Siedem lat temu usłyszałam zaskakującą mnie diagnozę. Grozi mi w bardzo krótkim czasie ślepota.
Wczoraj natomiast, po wizycie w klinice, nie posiadałam się ze szczęścia. Lęk, z jakim jechałam na około 50 - tą z kolei wizytę (wliczając w to 4 poważne operacje oczu), był niepotrzebny. Choroba nie ustąpiła wprawdzie, ale jest o niebo lepiej, niż 7 lat temu. Nie ma większej progresji. Ciśnienie oczu w normie.
Dla kogoś, kto nie ma jaskry, jest to niewiele znaczące zdanie. Dla mnie to możliwość oglądania świata na własne oczy. Można powiedzieć, że znam go wystarczająco dobrze, że mogłabym sobie darować tę ewentualną stratę, bo mam jeszcze pamięć, mogę widzieć świat oczyma własnej duszy.
Jeśli Stwórca "pofatygował się", aby nie poskąpić piękna, np. w przyrodzie, to naturalną sprawą jest, abym o ten dar, jakim jest wzrok, dbała, jeśli się da.
I dzisiaj podziwiam kolor otaczających mnie róż, a mogłabym tylko czuć ich oszałamiającą woń, poczuć ból wbitego kolca róż w palce ( i też miałabym za co Mu dziękować).
|
W drodze do kliniki zatrzymałam się na posesji u rodzinki |
Dziękowałabym również wtedy, gdyby choroba osiągnęła swój cel, że do takiego momentu jednak poznałam wizualnie świat, a przecież nie wszystkim jest to dane.
Jadąc do kliniki czułam, że nie jestem sama. Oprócz męża, który wiózł mnie samochodem, czułam wsparcie, m.in. mojego Anioła Stróża. Czy tylko jego? Prosiłam o pomoc... całe Niebo.
|
To pieski moich sióstr bliźniaczek. |
|
Benio czeka na przysmak |
|
Hortensjom pasuje środowisko w tym mini lasku, jaki założyła jedna z sióstr ze swoim mężem |
|
Uroczy stawik na skraju lasku , a nad nim domek na drzewie
|
Przystanek w podróży w takim otoczeniu przyrody to istny raj, który oglądam na własne oczy