Mikołajki |
Urlop… wreszcie laba. Robimy sobie w tym roku przerwę w zagranicznych wojażach. Bo to przecież wstyd, żeby nie wyjechać na Mazury! Nadmorskie kurorty przyciągały nas skutecznie, toteż wielokrotnie tam odpoczywaliśmy lub przebywaliśmy tam z różnych przyziemnych powodów.
Grupa wypadowa liczyła 3 panie, 2 panów plus piesek. Wynajęliśmy mały drewniany domek w Mikołajkach. Nie zakładaliśmy przed wyjazdem żadnego programu spędzania czasu. Było oczywiste, że wchodzą w grę spacery po nadbrzeżu, może jakiś powolny rejs stateczkiem po jeziorach lub szybki skuterem wodnym oraz zwiedzanie pobliskich okolic. Każdy z uczestników mógł sobie liczyć na to, co go interesuje.
Piesek pewno też miał jakieś plany. Chciałby chadzać własnymi drogami, lecz niestety, urlop spędzić miał w większości na smyczy. Nie były z tej niewoli zadowolone okoliczne pieski, które nas nie odstępowały przez cały pobyt w Mikołajkach. Wszelkie wypady na kawki czy obiadki do restauracyjek lub knajpek, mających tarasy lub ogródki kawiarniane były poprzedzone obawami, czy czasem w pobliżu nie będzie jakiegoś kota lub pieska. Zdarzały się bowiem różne sytuacje, powodujące zamieszanie wśród nas i gości. Zaznaczyć muszę, że psina nie była wówczas jeszcze wyszkolona . Właściciele psa po kilku lekcjach u zawododowca zrezygnowali z "katorżniczych,, ćwiczeń.
(Obecnie pies jest już wyszkolony nad podziw, ale szkolenie odbywało się bez obecności właścicieli pieska).
Pierwsze dni wypełniały spacery po okolicy. Były także wyjazdy do pobliskich atrakcyjnych miejscowości. Zwiedziliśmy Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie, gdzie żyją rzadkie okazy zwierząt , szczególnie jeleniowatych.
Nie wypadało nie jechać do Wilczego Szańca
( kwatery Hitlera) w Gierłoży.
Autorka w marinie
lub do mariny w Sztynorcie. Podobno Krasicki powiedział:
"Kto ma Sztynort, ten ma Mazury"
Mały żeglarz
Most obrotowy z 1860r. na tle zamku krzyżackiego z XIVw
Pojechaliśmy obejrzeć działanie obrotowego mostu w Giżycku.
Sanktuarium Maryjne w Świętej Lipce |
Nawiedziliśmy Sanktuarium Maryjne w Świętej Lipce.
Odbywały się też indywidualne rekreacyjne wypady, jak zwiedzanie okolic rowerem, który musieliśmy sobie wcześniej naprawić oraz ,,nawiedzanie,, przez kobiety miejscowych sklepów jubilerskich. Do tej pory uwielbiam zakupione tam okulary słoneczne amerykańskiej marki z bursztynowymi cyrkoniami.
Wg sprzedawcy bez uszczerbku można wymienić w nich szkła oryginalne na inne ciemne ale optyczne . Tylko pod tym warunkiem wykosztowałam się na nie. Niestety , po powrocie do domu okazało się to wierutną bzdurą. Mimo to je lubię.
Przejażdżki po jeziorze skuterami wodnymi zaliczone były przez większość naszej grupy. Ja mam lęk przed utonięciem, więc sobie odpuściłam wodne atrakcje. Znalazłam sobie wymówkę. Przecież ktoś musiał zająć się pieskiem.
Przyszedł wreszcie czas na spływ Krutynią.
Ja sobie darowałam spływ. W ekspedycji mieli wziąć udział dwaj mężczyźni z naszej grupy wczasowej wraz z właścicielką pieska.
Załadowali się więc do auta i wyruszyli 15 kilometrów do Ukty, miejsca początkowego, skąd spływ miał się rozpocząć, więc łącznie na czas spływu oraz powrót do Mikołajek trzeba było przewidzieć kilka godzin.
Miałam z koleżanką przed sobą dużo czasu na opalanie się przed domkiem i odpędzanie ,, narzeczonych,, pieska. Należało przypuszczać, że spędzimy ten czas w kilkugodzinnym oczekiwaniu na kajakarzy.
Jak wielkie było nasze zdziwienie, kiedy po krótkim , nieoczekiwanym czasie w bramie pojawiło się auto. Przez szybę widać było nagie torsy panów, z tyłu kobieta owinięta w koc. Byli to nasi kajakarze. Z samochodu wyskoczyli panowie w mokrych slipkach oraz pani owinięta w koc i zanosząc się od nerwowego śmiechu, wparowali do domku, nic nie wyjaśniając po drodze. Bo i czym było się chwalić!
Nagle zobaczyłyśmy, że z domku wynoszone są na słońce i rozkładane na czym popadnie, a to na parapecie, a to na ławeczce, a także przyczepiane do sznurka do suszenia bielizny różne przedmioty. Były to ubrania, dokumenty, banknoty, ale w pierwszym rzędzie części komórek telefonicznych. Przyznać należy, że jedna z komórek była ,,wypasiona,,. Właściciel tejże był najbardziej załamany. Widząc tę scenkę nie mogłyśmy z koleżanką opanować śmiechu, tzw. głupawki”, zrobiłyśmy im znienacka kilka fotek, jednak wypadało się trochę pohamować.
W trakcie tej operacji zaczęto sączyć trochę informacji. Otóż po wypożyczeniu kajaka, jak relacjonowali, grupka ochoczo załadowała się do niego, nie bacząc na zabezpieczenie swego mienia. Już od brzegu cała trójka z niemałą wesołością zaczęła wiosłować każdy wg swojego rytmu i pomysłu, nie mogąc znaleźć harmonii w pracy. Dość, że cudem przepłynęli może około 6 metrów, wcale nie w zamierzonym kierunku, bo kajak zmierzał do przeciwległego brzegu, po czym nastąpiła nieoczekiwana wywrotka i wszyscy znaleźli się w wodzie wraz ze swoimi bagażami.
Spływ był już ,,pozamiatany,, jakby to określiła młodzież. Cali zmoczeni, nie mieli wyjścia, jak tylko rozliczyć się z wypożyczalnią kajaka , a następnie, jak piesek z podkulonym ogonem, wrócić do bazy w Mikołajkach. A przecież dopiero co przyjechali , robiąc kilkanaście kilometrów! Wracając autem w negliżu, wzbudzali zainteresowanie przejeżdżających turystów i tubylców.
-To nieważne,że jeszcze się nie zaczęło, a już się skończyło - myśleli sobie - jak wrócić tak szybko i w takim stanie do pozostawionych kobiet ? Przecież nie da się ich oszukać, że wyprawa była owocna. Jak one zareagują , bo piesek na pewno się ucieszy z tak szybkiego powrotu.
Z tej grupy, najbardziej ambitnym był właściciel komórki wypasionej . Postanowił, że następnego dnia ponowi próbę spływu. Niestety, tym razem nie znalazł chętnych na czynne współuczestniczenie w wiosłowaniu. Wybraliśmy się jednak wszyscy, włącznie z pieskiem jako obserwatorzy, aby kiedyś zaświadczyć, że chociaż on zmazał plamę z tej wstydliwej ekspedycji. Tym razem wypożyczył kanoe. Widzieliśmy, jak wsiadał do kajaka, odpowiednio zabezpieczony, wyruszył bez komplikacji i zniknął za zakolem Krutyni. Po upływie zaplanowanego czasu podjechał samochód, przywożąc bohatera z miejsca, gdzie osiągnął upragnioną metę.
Po powrocie z Mazur okazało się, że sprawności komórek nie dało się przywrócić, a właściciel tej ,, wypasionej,, nie przyznając się do kąpieli , próbował jeszcze w serwisie zgłosić usterki z tytułu wad technologicznych. Niestety nie ,,kupili,, tej wersji. Miał okazję sprawić sobie komórkę nowej generacji, z której bardzo był zadowolony. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
W archiwum z wakacji mam różne zdjęcia, ale te, na których widać ,,uczestników,, spływu rozwieszających zmoczone rzeczy , wywołuje u mnie niekłamaną wesołość i zaciera wszystkie inne wspomnienia z Mazur.