Ale dziś mój mąż miał fajną jazdę. Dosłownie. Jak piszę "jazda", to właśnie mam na myśli ruch, kinetykę.
Na ogół w czasie jazdy autem, buzia mi się nie zamyka. Robię za pilota, ale nie takiego rajdowego, który cenny jest dla kierowcy, jak jego własne oko, powiem więcej, własne życie.
Nie, takich oczekiwań, ani poświęceń ode mnie mój towarzysz życia i wspólnych podróży nie oczekuje. Owszem, wtedy, gdy nie wypije porannej kawy, a podróż zbyt długa, wtedy ceni sobie moje gadulstwo. Ale ono towarzyszy mu w podróży nie tylko dla rozbudzenia, ale najczęściej jest przyczyną rozdrażnienia.
Zgadujcie teraz, w jakich sytuacjach słyszę:
- Bo Cię wysadzę!
albo
- Dlaczego sama nie kierujesz, skoro jesteś taka mądra?
To są takie i podobne utyskiwania kierowcy. A ja przecież tylko chcę przestrzec przed niebezpieczeństwem.
Jakoś nie słyszę często (chociaż nie mogę zaprzeczyć, że tak nie jest), aby mąż kłócił się w czasie jazdy z "upierdliwą" panią z nawigacji. Jej głos, monotonny, wcale nie jest milszy od mojego. Można nawet powiedzieć, że potrafi uśpić kierowcę, co mnie się jeszcze nie zdarzyło. Cóż z tego, że pani jest wyjątkowo cierpliwa i nie odcina się niejednemu niegrzecznemu kierowcy. Ja tam nie jestem zaprogramowana na spolegliwość i nie daję się. I przy mnie, gwarantuję, nikt nie uśnie w czasie jazdy.
Nie prowadzę auta, bo nie chcę.
Przecież prawo jazdy mam, a i owszem. I to od bardzo... baaardzo dawna.
Patrz post :
http://wczesnaemerytka.blogspot.com/2016/02/autko-z-szoferem-prosze.html
Właśnie dlatego, że od tak dawna, to wolę mieć osobistego szofera. To co, już mi nie wolno przyznać się, że mimo ciemnych okularów widzę, że prędkość jest ciut ... ciut za wysoka od tej wskazanej na znaku?
Pewno chętniej mąż usadziłby mnie w foteliku tyłem do kierunku jazdy, a i składankę kołysanek jakąś włączył. Może i grzechotkę użyłby zgoła inaczej, niż to robią maluchy.
Nie prowadzę auta, bo nie chcę.
Przecież prawo jazdy mam, a i owszem. I to od bardzo... baaardzo dawna.
Patrz post :
http://wczesnaemerytka.blogspot.com/2016/02/autko-z-szoferem-prosze.html
Właśnie dlatego, że od tak dawna, to wolę mieć osobistego szofera. To co, już mi nie wolno przyznać się, że mimo ciemnych okularów widzę, że prędkość jest ciut ... ciut za wysoka od tej wskazanej na znaku?
Pewno chętniej mąż usadziłby mnie w foteliku tyłem do kierunku jazdy, a i składankę kołysanek jakąś włączył. Może i grzechotkę użyłby zgoła inaczej, niż to robią maluchy.
A, właśnie, ja tu gadu, gadu, stuku, stuku po klawiaturce, a nie wiecie nadal, dlaczego ta jazda dziś dla mojego męża była taka FAJNA.
Otóż poddałam się dzisiaj wreszcie .... ekstrakcji zęba! Już nie miałam takich perturbacji, jak opisane w poście, jak poniżej:
http://wczesnaemerytka.blogspot.com/2016/02/huraaaaa-nie-byo-dzisiaj-ekstrakcji.html
Pani doktor postarała się o lepszy komfort jazdy dla mojego męża i zakneblowała mi usta na całą podróż do domu. A i na cały dzień otrzymałam odpowiednie zalecenia. Oszczędny tryb życia, jak od profesora z kliniki okulistycznej, tyle że tu na krótszy okres. Przynajmniej dzisiaj mam poruszać się jak HRABINI, która nawet nie ruszy palcem.
Ale ja ruszam i to dwoma .... po klawiaturze. Głowy jednak nie schylam i niczego nie dźwigam, poza odpowiedzialnością przed Czytelnikami. Przyzwoitość nakazuje, żeby głodnego nakarmić, nawet, gdyby strawą było moje czytadło. Tak, jak po powrocie z kliniki okulistycznej karmiłam postem "Kartoteka I" i "Kartoteka II". W końcu jest okres Wielkiego Postu, można od opasłych tomów powszechnej literatury odpocząć.
A co z tymi, którzy po nocach spać nie mogą i wchodzą mi na łamy mojego bloga? Myśleliście, że nie widzę? Przecież widzę, widzę! Mam statystykę w bloggerze.
Ja śpię, a Amerykanie czytają. Ja kombinuję, oni chrapią. Jak tu dojść do wspólnego mianownika?
Np.: wczoraj. Wiedziałam, że dziś ekstrakcja (jak ja lubię to określenie, jak ząb mam już w kieszeni!), więc chciałam sobie odpocząć, nie żeby jakieś laby, nie. Ale kiedyś nawet zwolnienie lekarskie od pracy stomatolog wystawiał po usunięciu zęba. Trochę długo zmajaczyło mi się wieczorem, jakieś tam wklepywanie kodów w laptopie. A przecież już pisałam, jaka ze mnie informatyczka w poście "Dzień Babci", więc zaplanowałam sobie odespać rano, aby uregulować ciśnienie.
Uruchomiłam więc publikację po północy (oj, gruuuubo po północy, 02.00). Okazało się, że w nocy umysł już przyćmiony i nie wzięłam pod uwagę faktu, że blogger pracuje wg strefy czasowej Pacific Standard Time, tj. o 10 godz. wstecz, niż nasza. Była więc dopiero wg strefy bloggera środa po południu, a nie czwartek 02.00. Dopiero rano zauważyłam, że w środę mam opublikowane 2 posty, a na czwartek żadnego.
Stąd teraz stukam, aby coś jeszcze dyżurującym dostarczyć, aby nie pozbijali czół o biurka, bo przecież ile tych kaw w końcu można w nocy wypić?
Jest jeszcze jeden powód, dlaczego dziś piszę. Przecież nie mogę gadać, niech chociaż ten słowotok wyleję na papier (na jaki znów papier?). Dysk wszystko znosi, ale czytelnicy już nie koniecznie.