Translate

czwartek, 25 lutego 2016

TYM RAZEM ...PRZEZ SKIERNIEWICE

Pierwsza część tutaj

    Wreszcie  po godzinie oczekiwania na pustkowiu w Złotnikach Kutnowskich doczekałam się pociągu jadącego w kierunku  do Kutna. Już tym razem nie może być żadnej pomyłki. 

    Gdyby nawet hamulce zawiodły, wyskoczę w Kutnie. Bo aż tak wielkiego szczęścia nie mam, aby jechał wprost do Warszawy przez Skierniewice, zatrzymując się najpierw w Kutnie. Na coś takiego nie liczę. 

    Już mój trochę opóźniony pociąg z Kutna daleko w trasie. Też pewno zaliczę odsiadkę na dworcu w oczekiwaniu na następny. Egzamin niedługo się rozpocznie. Żebym jeszcze na końcówkę się załapała!

   Teraz dokładnie sprawdzam jakiej relacji jest  feralny środek lokomocji. Upewniona o właściwej trasie wsiadam do przedziału, skrzypce trzymam przy sobie. Czy na wypadek nagłej wysiadki? Nie, jest też tłoczno.

   Naprzeciw mnie siedzi starszy elegancki pan pod muszką. Jest wyjątkowo elokwentny. Podejmuje ze mną po czasie konwersację. Jest adwokatem, nawet wyjmuje dokumenty i  pokazuje mi dla uwiarygodnienia. Interesują go skrzypce. Podobno też gra. Luźna rozmowa prowadzi w końcu do tego, że jest już stary i nie ma komu przekazać wartościowych nut. Czy nie zechciałabym od niego ich przejąć bezinteresownie, za darmo. Dlaczego nie, myślę sobie (jako naiwna młoda dziewczyna) i wymieniamy się adresami. 

 <><><><><><>

     Dobiłam wreszcie do dziekanatu Studium Nauczycielskiego, chcąc dowiedzieć się, dlaczego tak pusto, gdzie studenci i egzaminator.

        Czekał już pod drzwiami kolega też spóźniony. Okazało się, że to prawie mój ziomek, który też spóźnił się, bo ten pociąg do którego za pierwszym razem miałam właściwie wsiąść, miał półgodzinne opóźnienie.  Pan profesor właśnie zakończył egzamin i wrócił do domu.

     Nie, nie dam za wygraną. Po takich perypetiach, jakie dzisiaj przeszłam? Wchodzę  z kolegą do dziekanatu i wymuszam adres profesora (dobrze że nie ma ochrony danych osobowych). Pan profesor mieszka za Warszawą. Pani z pamięci wymienia:
- Zielonka albo Kobyłka. Pewno to dla was za daleko.

    Jak mówię, że nie daję za wygraną, to wiem, co to znaczy. Pani szpera w papierach i w końcu na karteczce mam adres.

   Dotarliśmy do zaskoczonego profesora. Nie powiem, psem nas nie poszczuł. Nawet zdawało się, że w końcu jest zadowolony ze zdeterminowanych studentów.
Nie żałowałam swojej determinacji. Wyszłam z piątką, kolega z tróją, ale i tak się cieszył, że egzamin z głowy. 

   Dzień trudny, ale za to egzamin zaliczony w terminie (co do dnia), no i perspektywa zdobycia starych, wartościowych nut. 

<><><><><><>

    Za tydzień rodzice telefonują do mnie, że w domu czeka na mnie    list od jakiegoś mecenasa.

   Proszę o otwarcie, aby nie martwić ich, że ukrywam przed nimi jakąś sprawę sądową. Niech się przekonają, że to tylko nuty, albo informacja o nich.

 
   Okazuje się, że tam nie ma nut. Jest wzmianka, że na razie chce uporządkować swoje życie, a później nuty. List jest .....wyznaniem miłosnym  "samotnego, starego człowieka"  skierowanym do ... mnie jako młodej skrzypaczki.

    A to się rodzice zdziwili!

   A co ja mam zrobić z tym listem, aby nie zranić staruszka i nie doprowadzić go do zawału? A może to chory, albo żądny na starość przygód cwaniaczek?


(Opisany autentyczny przypadek z mojego życia spisany przeze mnie "za młodu")