Moje mocne postanowienie na najbliższy czas ( a może i na stałe?): "zrezygnuję ze słodyczy i kawy". Taki ślub, chociaż nie uroczysty. Nie będę rodzince robić żadnych torcików, serniczków.
Wytrzymałam kilka dni .
Przedwczorajszy niedzielny deser - babka cytrynowa ( żeby mniej bolało, gdyby miał być to np. sernik), którą rodzinka pałaszowała na moich spragnionych oczach, została w części nieskonsumowanej czym prędzej zaniesiona przeze mnie na górę do dzieci, aby mnie nie kusiło.
Dziś wszystko się zmieniło, bo usłyszałam w wywiadzie z ks. prof. Robertem Skrzypczakiem aby "nie szukać samemu umartwień. One same nas znajdą, bo najpiękniejszym umartwieniem, największą pokorą w życiu jest akceptować to, co życie przynosi. Nie walczyć "z tym", to jest "po coś". To ma jakiś sens, nawet jesl nie rozumiem do końca dzisiaj".
I to mi pasuje. Mało to w ostatnich 4 miesiącach wycierpiałam na łóżkach chirurgicznych: okulistycznym, kardiologicznym? A wczorajsza wizyta u dentysty? Nie.... nie będę odmawiać sobie słodyczy, chyba, że w następnym badaniu krwi wyjdzie, że trochę tego cukru w życiu nagromadziłam.
Tymczasem popędziłam ( już wiem, po to jest ten stymulator serca!) na górę do dzieci po babkę cytrynową i z lubością skonsumowałam poczciwą porcję, popijając kawusią, już nie Inką.
Taki to dzisiaj dzień, w którym zakonnicy podtrzymują mnie na duchu i ciele.
Odkryłam pod wieczór na You Tube blog Q&A (Pytania i Odpowiedzi) prowadzony przez o. Adama Szustaka. Sposób lekki, żartobliwy. Pytania padają różnego kalibru.
W dzisiaj obejrzanym i wysłuchanym z gębą roześmianą od ucha do ucha odcinku, najciekawsze było ostatnie pytanie, niejakiej Ewy.
Co prawda, ojciec Adaś do końca nie wiedział, czy pytanie było na serio, czy nie , jednak przeczytał go, co brzmiało mniej więcej tak:
'' ...Gdy po 2 latach związku zostawił mnie mój ukochany, świat mój legł w gruzach. Zadręczałam wtedy moją cudowną patronkę św. Ritę. Obiecałam jej wtedy, jeśli mnie wysłucha i ten mój kretyn wróci ( o. Adaś: no właśnie, po co prosisz o powrót kretyna?)
...to ja już nigdy nie zjem żelek. To duża ofiara z mojej strony, bo kocham żelki
(O.Adaś: no to rozumiem, ja żelek nie lubię, ale rozumiem, coś takiego można pomyśleć)
...i namaluję jej obraz. Jestem malarką.
On wrócił po 3 miesiącach, ja namalowałam Ritę i do tej pory nie zjadłam ani jednej żelki.
Tym razem tak miałam dość, że już nie chciałam tego ratować, ani nic robić w tej sprawie. Rozstaliśmy się definitywnie
i choć minęło parę miesięcy od rozstania, ja dalej nie jem żelek.
Proszę o odpowiedź, drogi Adasiu. Czy mój układ z Ritą jest dalej ważny, czy przy takim obrocie sprawy jestem zwolniona z obietnicy i mogę już sobie kupić paczkę Haribo? Czy już do końca życia mam o nich zapomnieć?
Przy okazji pragnę ostrzec wszystkie dziewczyny: nie róbcie tego nigdy. Żaden facet nie jest wart takiej ofiary. Pozdrawiam wszystkich, którzy to czytają."
Odpowiedź
O. Adaś:
"Nie warto, nie warto, nie warto.
Natomiast droga Ewo, prawdopodobnie Ewo: jedz żelki, wpieprzaj żelki! Po prostu weź tych żelek, ile się tylko da.
One są chyba niezdrowe, ale jeśli to jest dla Ciebie takie super, to jedz, jedz żelki. Po prostu Haribo górą!
W sensie, ja nie lubię w ogóle żelek, ale rozumiem, jak pod to sobie podstawię hamburgera
żebym ja, taki zrobił, taki ślub.
żebym ja, taki zrobił, taki ślub.
W ogóle co za głupi ślub zrobiłaś?
No przepraszam, ale żeby tam żelek nie jeść i dlatego Ci wróci kretyn? Jaki ślub, taki kretyn. Nie w takim sensie, taki powrót.
No, przepraszam, bo nie nabijam się z Ciebie. Oczywiście, ale pytanie było żartobliwe, to żartobliwie odpowiadam.
Jedz kochana żelki, a wy dziewczyny zapamiętajcie:
Nie warto, nie warto! "
Myślę, że Ewa nie rozpaczała po odejściu kretyna , jak śpiewa Amy Winehouse w Back to Black:
Lepiej takie rozstanie potraktować lekko, jak Łazuka z Cembrzyńską.