Wybieram się z koleżanką autem do Chorwacji (mąż nie może wziąć urlopu). Do tej pory jeździłyśmy
do Medjugorje autokarem, ale zmęczyły nas te pielgrzymkowe podróże. Ciągła
dyscyplina czasowa to nie dla nas wolnych ptaków, tym bardziej, że trasę mamy „obskakaną”. Chcemy też odpocząć w Makarskiej nad Adriatykiem.
Nie będziemy przesuwać,
mam nadzieję, żadnego zawalidrogi, bo we dwie nie dałybyśmy rady.
Wspomnę więc przypadek, jak to
na dzikim parkingu, w poprzednim roku, w Makarskiej kierowca ustawił sobie auto tuż przy zakręcie i
usidlił tym nasz autokar na kilka godzin. Nasz kierowca w żaden sposób nie mógł
wymanewrować, żeby wreszcie wyjechać z tego parkingu. Siedzieliśmy na poboczu i
czekaliśmy jak na zmiłowanie, może właściciel auta wreszcie zakończy plażowanie. A może wybrał się w rejs po Adriatyku?
Imaliśmy się różnych sposobów, aby go namierzyć. Zaglądaliśmy do kafejek z pytaniem, czy nie chłodzi się zimnym soczkiem niedzielny kierowca, chodziliśmy z wrzaskiem po plaży, nawołując utęsknionego przez nas właściciela zawalidrogi.
Wreszcie, po
kilkugodzinnym oczekiwaniu, grupa pielgrzymów (kierowca autokaru i kilka
kobiet, w tym ja), wzięła się w garść i przesunęła
sama auto z miejsca, które pozwoliło na odpowiedni manewr. Dlaczego od razu
tego nie zrobiliśmy? Nie wiem. Liczyliśmy, że za 5 minut przyjdzie, a tych 5
minut była nieskończona ilość.
Pod koniec tej operacji zjawił się…. Polak, właściciel
auta z kluczykami. Mimo, że byliśmy na pielgrzymce, to słów podziękowania za
to, że zguba się odnalazła raczej nie było słychać, wręcz odwrotnie. Gdyby
chociaż przyszedł 10 minut wcześniej przed operacją pod kryptonimem „Zawalidroga”,
ale nie, odczekał, bo przecież było z daleka widać, jak baby dźwigają auto.
Nie uwierzę teraz temu, kto powie, że to kobiety są gorszymi
kierowcami. Oczywiście wykluczam z jakiejkolwiek oceny moje umiejętności. Jak widać na załączonym obrazku, mogłam się przydać tylko do zadań specjalnych, a w podróży wszystko się zdarzyć może.
Jako się rzekło, zmiennikiem w planowanej podróży być nie mogę, koleżanka nie bierze mnie nawet pod uwagę. Poszukujemy kierowcę chętnego do wspólnej podróży, zaprawionego w wojażach zagranicznych, fundując mu podróż w obie strony. Warunki chyba kuszące.
Bardzo szybko znajduje się znajomy młodzieniec, który nie był jeszcze w Chorwacji. Okazuje się, że chyba ryzykujemy, bo on nie ma własnego samochodu, jeździ od czasu do czasu autem brata. Umawiamy się na jazdę próbną po mieście. Koleżanka z nim z przodu, ja na tylnym siedzeniu. Trwoga ogarnia mnie pierwszy raz, kiedy przed skrzyżowaniem pyta koleżankę o kolor właśnie zmienianych świateł. A może to daltonista? Nie, to podobno oślepienie słońcem. Nie wziął okularów przeciwsłonecznych. Drugi raz lęk mnie objął, kiedy zaskrzeczał silnik i otulił dymem skrzyżowanie. To też nic strasznego, stwierdziła koleżanka, bo każdy cudzy samochód trzeba wyczuć.
Czarno widzę naszą podróż. Nie wiem, czy się nie wycofać. Następnego dnia bardzo raniutko przepakowujemy bagaże. Część rzeczy chłopaka wkładamy do wspólnej torby, aby po drodze nie wyciągać trzech jednocześnie.
Jesteśmy na granicy w Świecku. Kontrola paszportów. Zaczyna się robić nieciekawie. Młody ma nieaktualny dokument. Termin do końca lutego, a przecież już początek sierpnia. Jak można było nie spytać go w domu o taką sprawę? Podobno nie spojrzał na miesiąc w paszporcie, przynajmniej tak się tłumaczył. Wierzymy mu, ale co z tego. Prosimy z koleżanką pograniczników o łagodność, ale chłopak nawet w prawie jazdy ma tak zniszczoną fotografię, że trudno ze zdjęcia domyśleć się, że to miałby być on. Jesteśmy w kropce. Służba graniczna proponuje mnie i koleżance przekroczyć granicę ale kolegę cofa.
Złość, jakaś niemoc, wszystkie emocje razem się mieszają. Nie wiemy, czy zrezygnować z wyjazdu z powodu braku zmiennika, czy wybrać się dalej w dwudniową długą trasę bez klimatyzacji w upalny sierpień do Chorwacji. Nawet biorąc pod uwagę zarezerwowany nocleg w Słowenii, to i tak wysiłek dla kobiety kierującej pojazdem jest niewyobrażalny.
Na razie wycofujemy się przed szlaban graniczny na pobocze i kombinujemy. Chłopak zwija się ze wstydu, zawiódł nas. Jak ma wrócić do domu bez samochodu? Przecież wstyd wracać do rodziny po kilku godzinach, a nie po tygodniu. Zresztą wziął już urlop z pracy i za żadne skarby nie przyzna się, że nie odpoczywał nad Adriatykiem.
Dzwonimy do swoich rodzin po rady. Dostajemy sprzeczne z sobą. W końcu decydujemy - jedziemy same. Ja mam być pilotem, a chłopak niech wraca TIR-em do domu, lub gdziekolwiek chce. Mówi, że nie wróci do domu przed tygodniem, jedzie stąd nad morze, polskie morze. Jeszcze na prędce wypakowujemy jego rzeczy z naszych wspólnych bagaży (i tak nie zabrał ładowarki) i się rozstajemy.
O godz 18-ej już jesteśmy w motelu w Słowenii w luksusowych warunkach. Sukces, dojechałyśmy bez zmiennika. Ja zdobyłam szlify pilota. Następnego dnia o 7 rano wyjeżdżamy dalej. Zalecenie przed wyjazdem od mężów dobrze nam życzących, aby nie przekraczać 140 km/godz. jest pilnie przestrzegane. Gdy wskaźnik przekracza zaplanowaną prędkość, cicho daję znać kierowcy, że się boję. Na trasie duże odstraszające od nadmiernej prędkości bilbordy, powtarzające się co jakiś czas. Przedstawiają stopy umarlaka z fiszką zawieszoną na dużym palcu, z informacją "Jechałem 160km/godz.". Wtedy już nie muszę nic mówić. Kierowca zwalnia, nawet, jeśliby jechał 120 km/godz.
Najbardziej boję się tuneli.
To efekt informacji o pożarach w tunelach. Chcę się z nich jak najszybciej wydostać, aby jak najszybciej do światełka.
No i te skaliste zbocza z przepaściami - też nie napawają mnie spokojem.
Po drodze na parkingach czasem "Ne ma mesta", a w sklepach często "Totalna rozprodaja".
Do Medjugorie dotarliśmy o 15-ej przy 40 stopniowym upale, bez klimatyzacji, ale szczęśliwe, że udało nam się dojechać bez zmiennika.
Najbardziej boję się tuneli.
To efekt informacji o pożarach w tunelach. Chcę się z nich jak najszybciej wydostać, aby jak najszybciej do światełka.
No i te skaliste zbocza z przepaściami - też nie napawają mnie spokojem.
Po drodze na parkingach czasem "Ne ma mesta", a w sklepach często "Totalna rozprodaja".