W marcu 2008 roku wiernych kościoła katolickiego obiegła wiadomość, że ciało św. Ojca Pio zostało ekshumowane z krypty w kościele Matki Bożej Łaskawej w 40-tą rocznicę jego śmierci.
24 lipca 2008 ciało zostało wystawione (w czasie specjalnej uroczystości przy udziale 15 000 wiernych) na widok publiczny Wystawiono go w kryształowym grobie w krypcie klasztoru. Chętnych do udziału w tej mszy św było aż 800 000. Od tamtej pory minęło kilka lat a ciało Ojca św. nie spoczęło w ukryciu, ale wciąż zmienia miejsce na godniejsze. Ostatnio zostało przewiezione do Watykanu.
W 2008 roku w lipcu nie było mnie na uroczystości w San Giovanni Rotondo, chociaż marzeniem moim było od dawna, nawet za życia Ojca Pio, spotkać go. Jednocześnie obawiałam się takiego spotkania, aby na przywitanie nie zdzielił mnie tym sznurem, zakończonym węzełkiem, opasującym jego kapucyński habit.
Miał podobno zdolność prześwietlać człowieka na wylot, rozpoznając jego duchowość, czyli po prostu moje grzechy.
Widziałam ostatnio film, na którym widać kroczącego korytarzami klasztoru Ojca Pio, za nim jego współbracia, a przed nim, jak zwykle tłum reporterów. W pewnym momencie Ojciec Pio chwyta za ten sznur i zdziela jednego z natrętnych reporterów, bynajmniej nie uśmiechając się do niego. A przecież słynny był też z zaskakujących humorystycznych zachowań.
Skoro za życia nie miałam szczęścia spotkać się z Ojcem Pio, to….
Sądzicie, że po mojej śmierci tam się z nim spotkam? …To miałam na myśli?...A skądże! Niegodnam ja, aby być w tym samym kręgu! Chyba, że przybędzie z pomocą wybawiać mnie grzeszną w godzinie mojej śmierci. Na to się godzę.
Jeszcze raz zacznę.
Skoro za życia nie miałam szczęścia spotkać się z Ojcem Pio, to postanowiłam jechać do San Giovanni Rotondo, bo podobno ciała świętego zakonnika miało być wystawione tylko przez rok.
Zabrałam się z pielgrzymką do Włoch, która w planie miała również San Giovanni Rotondo. To nic, że już kilkakrotnie zjeździłam Włochy, w niektórych miejscach byłabym powtórnie, ale przynajmniej byłabym na audiencji generalnej tym razem z Ojcem św. Benedyktem VI.
Zbiorowe pielgrzymki bardzo źle wspominam, bo chociażby ta, na której uczestniczyłam w audiencji z naszym już schorowanym w 2000 r. Ojcem św. Janem Pawłem II. W momencie, kiedy na koniec na placu przed Bazyliką, do siedzącego w fotelu schorowanego papieża zostali podwożeni po błogosławieństwo chorzy na wózkach - pozostały tylko opuszczone krzesła.
Pielgrzymi z całego świata (ale najgorsze jest to, że również my, Polacy), już rozgadani, rozbawieni, grupowali się po bokach placu, fotografowali obiekty i siebie na tle Bazyliki, nie zwracając uwagi, że najważniejsza osoba,Gospodarz tego spotkania, pozostaje jeszcze na miejscu. On dawał się cały, schorowany nam pielgrzymom, a my odwróciliśmy się do Niego plecami. A tak chciałam się godnie pożegnać!
Nic nie pomogła moja złość a organizatora, wciąż tempo... tempo... tempo….jeszcze Pompeje...
Ten żal z opuszczenia naszego Papieża w takim momencie noszę jeszcze do tej pory w sercu.
Wracam do tematu Ojca Pio.
Zabrałam ze sobą jakiś nie swój aparat fotograficzny. Chciałam przywieźć z pielgrzymki pamiątkowe, dobrej jakości zdjęcia. Do San Giovanni Rotondo dotarliśmy późnym popołudniem. Ubrana w kurtkę wiatrówkę stanęłam ze swoją grupą w długiej kolejce przed kościołem Matki Bożej Łaskawej. Wreszcie dostałam się. Sala niewielka, pełno ludzi, pośrodku na drewnianym specjalnym katafalku,złączona z nim kryształowa trumna. Ojciec Pio ubrany jest w swój kapucyński habit i stułę z białego jedwabiu, wyszywaną kryształami i złotą nicią. W dłoniach ma drewniany duży krzyż.
Część zwiedzających zaczynała od zdjęć. Ja też chciałam sobie najpierw przygotować aparat, bo ścisk ogromny, więc chciałabym to mieć pod ręką. Inni przesuwali się przy samej trumnie, wodząc rękoma po niej i szepcząc lub wprost głośno wypowiadając swoje modły, prośby, może rzadziej podziękowania. Nie opuszczali jednak od razu po obejściu wokół trumny miejsca wystawienia, ale robili zdjęcia. Błysk fleszy rozjaśniał miejsce wystawienia, w którym było mi już coraz duszniej, bo miałam na sobie kurtkę nie przepuszczającą powietrza.
Czułam całe mokre plecy, nie było to komfortowe samopoczucie, tym bardziej, że aparat fotograficzny odmówił mi posłuszeństwa. Byłam zrozpaczona. Z tak daleka przyjechałam tylko do Ojca Pio, a tu taki przypadek! Walczyłam z tym aparatem, zamiast skupić się na modlitwie,. Nie powiem, prowadziłam też w tym czasie swoją tajemną rozmowę z ukochanym zakonnikiem, ale jakaś niezasłużona niesprawiedliwość (tak mi się wtedy wydawało) powodowała rozdrażnienie, żal i niemoc. A w tym czasie nasz święty kapucyn leżał sobie niewzruszony w trumnie, przynajmniej tak wyglądał. A może to on mi takiego psikusa zrobił? To nawet pasowałoby do niego.
Zobaczyłam, ze nasi już wychodzą, więc i ja musiałam opuścić przybytek, przegrywając z Ojcem Pio i swoim, nie swoim aparatem fotograficznym.
Na zewnątrz, mocno podirytowana, poskarżyłam się na aparat przewodnikowi, a ten , jakby nigdy nic opuścił dźwigienkę do naciągania filmu. Okazało się, że uniemożliwiła mi wciskanie „klikacza”.
To takie proste, a ja tego w euforii, że jestem u Ojca Pio nie zauważyłam? Nie, to musiała być głębsza przyczyna!
Powrotu już nie było, wszyscy zaczęli udawać się do hotelu - ja ze spuszczonym nosem, zmarznięta. Byłam zgrzana w kościele, a później owiana przez chłodny wiatr. Jeden wielki przegrany smutek.
Rano miał nastąpić wyjazd w dalszą trasę. Jednak przed wyruszeniem księża niespodzianie postanowili jeszcze raz wybrać się do kościoła, skorzystałam z okazji i poszłam z nimi. Okazało się, że była też możliwość wejścia do pomieszczenia z Ojcem Pio.. Nie było tam nikogo oprócz nas. Mogłam sobie w ciszy pomodlić się, obejść i swobodnie dotknąć trumnę, zrobić dziesiątki zdjęć.
Kiedy w rozmowie z zakonnikiem w Lanciano, gdzie jest wystawiona hostia zamieniona w bryłkę krwi Jezusa, opowiadałam o mojej fotograficznej klapie, ten powiedział:
„Myślę, że Ojciec Pio dał Pani nauczkę. Przecież nie wchodzi się do czyjegoś domu i nie zaczyna od robienia zdjęć. Trzeba się najpierw przywitać.”
Co sobie pomyślałam?
Czy to nie Ty, wspaniałomyślny Ojczulku, zaprosiłeś swojego wczorajszego niekulturalnego gościa na dzisiejszą, prawie indywidualna audiencję, zmuszając księży do porannej wizyty w kościele?
Wszystkiego mogę się po Tobie spodziewać!
W każdym razie dziękuję za naukę.
24 lipca 2008 ciało zostało wystawione (w czasie specjalnej uroczystości przy udziale 15 000 wiernych) na widok publiczny Wystawiono go w kryształowym grobie w krypcie klasztoru. Chętnych do udziału w tej mszy św było aż 800 000. Od tamtej pory minęło kilka lat a ciało Ojca św. nie spoczęło w ukryciu, ale wciąż zmienia miejsce na godniejsze. Ostatnio zostało przewiezione do Watykanu.
W 2008 roku w lipcu nie było mnie na uroczystości w San Giovanni Rotondo, chociaż marzeniem moim było od dawna, nawet za życia Ojca Pio, spotkać go. Jednocześnie obawiałam się takiego spotkania, aby na przywitanie nie zdzielił mnie tym sznurem, zakończonym węzełkiem, opasującym jego kapucyński habit.
Miał podobno zdolność prześwietlać człowieka na wylot, rozpoznając jego duchowość, czyli po prostu moje grzechy.
Widziałam ostatnio film, na którym widać kroczącego korytarzami klasztoru Ojca Pio, za nim jego współbracia, a przed nim, jak zwykle tłum reporterów. W pewnym momencie Ojciec Pio chwyta za ten sznur i zdziela jednego z natrętnych reporterów, bynajmniej nie uśmiechając się do niego. A przecież słynny był też z zaskakujących humorystycznych zachowań.
<><><><><><>
Skoro za życia nie miałam szczęścia spotkać się z Ojcem Pio, to….
Sądzicie, że po mojej śmierci tam się z nim spotkam? …To miałam na myśli?...A skądże! Niegodnam ja, aby być w tym samym kręgu! Chyba, że przybędzie z pomocą wybawiać mnie grzeszną w godzinie mojej śmierci. Na to się godzę.
Jeszcze raz zacznę.
Skoro za życia nie miałam szczęścia spotkać się z Ojcem Pio, to postanowiłam jechać do San Giovanni Rotondo, bo podobno ciała świętego zakonnika miało być wystawione tylko przez rok.
Zabrałam się z pielgrzymką do Włoch, która w planie miała również San Giovanni Rotondo. To nic, że już kilkakrotnie zjeździłam Włochy, w niektórych miejscach byłabym powtórnie, ale przynajmniej byłabym na audiencji generalnej tym razem z Ojcem św. Benedyktem VI.
<><><><><><>
Zbiorowe pielgrzymki bardzo źle wspominam, bo chociażby ta, na której uczestniczyłam w audiencji z naszym już schorowanym w 2000 r. Ojcem św. Janem Pawłem II. W momencie, kiedy na koniec na placu przed Bazyliką, do siedzącego w fotelu schorowanego papieża zostali podwożeni po błogosławieństwo chorzy na wózkach - pozostały tylko opuszczone krzesła.
Pielgrzymi z całego świata (ale najgorsze jest to, że również my, Polacy), już rozgadani, rozbawieni, grupowali się po bokach placu, fotografowali obiekty i siebie na tle Bazyliki, nie zwracając uwagi, że najważniejsza osoba,Gospodarz tego spotkania, pozostaje jeszcze na miejscu. On dawał się cały, schorowany nam pielgrzymom, a my odwróciliśmy się do Niego plecami. A tak chciałam się godnie pożegnać!
Nic nie pomogła moja złość a organizatora, wciąż tempo... tempo... tempo….jeszcze Pompeje...
Ten żal z opuszczenia naszego Papieża w takim momencie noszę jeszcze do tej pory w sercu.
<><><><><><>
Wracam do tematu Ojca Pio.
Zabrałam ze sobą jakiś nie swój aparat fotograficzny. Chciałam przywieźć z pielgrzymki pamiątkowe, dobrej jakości zdjęcia. Do San Giovanni Rotondo dotarliśmy późnym popołudniem. Ubrana w kurtkę wiatrówkę stanęłam ze swoją grupą w długiej kolejce przed kościołem Matki Bożej Łaskawej. Wreszcie dostałam się. Sala niewielka, pełno ludzi, pośrodku na drewnianym specjalnym katafalku,złączona z nim kryształowa trumna. Ojciec Pio ubrany jest w swój kapucyński habit i stułę z białego jedwabiu, wyszywaną kryształami i złotą nicią. W dłoniach ma drewniany duży krzyż.
Część zwiedzających zaczynała od zdjęć. Ja też chciałam sobie najpierw przygotować aparat, bo ścisk ogromny, więc chciałabym to mieć pod ręką. Inni przesuwali się przy samej trumnie, wodząc rękoma po niej i szepcząc lub wprost głośno wypowiadając swoje modły, prośby, może rzadziej podziękowania. Nie opuszczali jednak od razu po obejściu wokół trumny miejsca wystawienia, ale robili zdjęcia. Błysk fleszy rozjaśniał miejsce wystawienia, w którym było mi już coraz duszniej, bo miałam na sobie kurtkę nie przepuszczającą powietrza.
Czułam całe mokre plecy, nie było to komfortowe samopoczucie, tym bardziej, że aparat fotograficzny odmówił mi posłuszeństwa. Byłam zrozpaczona. Z tak daleka przyjechałam tylko do Ojca Pio, a tu taki przypadek! Walczyłam z tym aparatem, zamiast skupić się na modlitwie,. Nie powiem, prowadziłam też w tym czasie swoją tajemną rozmowę z ukochanym zakonnikiem, ale jakaś niezasłużona niesprawiedliwość (tak mi się wtedy wydawało) powodowała rozdrażnienie, żal i niemoc. A w tym czasie nasz święty kapucyn leżał sobie niewzruszony w trumnie, przynajmniej tak wyglądał. A może to on mi takiego psikusa zrobił? To nawet pasowałoby do niego.
Zobaczyłam, ze nasi już wychodzą, więc i ja musiałam opuścić przybytek, przegrywając z Ojcem Pio i swoim, nie swoim aparatem fotograficznym.
Na zewnątrz, mocno podirytowana, poskarżyłam się na aparat przewodnikowi, a ten , jakby nigdy nic opuścił dźwigienkę do naciągania filmu. Okazało się, że uniemożliwiła mi wciskanie „klikacza”.
To takie proste, a ja tego w euforii, że jestem u Ojca Pio nie zauważyłam? Nie, to musiała być głębsza przyczyna!
Powrotu już nie było, wszyscy zaczęli udawać się do hotelu - ja ze spuszczonym nosem, zmarznięta. Byłam zgrzana w kościele, a później owiana przez chłodny wiatr. Jeden wielki przegrany smutek.
Rano miał nastąpić wyjazd w dalszą trasę. Jednak przed wyruszeniem księża niespodzianie postanowili jeszcze raz wybrać się do kościoła, skorzystałam z okazji i poszłam z nimi. Okazało się, że była też możliwość wejścia do pomieszczenia z Ojcem Pio.. Nie było tam nikogo oprócz nas. Mogłam sobie w ciszy pomodlić się, obejść i swobodnie dotknąć trumnę, zrobić dziesiątki zdjęć.
<><><><><><>
Kiedy w rozmowie z zakonnikiem w Lanciano, gdzie jest wystawiona hostia zamieniona w bryłkę krwi Jezusa, opowiadałam o mojej fotograficznej klapie, ten powiedział:
„Myślę, że Ojciec Pio dał Pani nauczkę. Przecież nie wchodzi się do czyjegoś domu i nie zaczyna od robienia zdjęć. Trzeba się najpierw przywitać.”
Co sobie pomyślałam?
Czy to nie Ty, wspaniałomyślny Ojczulku, zaprosiłeś swojego wczorajszego niekulturalnego gościa na dzisiejszą, prawie indywidualna audiencję, zmuszając księży do porannej wizyty w kościele?
Wszystkiego mogę się po Tobie spodziewać!
W każdym razie dziękuję za naukę.