Jak już wspominałam w poprzednich
częściach „ Wojaży po Europie” wycieczka odbywa się autokarem Mercedes. Każdy z uczestników ma za zadanie
przewodnictwo w jednym z wybranych przez organizatora miast na trasie
wycieczki. Mnie przypada Innsbruck.
Pobyt
w miastach jest przeważnie 1- dniowy, z wyjątkiem Paryża, Walencji i Barcelony
( po 3 dni w każdym) oraz Lourdes - 2 dni. Noclegi zaplanowane na polach
campingowych lub bungalowach. W praktyce wszędzie są w namiotach, oprócz
Lourdes. Na dzień dobry uczestnicy wycieczki – pielgrzymki ponoszą koszty
przejazdu przez Europę ( paliwo i wynagrodzenie kierowców). Pozostałe koszty
realizują w trasie już indywidualnie, gospodarując się swoimi zasobami. Ja
operuję raczej skromnymi, bo 150 $ na noclegi, bilety wstępu do różnego rodzaju
atrakcji, np.: Luwr, Wersal , Pinakoteka
Brera w Mediolanie, Prado w Madrycie itp. Przecież to okres stanu wyjątkowego w kraju (
maj1981). Dolary kupione na czarnym rynku. Kartki na żywność, stąd zabroniony
jej wywóz za granicę.
Przecież Polak daje sobie radę w
każdej sytuacji. Przygotowuję przed podróżą słoiki ze schabem w tłuszczu,
zabieram kilka polędwic wędzonych, ziemniaki, kaszę jęczmienną, przyprawy,
napoje, chleb na pierwsze dni. Obowiązkiem było zapewnienie sobie, z osoba
towarzyszącą, dzielącą namiot turystyczną butlę gazową z kuchenką. Oczywiście
przede wszystkim podstawowy sprzęt to namiot i śpiwór.
Żywność typu słoiki chowam w śpiwór,
aby je ukryć przed celnikami, ale przede wszystkim, aby uchronić przed
potłuczeniem. Pozostałe produkty też zręcznie poutykałam. Wspominałam w poście „Sorbona”, że zapomniałam zabrać ze sobą gazową
butlę turystyczną.tutaj
Przeziębiona już pierwszego dnia ( 2
maja rankiem przymrozek) męczę się z katarem i bólem gardła przez ¾ okresu
podróży. Nie wspomnę bólu zęba z opuchlizną na trasie kilkudniowej od Genui do
Barcelony we wszystkie chłodne noce przez 10 dni. Brak czasu i pieniędzy na
stomatologa.
Nie wychodzę z autokaru zwiedzać Mauthausen,
tłumacząc z zaciśniętym gardłem, że widok obozu jest dla mnie nie do przyjęcia.
Rzeczywistość skrzeczy inaczej. Z nosa cieknie strumień, wyczerpałam wszystkie
zapasy chusteczek a gardło ściska ból
nie ze wzruszenia, ale kto wie, może już anginy. Ratuje mnie młodziutka
pasażerka, częstując mnie czymś o smaku anyżka. Ulga !
To
moje przeziębienie było przecież powodem tego, że moje przewodnictwo dot.
Innsbrucka skończyło się na odczytaniu przez organizatora wycieczki przez
mikrofon w autokarze przygotowanych informacji. Nie musiałam produkować się, a i trema mogłaby mnie opanować.
Właśnie przejeżdżamy przez
Most Europy.
Oczy wychodzą mi z orbit, widząc tak pięknie rozświetlone miasto z ogromnymi reklamami i cudownymi witrynami sklepowymi.
W Polsce bieda, na półkach ocet a witryny sklepowe puste.
Podjeżdżamy pod camping, wydaje się, że do parku w środku miasta. Autokar stoi przed bramą, więc wszystko wyładowywane jest na chodnik. Siąpi deszcz.
Przystępujemy do rozładunku autokaru. Namiot mam. Walizkę też. Kuchenka mi niepotrzebna, bo nie mam butli, zresztą gdzie i kiedy bym ja użyła dzisiaj. Jeszcze czekam, aż ktoś mi wyrzuci materac i śpiwór z tylnych siedzeń samochodu!. Gdybym ich nie zauważyła, to zapewniam, usłyszałam. Nie mam pecha? Kto tak mówi? Przecież brzęk tłuczonego szkła, to nic innego jak potłuczone słoiki ze schabem w tłuszczyku schowane w mój śpiwór!
Przystępujemy do rozładunku autokaru. Namiot mam. Walizkę też. Kuchenka mi niepotrzebna, bo nie mam butli, zresztą gdzie i kiedy bym ja użyła dzisiaj. Jeszcze czekam, aż ktoś mi wyrzuci materac i śpiwór z tylnych siedzeń samochodu!. Gdybym ich nie zauważyła, to zapewniam, usłyszałam. Nie mam pecha? Kto tak mówi? Przecież brzęk tłuczonego szkła, to nic innego jak potłuczone słoiki ze schabem w tłuszczyku schowane w mój śpiwór!
Bye, bye - moje obiadki !
Zresztą i tak pisana mi jest śmierć głodowa bez butli gazowej. Przynajmniej zginę na Zachodzie. Tylko jakie miejsce mi przypadnie? Może Paryż, przecież mam jeszcze trochę kaszy i kartofli! A i polędwica cudem zdobyta na kartki, odjęta od ust mężowi! Tak , chyba tych produktów starczy na trochę, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Przecież nie mam śpiwora. Cały w skorupach szkła, tłuszczu i kotletach!
Całe szczęście, że organizator przewidział różne sytuacje (mojej, chyba jednak nie) i w zapasie są jakieś śpiwory.
Byle szybko rozbić namiot i wciuchnąć się do wypożyczonego śpiwora, przecież jestem kompletnie chora. Namiot dwumasztowy rozkładam sama. Tę umiejętność zdobyłam przez dwa dni w kraju, usilnie ćwiczona przez męża Przydaję mi się teraz, bo moja współlokatorka namiotu wcale się nie garnie do pomocy. Mam złudną nadzieję, że się przemoże i w dalszej podróży bardziej będzie współpracować. ( Niestety przez 25 dni podróży rozbijałam namiot sama, wdzięczna losowi, że jest kilka dłuższych noclegów 3-dniowych).
Namiot rozbity, pompuję materac. Lampa oświetleniowa trochę dalej usytuowana , niż miejsce mojego namiotu, więc zauważam, że trzecia część, ta pod nogi, nie daje się napompować. Słyszę świst. Uznaję, że jest dziura. Dziwne, jest nowy, sprawdzany przed wyjazdem, więc tylko pech.
( W przedostatni nocleg wycieczki w Luksemburgu zobaczę kogoś leżącego na moim zupełnie napompowanym materacu. Okaże się, że w Wiedniu w osłonie nocy pompka przekręciła mi się " na swoje plecy" otworami do góry i stąd słychać było świst i nie miała szans wtłoczenia powietrza do materaca)
Ubieram na siebie całą zawartość sakwojażu, trzęsie mnie febra, pod nogi kładę odchudzoną walizkę i próbuję zasnąć po dniu przepełnionym takimi bodźcami. Deszcz siąpiący i chłód nie pozwala mi zasnąć Męczę się tak wśród odgłosów chrapania pani dzielącej ze mną namiot. Wreszcie po kilku godzinach, tuż nad ranem wstaję i szukam toalety.
Jestem w raju!
Dlaczego nie zajrzałam tutaj wczesną nocą?! Mogłabym tu spędzić cały ten makabryczny czas. Przyjazd na camping w nocy uniemożliwił mi obejrzenie całego pola namiotowego, nic więc dziwnego, że taki budyneczek uszedł mojej uwadze. Cieplutko, pachnąco, czyściutko. Ściany, mimo, że całe w przepięknej glazurze, to jeszcze donice z żywymi wijącymi się po ścianach kwitnącymi roślinami. Prysznice z gorącą wodą zapraszają chorą turystkę. Niestety, nie mam ze sobą ręczników, leżą gdzieś w walizkach, ale tam nie wrócę, przecież pada deszcz. Zdążę jeszcze.
Osuwam się przy ścianie, siedzę w kuckach z wtuloną w kolana obolałą głową. Rękoma przytrzymuję nogi, chociaż nie mają i tak siły wykonać kilka kroków pod gorący prysznic. Zresztą po co? Przecież zdążę, nigdzie stąd nie dam się ruszyć i postanawiam zostać tu do końca życia.
A teraz spać, spać spać......
Całe szczęście, że organizator przewidział różne sytuacje (mojej, chyba jednak nie) i w zapasie są jakieś śpiwory.
Byle szybko rozbić namiot i wciuchnąć się do wypożyczonego śpiwora, przecież jestem kompletnie chora. Namiot dwumasztowy rozkładam sama. Tę umiejętność zdobyłam przez dwa dni w kraju, usilnie ćwiczona przez męża Przydaję mi się teraz, bo moja współlokatorka namiotu wcale się nie garnie do pomocy. Mam złudną nadzieję, że się przemoże i w dalszej podróży bardziej będzie współpracować. ( Niestety przez 25 dni podróży rozbijałam namiot sama, wdzięczna losowi, że jest kilka dłuższych noclegów 3-dniowych).
Namiot rozbity, pompuję materac. Lampa oświetleniowa trochę dalej usytuowana , niż miejsce mojego namiotu, więc zauważam, że trzecia część, ta pod nogi, nie daje się napompować. Słyszę świst. Uznaję, że jest dziura. Dziwne, jest nowy, sprawdzany przed wyjazdem, więc tylko pech.
( W przedostatni nocleg wycieczki w Luksemburgu zobaczę kogoś leżącego na moim zupełnie napompowanym materacu. Okaże się, że w Wiedniu w osłonie nocy pompka przekręciła mi się " na swoje plecy" otworami do góry i stąd słychać było świst i nie miała szans wtłoczenia powietrza do materaca)
Ubieram na siebie całą zawartość sakwojażu, trzęsie mnie febra, pod nogi kładę odchudzoną walizkę i próbuję zasnąć po dniu przepełnionym takimi bodźcami. Deszcz siąpiący i chłód nie pozwala mi zasnąć Męczę się tak wśród odgłosów chrapania pani dzielącej ze mną namiot. Wreszcie po kilku godzinach, tuż nad ranem wstaję i szukam toalety.
Jestem w raju!
Dlaczego nie zajrzałam tutaj wczesną nocą?! Mogłabym tu spędzić cały ten makabryczny czas. Przyjazd na camping w nocy uniemożliwił mi obejrzenie całego pola namiotowego, nic więc dziwnego, że taki budyneczek uszedł mojej uwadze. Cieplutko, pachnąco, czyściutko. Ściany, mimo, że całe w przepięknej glazurze, to jeszcze donice z żywymi wijącymi się po ścianach kwitnącymi roślinami. Prysznice z gorącą wodą zapraszają chorą turystkę. Niestety, nie mam ze sobą ręczników, leżą gdzieś w walizkach, ale tam nie wrócę, przecież pada deszcz. Zdążę jeszcze.
Osuwam się przy ścianie, siedzę w kuckach z wtuloną w kolana obolałą głową. Rękoma przytrzymuję nogi, chociaż nie mają i tak siły wykonać kilka kroków pod gorący prysznic. Zresztą po co? Przecież zdążę, nigdzie stąd nie dam się ruszyć i postanawiam zostać tu do końca życia.
A teraz spać, spać spać......