Dzień dobry!
Ależ się rozleniwiłam!
Tak normalnie zaczęłabym bloga po przerwie parę lat temu.
Żeby pozwolić sobie na taki czas porzucić pisanie bloga.... a co gorsza, swoich Gości?
Już wyjaśniam...
Miałam zakończyć - tak po angielsku.
Odejść z mediów niezauważenie. Wydawało mi się, a zresztą w dalszym ciągu tak mi się wydaje, że świat na tyle mnie rozczarował przez tę niespodziewaną wojnę, że kontynuowanie bloga byłoby nie na miejscu, szczegolnie, że nie jestem blogerką wypowiadającą się "politycznie". Każdy ma prawo do swoich poglądów i ja to szanuję, ale te obelgi, fakenewsy itp. z różnych stron przeciwko tym, którzy mają inne zdanie, te wewnętrzne walki, tak mnie zniesmaczały, delikatnie mówiąc, a tu jeszcze doszły te na skalę nie tylko europejską, ale i światową.
Gdybym teraz znalazła się na miejscu osoby, której zbombardowaliby dom, lub (i) zabito na jej oczach członka rodziny, to takiego blogera lekkich tematów humorystycznych uważałabym za człowieka bez najmniejszej empatii, tracącego czas na bzdury. Nawet wtedy, jeśli poza prowadzeniem bloga byłby wolontariuszem w słusznej sprawie.
Ktoś powie, że to są dwie różne sprawy, a żyć trzeba dalej, jakby nic się nie działo.
Nawet nie próbuję tak myśleć. Czynię wszystko, co w mojej mocy, nie obnosząc się z tym w social mediach, aby moje wnuki i ich rowieśnicy żyli dzisiaj i poźniej w pokoju.
Skoro wspomnialam o wnukach...
Ostatnio zabraliśmy z mężem starszego wnuka na Mazowsze autem. Chcieliśmy spełnić jego marzenie jazdy traktorem . Rodzina męża posiada takie pojazdy, owszem, nawet trzy rożne, w tym jeden bardzo stary, a te pozostałe to "wypasione" modele.
Po powrocie zaczął mnie boleć bark, łopatka, całe ramię. Podobnie działo się, kiedy nosiłam na ręce Kubę, kiedy miał 5 miesięcy i duuuuużą wagę. Nawet nosiłam po tym "nieszczęściu" rękę na temblaku z szyfonowego szalika. Nawet wówczas szybko mi minęło.
Teraz też kombinuję, czy może konewka wody , którą nosiłam po ogrodzie była za ciężka, a może koszulki Kuby prasowane ich ciężkim żelazkiem spowodowały moją kontuzję.
Jednak coś mi zaświtało w mojej łepetynie. Przypomniałam nagle sobie, że mój wnusio przyznał się onegdaj, że jadąc autem z rodzicami często uchyla z tyłu szybę. Idąc za ciosem, zapytałam go wczoraj, czy czasem taka dywersja nie miała miejsca w czasie podroży z dziadkami.
Zaczął kręcić, że nie bardzo pamięta, ale być może, siedząc w foteliku za babcią uchylił nieco szybę, ale nie da głowy, czy jadąc w tamtą stronę, czy podczas powrotu (hmmmm, jakby to miało dla mnie jakieś znaczenie, kiedy to było)...
Teraz i ja przypominam sobie, że jakiś chłodny podmuch w aucie rankiem o 6 godz. przeszywał moje prawe ramię... a przecież ten prąd powietrza kierował się do tyłu auta... Pytałam wtedy wnuka, czy mu nie za zimno. Otuliłam go wcześniej kocem, bo miałam nadzieję, że się jeszcze zdrzemnie. Wstał tego ranka już o 5-ej. Umieszczenie jego fotelika za moimi plecami, a nie za fotelem dziadka ( kierowcy), uniemożliwiało mi pełną kontrolę wnuka. Kuba już wyjeżdzał kaszlący i mimo leków, jakimi go tam faszerowaliśmy, kasłał coraz gorzej.
Teraz to już nie istotne, gdzie znajduje się żródło moich dolegliwości.
Smaruję się maścią końską. Może ustąpi, bo to już trwa przeszło tydzień. Kuba osłuchany przedwczoraj przez lekarza ma zaordynowane inhalacje. Ja leczę się sama. Widać i u mnie światełko w tunelu, ale na szczęście... nie to z życia po życiu.
Jest kilka piosenek o traktorach, ale nie chcę ich przedstawiać Kubie , bo to przecież mały, przepraszam za słownictwo, "jajcarz". Zacząłby wyśpiewywać np. na lekcji piosenkę o naszym kultowym rodzimym traktorze Ursusie... "Byczku, mój... byczku mój"... jak bez ciebie porozwożę cały gnój... itp.