"Young Woman with Ibis" by Edgar Degas |
Dla milszego "strawienia" posta proszę włączyć sobie piękny podkład muzyczny :
Cirque Du Soleil - Ibis
Jak podają źródła, ptak ten czczony był przez Egipcjan.
Ten egzotyczny ptak brodzący o zakrzywionym dziobie przypomina mi niezdarnego pelikana, który na plażach Florydy nie chciał mi ustąpić miejsca. Zresztą to on tam był u siebie.
Ibis jednak jest w porównaniu do pelikana "księciem" wyniosłym.
Właściwie to ptaki te zamieszkują wszystkie rejony świata, czasem ibis kasztanowaty nawet znajduje się w Polsce. Przede wszystkim zamieszkują rejony tropikalne półkuli południowej z wyłączeniem wysp południowego Pacyfiku.
Najbardziej interesuje mnie ibis czczony (Threskiornis aethiopicus), którego czcili starożytni Egipcjanie, a nawet dość często go mumifikowali. Był symbolem boga Thota. Upamiętniali go w malowidłach ściennych i hieroglifach.
foto DinoAnimals.pl |
The lady of the ibis by Daria Petrilli
Dlaczego dzisiaj zainteresowałam się ibisem?
Sprawa nadzwyczaj prozaiczna. Onegdaj (lubię takie stare słowa, skoro o Egipcie wspominałam), pisałam post "Kaczka Dziwaczka" tutaj
Nieudany poczęstunek dla niezwykłych moich gości. Przytaczać przecież tutaj go nie będę, ale warto, Drogi Gościu, Czytelniku tego posta, tam zajrzeć.
Od tamtego nieudanego obiadu miałam uraz do pieczonych kaczek.
Każdy lęk, uraz, należy przezwyciężyć tym samym środkiem, który go wywołał.
Kupiłam więc... nie wspomnę w jakim markecie, aby mnie do sądu nie zapodali, świeżą nadziewaną jabłkami kaczkę.
Wystarczyło ją w tej oryginalnej folii umieścić w nagrzanym do 180 stopni piekarniku i piec przez 120-130 min. Żadna filozofia, skoro piekarnik bez zarzutu.
Hura! Udało się.
Zapach winnych jabłek rozpływał się po domu i pobliskiej okolicy, wszak upał niemiłosierny nie pozwalał zamykać okien.
Smak wyśmienity.
Takie gotowe danie bez żadnych oporów mogę teraz już serwować gościom.
Czy może być tu jakaś pułapka?
Tym razem wysłałam męża po 2 kaczki, bo przecież nie zawsze można na nie trafić.
Polowanie na kaczki odbywało się około 2 tygodni z przerwami kilkudniowymi.
Co za radość, kiedy mąż wparował do domu z zakupionymi ptakami 4 dni temu. Włożyłam do lodówki z przeznaczeniem na wczorajszy obiad dla amatorów dzisiejszegu biegu maratońskiego i pozostałej rodziny. Pisałam w ostatnim poście, że długo jadą obwodnicą. Kiedy zatrzymali się 5 km wcześniej, aby zarejestrować się u Organizatora biegów na dzisiejszy bieg, zajrzałam do piekarnika, czas dobiegał końca i cofnęło mnie.
Nie pachniało, bynajmniej, jabłkami.
O, zgrozo!
Czy ten przeklęty ptak ma coś wspólnego z egipskim ibisem!?
Czy tylko mogę przyrządzać go w domowym zaciszu dla najbliższej rodziny, a dla gości to już nie wolno?
Co za klątwa egipska?
Kaczki zostały pięknie zapakowane, nie powiem, zmumifikowane, żeby w śmietniku wytrzymały do dnia zabierania śmieci ( przy takim upale!)
Goście wyrozumiali. To przecież moja siostra z mężem.
Nakarmiłam, czym miałam, poza kaczkami.
Na pełną obiadokolację poszliśmy do restauracji. Tam w menu też była 1/2 kaczki, ale jakoś nikt na "tego ibisa" nie miał chęci. Wybieraliśmy zupełnie nie podobne do niego potrawy.
I powiedzcie, czy to nie pech?
Podobno mogłabym tego zmumifikowanego ptaka zanieść do marketu, albo nawet do macierzystej ich firmy, bo mają tutaj swoją siedzibę.
Darowałam im.
Nie będę z ibisem zadzierać.
Trzeba dokładnie czytać datę ważności, która pozwalała jeszcze na 2 dni użycia. Cóż była w folii, zapach nie wydobywa się, dopóki się nie upiecze.
Goście twierdzili, że zapach nie wskazywał na przeterminowanie, ale czy wyobrażacie sobie maratończyka po spożyciu niepewnego "ibisa", szukającego na trasie WC?
Nie chciałam ryzykować, chociaż byłoby wesoło i film kręcony na trasie miałby powodzenie.
A Bóg Egipcjan o głowie Ibisa nauczył mnie, aby nie chodzić na skróty. Samemu upichcić od A do Z , przecież juz nie jeden raz to robiłam. A w zamrażalniku leżał jeszcze królik i kurczak z "wolnego wybiegu". A tak, to szwagier w tej chwili biega po ulicach mojej miejscowości, mąż i siostra mu kibicują, oczekując go na stadionie na mecie. Trasa biegnie 50 metrów od mojego domu, słyszę doping sąsiadów i wuwuzele, ale ja siedzę w domu i pichcę królika, żeby tylko nic nie spartolić. Nie wiem dokładnie w której minucie dobiegnie do miejsca obok naszej chatki, nie mogę sobie zatem pozwolić, aby mi króliki zwiały w tym czasie z garnka. Będą duszone. No, ja je tym razem uduszę, aby mnie rodzinka nie udusiła i zmumufikowała :-) Ciekawe, czy pisanie w "międzyczasie" tego posta nie wyjdzie na złe przygotowaniu posiłku. Napiszę o tym może jeszcze. Pozdrawiam :-) P.S. Nasz rodzinny sportowiec pokonał wyznaczoną trasę i w pełni zdrowia przekroczył metę. Poniżej dokument fotograficzny sporządzony przez organizatora imprezy. |