W
swoim życiu zmieniałam około 10 razy miejsce zamieszkania, w tym 6
razy wspólnie z rodzicami. Przez te pierwszych 6 przeprowadzek
zawsze towarzyszył nam pewien sakralny obraz i stary zegar.
Do obecnego domu, który być może jest już ostatnim przystankiem w moim życiu, przywędrował również ten pamiątkowy zegar z lat przedwojennych.
Myślę,
że w pierwszych dniach niemowlęctwa zainteresował mnie ten mebel
wiszący na ścianie, jego nieustanny tykot i dzwonki co pół
godziny. Zegar przedtem był własnością niemieckiej rodziny.
Pisałam już wcześniej na temat tego zegara i zegarów ogólnie tutaj
Przeszedł on podobny los do mnie samej , jako osoby. Jego wnętrze kilka lat temu należało "wyleczyć" , podobnie, jak moje serce. Ja działam przy wspomaganiu baterii i dwóch przewodów doprowadzonych i zakotwiczonych w sercu (stymulatora serca), a zegar ma też wewnątrz baterie i niestety wahadło już nieruchome, a zegar jest niemy - nie dzwoni i nie tyka. Jednak wskazówki określają właściwy czas.
Reasumując, jest w gorszym stanie, niż ja, bo mnie jeszcze krtań nie odmawia posłuszeństwa. Chociaż... dolegliwości mam na tyle, że solo w chórze już nie pociągnę. Kiedyś potrafiłam pokazać swojemu chórowi, którym dyrygowałam, jak ma wyglądać głos prowadzacy, solowy z towarzyszeniem tego chóru. Jako solistka w zespole też nie dałabym teraz rady nawet przy najczulszym mikrofonie. Głosu na nikogo, mimo buzującej czasem we mnie złości... też nie podniosę. Struny głosowe mają już pewien mankament, o czym nie bedę się już tu rozwodzić. Co swoje to już w życiu wyśpiewałam... na scenie też. Przynajmniej nie męczy mnie już trema, która była nieodłączna.
Pisałam już wcześniej na temat tego zegara i zegarów ogólnie tutaj
Przeszedł on podobny los do mnie samej , jako osoby. Jego wnętrze kilka lat temu należało "wyleczyć" , podobnie, jak moje serce. Ja działam przy wspomaganiu baterii i dwóch przewodów doprowadzonych i zakotwiczonych w sercu (stymulatora serca), a zegar ma też wewnątrz baterie i niestety wahadło już nieruchome, a zegar jest niemy - nie dzwoni i nie tyka. Jednak wskazówki określają właściwy czas.
Reasumując, jest w gorszym stanie, niż ja, bo mnie jeszcze krtań nie odmawia posłuszeństwa. Chociaż... dolegliwości mam na tyle, że solo w chórze już nie pociągnę. Kiedyś potrafiłam pokazać swojemu chórowi, którym dyrygowałam, jak ma wyglądać głos prowadzacy, solowy z towarzyszeniem tego chóru. Jako solistka w zespole też nie dałabym teraz rady nawet przy najczulszym mikrofonie. Głosu na nikogo, mimo buzującej czasem we mnie złości... też nie podniosę. Struny głosowe mają już pewien mankament, o czym nie bedę się już tu rozwodzić. Co swoje to już w życiu wyśpiewałam... na scenie też. Przynajmniej nie męczy mnie już trema, która była nieodłączna.
Nigdy
nie pytałam rodziców, skąd w naszej rodzinie znalazła się
reprodukcja obrazu Giowanniniego Bellini w pięknej drewnianej ramie, z
inkrustacją w winogronowe zaowocowane gałęzie.
Madonna with Doves Art Print by Giovanni |
Obraz,
w którego blasku (a nie w cieniu), wychowywałam się, roztaczał
w pokoju niewysłowione ciepło, spokój, dawał poczucie
bezpieczeństwa, przynależności do tej rodziny , jaką Giowanni Bellini uwiecznił. Bo czyż nie jest to sielski obraz Dzieciątka karmiącego
gołębie, które ufnie zjadają ziarna z małej dłoni, oraz jakby w
cieniu Dzieciątka, ale w zasięgu ręki, siedząca Matka gotowa zawsze
przyjść z pomocą?
Samo
otoczenie - dom, dzban przy schodach i bezpieczna ściana okalających
z boku drzew, wydawało mi się pejzażem tak naturalnym, że miałam
go w wyobraźni, nawet wtedy, kiedy wychodziłam z domu za próg.
I
kiedyś tego obrazu zabrakło. Nagle. I to w momencie, kiedy przyszło
mi pożegnać jedną z najukochańszych osób, bo taka kolej życia. Należy pamiętać, że człowiek nie może przywiązywać się do myśli, że wszystkich i wszystko mamy dane raz na zawsze. Bóg
zabrał mi tatę. Odchodził powoli, pół roku. Zdążyłam , jak i
moja rodzina, przygotować się na to odejście, aby bolało nas jak
najmniej.
Zadbałam,
aby chronić moją mamę przed samotnością, mimo że opierała się
bardzo, aby nie opuszczać swojego dotychczasowego domu. Kiedy za
kilka dni dostała temperatury, wykorzystałam moment, aby zabrać
ją do siebie. Przecież wymagała opieki. Nie miała już żadnych
argumentów. Dom i tak w końcu planowaliśmy sprzedać i to ja
miałam się mamą zaopiekować.
Dom
stał tylko dwa dni bezpiecznie. W trzecią noc został okradziony z wielu przedmiotów, bardziej lub mniej cennych, choć dla nas majacych subiektywnie bezcenną wartość, bo sentymentalną. Obraz nadzwyczajniej zmienił swoje miejsce, do którego należał ponad 65 lat.
Czego
najbardziej żałowałam?
Obrazu
, może powiesiłabym w pokoju w moim ówczesnym domu, w którym mama
mieszkała jeszcze 5 lat. Czułaby , że po przeprowadzce niewiele
się zmieniło. I tak postarałam się, aby istotne meble z jej
pokoju przewieźć i stworzyć dawną atmosferę.
Ta
reprodukcja obrazu Giowanniego w końcu nie musiałaby pozostać u
mnie, bo mam jeszcze 3 siostry. Nieważne, gdzie on wisiałby, ale
zawsze spoglądając na niego, czułoby się tę
kilkudziesięcioletnią opiekę Matki Bożej z Dzieciątkiem i
ciągłość swojego żywota.
Już
od 10 lat moi kochani Rodzice są razem i mam nadzieję - znajdują się w miejscu, gdzie święta Rodzina przebywa w oryginale.
Ciekawa
jestem, gdzie i u kogo obraz teraz wisi i jaką rolę pełni dla tej
osoby czy rodziny. Jeśli wzbudza takie same jak u mnie uczucia i
sprawia podobne poczucie bezpieczeństwa, to wybaczam złodziejowi.
A w najbliższych godzinach... też zmiana, tym razem... daty...
Jeśli macie czas, to proszę zajrzyjcie jeszcze tutaj. Mimo, że pisałam to rok temu, to wciąż aktualne.
Jeśli macie czas, to proszę zajrzyjcie jeszcze tutaj. Mimo, że pisałam to rok temu, to wciąż aktualne.
Wszystkim gościom mojego bloga życzę,
wg potrzeb,
status quo,
jeśli taki jest wymarzonym stanem rzeczy
albo...
zmiany na lepsze, jeśli w marzeniach są piękne cele do osiągnięcia w Nowym Roku