Translate

poniedziałek, 22 lutego 2016

WARTO WIERZYĆ ! -- MOJEGO PROFILU CIĄG DALSZY.

Jak zauważyliście, przemycałam już informacje na temat choroby moich oczu.

To nie zupełna prawda, że opanował mnie smutek kilkudniowy po usłyszeniu wyroku w 2012 r. (po przypadkowym badaniu wzroku na moją prośbę), że moje nerwy wzrokowe są w zaniku. Nagle wykryta jaskra, a prawdopodobnie istniejąca od lat, zniszczyła nerwy wzrokowe do tego stopnia, że były (są) już sine. Rozpaczałam, a nie byłam tylko smutna, ale to tak ciężko się przyznać do swojej słabości.


Winiłam siebie, że nie zadbałam wcześniej o specjalistyczne badania. Ciśnienie oka przecież badałam. Zawsze było w granicach normy. Tyle, że norma dla mnie .... jest inna. Moja rogówka oczu jest bardzo cieniutka. Od urodzenia.


Obraz Akiane Amarik

Taka już moja uroda. W związku z tym do wyniku ciśnienia dodać trzeba jeszcze 4 jednostki ciśnienia. Aparaty do mierzenia grubości rogówki wynaleziono niedawno, więc tu nie zupełnie była moja wina. 

Skoro okuliści nie podejrzewali mnie o taki przypadek, a nauka nie wynalazła wcześniej metody i przyrządów do mierzenia grubości rogówki, to nie ma winnych, ale nie zmniejszało rozmiarów mojej rozpaczy. 

Nikt oficjalnie nie słyszał, aby istniała jakaś naukowa metoda zastąpienia nerwu wzrokowego czymś nowatorskim. Nieuchronna ślepota. Tak widziałam swój najbliższy stan. bo pierwszy okulista, który odkrył chorobę, uświadomił mnie co mnie czeka. Choroba nieuleczalna. Wyrok. Wypuścił mnie z gabinetu nawet bez recepty na krople. 

Z pomocą rodziny i przyjaciół odnalazłam młodziutką profesor, która już w gabinecie udzieliła mi pomocy, zakraplając oczy i natychmiast kierując do kliniki na operację. Na pytanie, czy już ktoś w rodzinie jest ociemniały (na szczęście nie było), zasugerowała, że i mnie to ( ślepota) czeka, jeśli nie poddam się natychmiastowemu radykalnemu leczeniu.

Zostałam skierowana do kliniki, gdzie operował mnie najlepszy w Polsce chirurg okulistyki (bezpłatnie!), stosując swoją nowatorską metodę. Jestem już po 3 operacjach, wciąż przebywając pod opieką kliniki. 

( posty "Kartoteka I i II", "Rybeńko, wytrzymaj"

Powoli przyzwyczajałam się do swojej sytuacji.

Ale stawiałam sobie różnego rodzaju pytania.

Np.:

Czy utrata wzroku za życia musi pogrążać człowieka w rozpaczy?

(I tu, zdaję sobie sprawę, że to, o czym niżej przeczytacie nie jest do przyjęcia dla ludzi małej wiary lub agnostyków. Ale ja nie piszę pod publiczkę. To moja wiara.)

Ponawiam pytanie:

Czy utrata wzroku za życia musi pogrążać człowieka w rozpaczy?



Uważam, że nie powinna, bo rozpacz nie pochodzi od Boga, jednak zwyczajnie ( po ludzku) nie można pogodzić się, że już nigdy nie zobaczy się swoich bliskich oraz tych barw, które są dla człowieka jego bogactwem zmysłowym.

Ale czy już wszystko zawsze będzie czarne, szare lub w najlepszym przypadku zamglone? 

Przecież to nie KONIEC !

Jest miejsce, do którego należy dążyć, bez względu na to, czy się jest świetnie widzącym czy ociemniałym – Niebo. Tam śmiertelne oczy nie są potrzebne. Tam dusza będzie miała możliwość widzieć i odczuwać z niemierzalną większą mocą.

To tak, jakby użyć określenia użytego przez Wiliama Szekspira w "Hamlecie - "widzieć oczyma duszy".

cyt. "Zdaje mi się, że widzę...gdzie?"

Przed oczyma duszy mojej."

Poniżej podaję odpowiedni fragment z książki (naszej kombatantki, sybiraczki pochowanej w Zakopanem) Fulli Horak „Święta Pani”, w której autorka spisała relację Św. Magdaleny Zofii Barat:




„Gdyby to chcieć „ po naszemu” wyrazić, trzeba by powiedzieć przede wszystkim, że Niebo jest tęczowe. Wszystko tam, bowiem jest przetłumaczone na kolory.

Świat zmysłowy zna zaledwie znikomą cząstkę istniejących we wszechświecie barw, tę, którą nasze śmiertelne oczy mogą rozpoznać. Wzrok duszy wyłapuje nieskończoną, nieobjętą ich ilość. Nasze ziemskie barwy w porównaniu z tamtymi są szare i brudne. Nie możemy sobie stworzyć nawet pojęcia o ich skali i bogactwie.

Dusze świętych, przenikające się nawzajem, poznają się po kolorach. Tak jak my wiemy, że mieszając farbę żółtą z niebieską, otrzymamy kolor zielony, tak tam, po jakości aury otaczającej danego Świętego, poznają Duchy, jakie zalety złożyły się na jego świętość. Zestawienie i przewaga danych barw tworzą indywidualne, charakterystyczne światło każdego z nich.(…)

W Niebie odnajdzie dusza wszystkie pragnienia, ale odnajdzie je w formie doskonałej. Odnajdzie tam nawet to, co nie pomyślane leżało na jej dnie, jako tęsknota.

Dusza posiadłszy wszystko, co ją po brzegi wypełnia szczęściem, miłuje ponad wszystko Dawcę tych darów, a ustawiczna łączność ze Stwórcą i ciągłe odbieranie nowych darów czyni życie duchowe jednym pasmem wdzięczności i zachwytu. Łączność duszy z Bogiem jest tym większa i mocniejsza, im więcej człowiek Go miłował za życia.”




Ale będę zajęta w NIEBIE !




Mam tyyyyyyyle jawnych pragnień do zrealizowania, a ile jeszcze leży ukrytych na dnie serca !

<><><><><><><><><>

Modliłam się i modlę nieustannie o przywrócenie mi zdrowych nerwów wzrokowych, bo po ludzku należało liczyć tylko na cud. Moje cierpienie też ma jakiś sens, o którym dowiem się tam na górze.
I co? Warto wierzyć?


   Właśnie dzisiaj odnalazłam w internecie artykuł naukowy:


"Implanty nadzieją na „jasną” przyszłość
Implant okulistyczny, wspomagający leczenie jaskry, to najnowszy wynalazek naukowców z Katedry Biomateriałów na Wydziale Inżynierii Materiałowej i Ceramiki Akademii Górniczo-Hutniczej. Prof. Stanisław Błażewicz, dr Ewa Stodolak i dr Teresa Gumuła współpracowali nad projektem z zespołem okulistów ze szpitala klinicznego Uniwersytetu Śląskiego. Dzięki ich osiągnięciu ludzie chorzy na jaskrę mogą mieć nadzieję na uniknięcie ślepoty. Jest to bowiem choroba uznawana za nieodwracalną, która nieleczona prowadzi do znacznego pogorszenia, a nawet utraty wzroku..."


http://www.agh.edu.pl/blog-naukowy/info/article/implanty-nadzieja-na-jasna-przyszlosc/



Może się doczekam, mimo, że jestem wczesną emerytką. Ale mając taką wizję nieba już inaczej przyjmuję swoją chorobę. Niech chociaż inni z tej ziemskiej metody skorzystają.

PRZYWIEŹ MI, TATUSIU, SINDBADA !

Tatuś wyjeżdża do jakiegoś Iraku. 

Po co tam jedzie? 

    Przecież tatusiowie koleżanek z przedszkola nigdzie nie wyjeżdżają, a jak już gdzieś jadą, to ze swoimi córeczkami! A nie może zabrać mnie ze sobą? Czy przyjedzie na "dobranockę"? Nie?  Dopiero, jak przejdę do starszaków? To ja tak nie chcę!

  Mamusia tłumaczy, że nie można tam zabierać dzieci, bo  tatuś jedzie do pracy. A, jeszcze, że tam nie mają dróg na pustyni. Trzeba kogoś, takiego jak tatuś, aby pilnować budowy, czy ludzi?

   A co sami nie mają na miejscu innych tatusiów? Muszą chcieć mojego tatusia?

   Przecież może mnie schować do walizki. Jestem malutka,  zmieszczę się. Polecę z tatusiem samolotem i już! 

Tatuś obiecał mi, że jak będę grzeczna, to przywiezie mi Sindbada.




 Widziałam taką bajeczkę w telewizji. Tam podobno jest dużo Sindbadów. Nie wiem tylko, dlaczego lalki to może wozić, a mnie to nie?
Też nie wiem, dlaczego mamusia zaczęła się śmiać, jak cieszyłam się z tego Sindbada, którego tatuś mi przywiezie, bo powiedziała tatusiowi: "Możesz przywieźć tego Sindbada, ale  tylko nie swojej roboty!"

       To tatuś umie zrobić Sidbada? Nie będzie musiał kupować. To po co wyjeżdża? Niech mi tu  zrobi i zostaje ze mną.

(1981r. Autentyczne rozterki naszej młodszej córeczki)