Translate

sobota, 27 lipca 2019

NIE TYLKO KEVIN POZOSTAŁ SAM W DOMU

Dzisiaj czuję się, jakby mnie ktoś wyżął przez pereelowską Franię.
Niewyspana, z bolącym kręgosłupem i brakiem chęci do życia, ale nie do pisania bloga :)

Wczoraj młodzi wyjechali na urlop, mąż od przedwczoraj też na wyjeździe. Czekałam na ten moment, kiedy, jak ten Kevin, porządzę sobie wreszcie sama w domu. Miałam swój plan. Nikt mi nie będzie przeszkadzał w moich zamiarach. Mogę pisać bloga do nocy, a przede wszystkim zrobić do niego  własną sesję zdjęciową. Miałam być i modelką i fotografem w jednej osobie.

Do tej pory tylko portreciki przed laptopem robiłam. Selfie nie wychodziły. Obraz był zbyt wydłużony. Tydzień temu poprosiłam męża o kilka fotek w ogrodzie - z łaski cyknął kilka, ale takie tam dla niego fanaberie zabierają tylko cenny czas. Przecież za żadne skarby nie powiem mu, że umieszczę je na blogu. Skaranie Boskie! Na widok i osąd publiczny? Tak z własnej i nieprzymuszonej woli?

Mąż stroni od mediów społecznościowych. Jedynie toleruje i to z bólem, własną stronę internetową w zakresie swojej działalności zawodowej.

Córka, mieszkająca z nami też zajęta nadmiernie, próbowała, na moją nieśmiałą prośbę uwiecznić mnie cyfrowo komórką, ale wyszło, jak wyszło. Dla sprawiedliwości, jedną fotkę wykorzystałam. I to było na tyle. I aż tyle. Też nie jest to, wg niej, czynność pierwszorzędna. Wrodziła się w tatę, oj, wrodziła.

A tu aż prosi się, aby jakiś plenerek zorganizować dla urozmaicenia postu. 
Odczuwam przeogromny brak fotografa.
Czy teraz rozumiecie, dlaczego ten wolny czas był mi potrzebny?

Postanowiłam wykonać kilka zdjęć laptopem z pewnej odległości, a nie tylko pokazywać oklepaną już twarz na tle tej samej ściany. 

Był mi do tego potrzebny stolik. Miałam lekki, wiklinowy. Nie sprawiał kłopotu z noszeniem go po mieszkaniu, aby uzyskać odpowiednią odległość dla laptopa stawianego poziomo lub na sztorc. Nim doszłam do możliwości korzystania z samowyzwalacza na 10 sekund, latałam, jak kot z pęcherzem, między stolikiem a miejscem, z którego kadr będzie całościowo dobrze wyglądał. Wcale tego nie widać w 2 poprzednich postach, do których fotki wykorzystałam. 

Że też nóg nie połamałam! 
Cóż by to było, nikogo w domu, jak u Kevina, a przecież w razie wypadku ktoś powinien erkę wezwać. Pociłam się, jak przysłowiowa mysz.  Nie wiem, czy to ponad 30 - stopniowa temperatura za oknem, czy może stymulator serca nie chciał w sesji uczestniczyć. Na razie sesja trwała w mieszkaniu, przy kominku. Nie, nie rozpalałam go :) Nawet trochę chłodził w części marmurem obłożony. Najlepiej byłoby występować boso , chłód podłogi był bardzo pożądany przeze mnie, ale ja, jakby nie było, ustroiłam się w wysokie niewygodne korki. Jak modelka , to w pełnej krasie. Piłam hektolitry wody. W mieszkaniu zawyżyłam temperaturę do wszelkich granic, bo przecież nie mogłam żaluzji zamknąć. Szybciej wychodziłam na taras salonem, niżbym to robiła wokół domu. 

I wszystko byłoby do zniesienia, gdyby mnie jeszcze w ten upał nie wyniosło (w niewygodnych i ostatnio nie noszonych korkach) na zewnątrz. Tam dopiero była jazda! Mebli na tarasie trochę było do przesuwania: a to baaardzo ciężkie i trudne do uchwycenia fotele, a to stoły , a to krzesła, a to donice z kwiatami. Do każdego ujęcia inna aranżacja. Zdjęć nacykałam bez liku, w większości do odrzucenia. 

Dobrze, że sesja nie przeniosła się na ogród, bo co by pomyśleli sąsiedzi, widząc mnie latającą po działce ze stolikiem , na którym laptop raz na sztorc, a raz poziomo, a gdzieś w pewnej odległości ... ja , co rusz w innej kreacji :) Przecież nie są świadomi, że sąsiadują z blogerką.


Nim się zorientowałam, bo przecież trzeba było posprzątać i garderobę, i meble, i podlać ogród - dochodziła 24-ta.




 Nie mogłam zostawić śladu przestępstwa, a mąż mógłby już rano wrócić. Kolacji nie jadłam, bo jak się obejrzałam na fotkach, niezwykle pulchna (nigdy taka gruba nie byłam, nie licząc ciąży i okresu po niej) to stwierdziłam, że już swoje w życiu zjadłam. Wystarczyła mi znów woda.




Kręgosłup ma co dźwigać :)))

Chyba to jedna z 3 sukienek, w które jeszcze mogę się wbić (czekają mnie 2 wesela w rodzinie, wrzesień i październik).

Przymierzyłam jeszcze jedną




Nie, ta odpada!
Trzeba to przemyśleć...
Zieloną już wcześniej prezentowałam, pisząc na blogu o zabójczej zieleni. 



Nim schudnę, to jeszcze bardziej przytyję  na wczasach we wrześniu  nad morzem - tłuste ryby , stół szwedzki itp.
I na tym przymiarki tego dnia, a może nocy zakończyłam.

I dopiero się zaczęło!
Nim usnęłam, była 1-sza w nocy.  Po niedługim czasie obudził mnie ból kręgosłupa i prawej nogi. Aha, wysokie buty, ciężkie fotele, nie uginanie kolan przy ich przesuwaniu. Od czego Apap? Dobrze, że leży w swoim miejscu i mogę trafić po niego z zamkniętymi oczami.  

Noc w perspektywie coraz krótsza, więc ułożyłam się na płask, a wszystkie poduszki i poduszeczki ułożyłam pod kolana. Takie "wywrócone krzesełko" podobno dobrze robi, ale powinno się leżeć na czymś twardym. Kto by mi w nocy kazał kłaść się na dywanie, a podudzia opierać na kanapie, no kto? Czas ucieka, nocy coraz mniej, a tu boli, jak...pi, pi, pi. 

No nie. Udowadniać  tego nie będę. Sesję już na tę godzinę i okoliczność zakończyłam. Nie ma takiego samowyzwalacza, który czekałby, abym w bólu mogła zdążyć  na czas podnieść się i ułożyć w formie krzesełka :)))



Tak na chybcika coś nagryzmoliłam :)
A żeby wszystko już było wyjaśnione. Na 100% pewności nie mam, czy w mojej sypialni nie ma zainstalowanej ukrytej kamery. Nie...  przecież mąż jest architektem, a nie elektronikiem :)

Nastawiłam sobie budzik na 7, bo o tej porze krople do oczu powinnam sobie zaaplikować. 
Zawsze robił to mąż (wpuszczał do oczu krople) , bo to nie lada sztuka trafić w to miejsce, gdzie mi okuliści nakazali i męża przećwiczyli. Bo i budowę oka i powiek mam niepospolitą. Kiedy sama sobie krople wpuszczałam, większość płynu i tak wydostawała się na zewnątrz.
A więc, mimo sesji w ciągu dnia jeszcze o 17- ej i 20-ej barowałam się z tymi kropelkami.

Wykombinowałam w tym bólu, że przesunę pobudkę na 7.30, chyba świat się nie zawali.

I nie zawalił się, mimo nie ustających dolegliwości kręgosłupa i niedospania.

Mąż wrócił o 8-ej. Jestem po przeżyciach jak Kevin, ale nie dałam tego po sobie poznać.


BĘDZIESZ SĄDZIĆ SAMEGO SIEBIE

W jednej ze scen "Małego Księcia" pada stwierdzenie: 
(...) Będziesz sądzić samego siebie. To najtrudniejsze. Znacznie trudniej jest sądzić siebie niż bliźniego. Jeśli potrafisz dobrze siebie osądzić, będziesz naprawdę mądry (...)"

Gdyby człowiek nie miał sumienia, to należałoby go...wymyślić.
Co ja takiego plotę!
Przecież są i tacy, którzy twierdza, że sumienie to jakiś wymysł "ciemnogrodu".
Jako że jestem tolerancyjna, więc niech im będzie wolno tak sądzić. Mają do tego prawo.


A ja, jeśli już sobie siądę w fotelu, by odsapnąć po trudach dnia, nie mogę ustrzec się czasem od niekoniecznie "dobrych myśli". 


Wg mojej wiary, to może być pokusa, nie tam od razu grzech!



I co się zaraz dzieje?
Staje za mną moje drugie ja, wewnętrzne ja. Sumienie. 
I co?
A jakże, przywołuje niesforne myśli do porządku!!!


To nawet tego mi nie wolno? 
Niewinnie zboczyć (co za niefortunne słowo w tych czasach!?) myślami z moralnie utartych dróg? 


Ależ skądże!
Już czuję oddech za plecami! 
To moje sumienie :)


Nie myślcie, że bardzo mi ono ciąży, to moje sumienie. Dziękuję Bogu za to, że mnie nim obarczył. Dzięki temu mogę odróżnić, co mnie rozwija, a co może krzywdzić (mnie i drugiego  człowieka).

Dobrze mieć w swej podróży życia odpowiednią nawigację. 
Ja ją posiadam.


Wówczas żyjesz z sumieniem w zgodzie

Widać, że sumienie nie ma ze mną tak dużo roboty, bo trochę mu się przytyło :)

Mówią też, że sumienie to moralne oczy człowieka.
A jeśli komuś akurat nie po drodze z takim towarzyszem podróży życia, jakim jest sumienie, to zaraz zaczyna manipulować nim (sumieniem).  Im bardziej niemoralne i zaburzone okazuje się postępowanie takiej osoby, tym pokusa tej manipulacji jest większa.

Jeśli lubicie bluesa, to poniżej świetny kawałek muzyczny, ale proponuję go wysłuchać nawet  tym, którzy nie cierpią tego gatunku  , bo również  tekst znakomity.

Są tacy, którzy chcieliby się pozbyć tego ciężaru i zgodnie z treścią piosenki, mają ofertę szybkiej transakcji: "Sprzedam sumienie".

Tadeusz Nalepa :"Sumienie" (You Tube)







NIE PATRZ PROSTO W SŁOŃCE



Tak sobie tu przykucnęłam  na swoim tarasie, kryjąc się przed słońcem, które zieje żywym ogniem. Ale jego promienie i tak mnie wyszperały. 
(Fotografem jest mój osobisty laptop).

Moje kłopoty ze wzrokiem nie są jeszcze tak ogromne (i oby nie były), jak tej małej dziewczynki, bohaterki nowelki Bolesława Prusa "Katarynka":

" (...) Mizerna dziewczynka oparłszy głowę na ręku położyła się prawie na wznak w swoim oknie i szeroko otwartymi oczyma patrzyła prosto w słońce. Na jej twarzyczce, zwykle tak nieruchomej grały teraz jakieś uczucia: niby radość, a niby żal...
- Ona nie widzi - szepnął mecenas, opuszczając binokle. W tej chwili doświadczył kłucia w oczach na samą myśl, że ktoś może wpatrywać się w słońce, które ziało żywym ogniem."


Pięknie o promieniach słońca pisał Czesław Miłosz w wierszu "Słońce". Któż inny zrobiłby to lepiej od noblisty?

Barwy ze słońca są. Bo ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nim przedstawia artystę.

Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce,
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili -
Gwiazdy i róże, i zmierzchy, i świty.

Na każdą rzecz, na każde zjawisko można spojrzeć w swój sposób. Może ono być nowym doświadczeniem lub wspomnieniem już przeżytego, niekoniecznie radosnego.
Ostatni zachodzący promyk słońca jest np. dla wielu rodziców pożegnaniem dziecka, które odeszło. 
To nagranie  które tu zamieszczam, nie oceniam pod względem muzycznym, ani poetyckim, ale wartościowe jest przede wszystkim w   obrazach, jakie przedstawia. Po prostu - rozrywa serce.

"Jak promyk słońca" śpiewa Bernadetta Kowalska