Nie mam wybitnych zdolności kulinarnych. Nie przeszkadza mi to w częstym goszczeniu moich przyjaciół i rodziny. Nie przypominam sobie, aby któryś z moich gości po wizytach w moim domu karetką został dowożony na oddział gastrologiczny. Sam też nie docierał tam z bólem brzucha. Co się działo już w jego domu, po wizycie u mnie, o… to już jest mi niewiadome. Przynajmniej nikt do tej pory do tego nie przyznał się. Stąd wciąż żywię nadzieję, że moje potrawy są smaczne, artystycznie podane, a przede wszystkim „strawne”. Tego się trzymam i niech tak zostanie w mojej świadomości.
Ciągle obecna
reklama, wszelkiego rodzaju platformy, blogi , programy rozrywkowe o tematyce
kulinarnej przypominają paniom domu, że wciąż jeszcze czegoś nie potrafią. Po
prostu ....dołują człowieka.
<><><><><><><>
Podczas
spotkania o bardzo smutnym zabarwieniu (pogrzeb
krewnej) spotykają się w miejscowości nadmorskiej dawno niewidziani członkowie rodziny. Co
niektórzy nie widzieli się od kilku lat. Jest też para małżonków zza granicy,
która tak niefortunnie wybrała termin wypoczynku w Polsce, że trafiła na
pogrzeb w rodzinie. Nie wypadało im nie brać udziału, a przy tym jest okazja do
spotkania tylu członków rodziny jednocześnie. Po konsolacji każdy jedzie w
swoją stronę a wspomniane małżeństwo chce pozostać dłużej nad morzem.
Są to bardzo
mili ludzie, o sposobie bycia „na luzie”. Rozmawiamy krótko, przed nami długa
podróż powrotna, więc zapraszam ich na najbliższą sobotę. Obiecuję im obiad –
kaczkę z jabłkami. Znamy się od lat, więc nie obce jest mi ich upodobanie.
Gościłam ich kilkakrotnie w moim domu i odkryłam, że proponowane danie jest ich
ulubionym.
Zbliża się sobota, produkty do sporządzania
obiadu przedniej jakości. Sobota rano,
robota pali się w rękach, powtarzam,.... pali się w rękach!
Kaczka z jabłkami gotowa. Pięknie podpieczona, zapach jabłek i wina roznosi się w całym domu.
Wykwintne przystawki też gotowe. Jestem z siebie dumna. Mąż nie może
ukryć zadowolenia, że tak szybko się uwinęłam. Twierdzi, że jeszcze tyle czasu. Goście przecież zadzwonią z trasy, gdzie są. Tak się umawialiśmy. Mają do przejechania ponad 300 km.
Telefon, informują
nas, że będą za pół godziny i że nic po drodze nie jedli, bo marzą tylko o
kaczce z jabłkami. Wstawiam kaczkę w żaroodpornym naczyniu do mikrofalówki, aby
podgrzać potrawę. Włączam na kilka minut, później przed samym podaniem
wystarczy powtórzyć podgrzanie ponownie przez 5
minut. Wracam do salonu przygotować stół
z przystawkami, odpowiednio go udekorować. Mikrofalówka przecież sama się
wyłączy.
Jeszcze rzut okiem
na stół, zapomniałam o kwiatach, ale przecież mam róże w ogrodzie. Dokonuję
lekkich poprawek i tylko zasiadać. Zaraz,
zaraz, przecież kaczka w mikrofalówce!
Ale cóż to? Urządzenie nie wyłączyło się o
zaprogramowanym przeze mnie czasie. Wciąż mikrofala chodzi , wskazuje 5 minut do końca, a przecież już
kilkakrotność 5 minut upłynęło. Wyłączam mikrofalę z sieci, otwieram drzwiczki
i szok!
Przywołuję męża,
ręcę mi drżą. W naczyniu żaroodpornym czarna kaczka z jednym, dosłownie jednym
jabłkiem. Uchowało się, bo było w samym środku, pływa w sosie z wina, jabłek i tłuszczu, więc jeszcze nie
przyszła na nie kolej.
Tymczasem „jadą
goście, jadą”, mogłabym zaśpiewać, ale
wcale mi nie do śmiechu, chociaż oznaki głupawki już mnie biorą.
Nie czas żałować
róż, gdy płoną lasy. Cały obiad jest pod znakiem zapytania. Przecież nie mam w
zamrażarce ośmiorniczek, rozreklamowanych przez polityków, które teraz
uratowałyby mnie.
Dochodzimy z
mężem do przytomności na tyle, aby zadzwonić do znanej nam karczmy i zamówić u
nich kaczkę z dowozem do domu. Mają oni zawsze w menu takie danie, nie raz tam
pałaszowaliśmy kaczuszkę, aż nam się uszy trzęsły. No, dobrze, przesadzam,
kulturalnie spożywaliśmy wspomniane danie. Obiecali, że dostarczą w miarę szybko.
Ciekawe, co to znaczy u nich miara, bo
moja mikrofala też miała mieć miarę.
Goście dotarli. Po
odpowiednim czasie potrzebnym na wstępne kurtuazje nie ukrywają, że są bardzo,
ale to bardzo głodni i tę kaczkę z jabłkami pochłoną od razu. Nic nie wiedzą o mojej tragedii kulinarnej. Nasz catering jeszcze
nie dotarł. Goście delektują się przystawkami, a ja wciąż spoglądam przez okno,
czy nie nadjeżdża moja kaczka. Przecież muszę niepostrzeżenie odebrać
przesyłkę, wychodząc zapasowymi drzwiami z domu i stamtąd dostarczyć ją na
stół. Ma być w odpowiednim metalowym naczyniu z przykryciem, aby nie ostygła.
Jest. Wparowuję do
salonu, na środku stołu ustawiam naczynie, otwieram i ….. jest kaczka, ale gdzie
jabłka?
Jest kaczka
dziwaczka, no cóż, że cała w buraczkach!
<><><><><><><><>><><><><>
Tę spaloną kaczkę też goście zażyczyli podać sobie na
stół, bo to jedno jabłko, które się uchowało pływało w świetnym sosie, a i
jakieś nienadpalone części biednej kaczusi też miały
swój niepowtarzalny smak.