piśmie, a jakże, że dnia tego a tego, bla, bla, podjęłam 500 zł. Ja ci dam kłamco, kiedy podjęłam? Trzymasz je w sobie, ale nie odpuszczę! Tak zakończyło się kopanie z koniem, "myszatym", bo  taką maść przypomina  mi ten  cholerny bankomat!

   Z pewnej odległości jak w kamerze z programu "Mamy cię", widzę,że podłużny otwór do podawania banknotów usytuowany w tym nowoczesnym bankomacie jest bardzo nisko, na poziomie mojego brzucha. To ja tak przytulałam się z sercem do ciebie, pożeraczu mojej pięćsetki, a ty mnie nożem w plecy, raczej w brzuch, a powiem więcej, po kieszeni? Inne bankomaty podawały mi na wysokości mojego serca, a nie jak ty , w ukryciu, jeszcze pod wystająca półką!

    Pomyślałam sobie, że dziś jeszcze zgłoszę się do banku, aby na koniec dnia lub jutro rankiem, przy sporządzaniu bilansu (a powinni mieć nadwyżkę 500zł) wzięli pod uwagę dziwną operację. Wykonałam kilka telefonów. Mam zgłosić się do mojego banku następnego dnia.



    Jest problem, bankomat należy do innego banku, nie tego w którym mam konto. Teraz zaczyna się długa droga przez mękę. Otrzymuję odpowiedni formularz, opisuję (już nie tak barwnie) zaistniałą sytuację. Najpierw wniosek musi iść do tego obcego banku, aby zechcieli łaskawie przelać moje finanse na konto mojego banku. Obracały i obracały te banki tymi pieniążkami, a czas dla nich to dodatkowy zysk, aż minęło ... półtora miesiąca. A gdybym tak nie miała w skarpecie następnej 500-tki, to szanowna finansjera udzielałaby mi z pocałowaniem ręki pożyczkę w półtorej... minuty. No bo emeryt to taki pewny klient!

   Obraziłam się na ten "Biedronkowy bankomat" i już z niego nie korzystałam, chociaż  mogłabym wprawdzie w  popołudnia, lub w pochmurne dni, ale jednak uraz pozostał. 

<><><><><><><>


      Tu, gdzie teraz mieszkam jest  "nieskończona" ilość banków, ale wybrałam ten, który po kilku miesiącach zaczął się modernizować. 

    Na czas remontu z przedsionka banku przeniesiony został wpłatomat/bankomat (koloru orange) na środek chodnika przed jego siedzibą. Tu dopiero byłaby jazda, gdybym chciała skorzystać z niego. Normalnie przechodnie mogliby się zabić, gdyby na parę metrów wcześniej nie wybrali trasy, czy z lewej strony obejść urządzenie, czy z prawej. A i pobierający, czy wpłacający kasę klient obracał głowę wokół szyi, bo z każdej strony ktoś mógł przez ramię zajrzeć.

    Ja już wolałam przymierać głodem przez te kilka dni, tylko po to, aby przechodnie nie widzieli, jak nowa mieszkanka  kopie się z koniem, bo od tej strony nikt mnie tutaj jeszcze nie poznał. A to byłaby dla mnie znowu nowość, bo to już nie tylko tradycyjny bankomat ale wpłatomat/bankomat nowej generacji. Czy zdążyłabym go rozgryźć przed trzykrotnym dzwonkiem?

   Wczoraj byłam w wyremontowanym banku. Klasa, full wypas! Frontem do klienta. O, tu wreszcie odetchnę.