Translate

sobota, 14 grudnia 2019

PRÓBOWAĆ ZAWSZE WARTO

Pixabay

W przedszkolu zorganizowano wigilię. Dzieci dały przedstawienie swoich umiejetności, a rodzice też... ale kulinarnych. Dostarczyli słodkie wypieki. Mam nadzieję, że własnej produkcji. Zięć spóźnił sie nieco na rozpoczęcie imprezy, więc nie bardzo miał gdzie ulokować ciasto, jakie jego synek, a mój wnuk upichcił wraz ze swoją mamą. Był to piernik przystrojony kolorowym lukrem przez wnuczka . Na zastawionych "w bród" stołach zmieściła sie tylko połowa piernika . Reszta ciasta wróciła do domu, gdzie i tak słodyczy było tego dnia nie mało, bo córka obchodziła tego dnia imieniny.
Piernik ma tę zaletę, że może poleżeć. Będzie do kawusi na następny dzień, jak znalazł.

Tak, następny dzień zapadnie mi na długo w pamięci.

 Dziadek ma wnuka z przedszkola odebrać i razem mamy malcowi jakoś czas do wieczora zorganizować, bo rodzice w ramach dalszego obchodu imienin, wybrali się na randkę z kinem, kawiarnią itp.
Dla dziadka najprostszym rozwiązaniem jest zabranie dziecka prosto z przedszkola gdzieś do marketu przemysłowego, tam młody klient wpakuje się do wózka - koszyka na kółkach a`la "samochodzik", dziadek zrobi sobie zakupy i czas szybko minie. Tym razem miał kupić jakiś przewód brakujący do podłączenia drugiego tv. 
A więc  Centrum Handlowe (Leroy Merlin, Decathlon,  Media Markt, Media Expert i inne sklepy z akcesoriami elektronicznymi).
Pomyślałam sobie, że bezpieczniej będzie, jak pojadę z nimi, będę miała oko na wnuka, rozepnę go z kurtki
w sklepie, aby się nie przegrzał, bo gdzieżby dziadzia o tym pamiętał, a i przy okazji uzupełnię sobie ozdoby świąteczne. Poprzednio, widziałam różnych rozmiarów reniferki ze świateł ledowych. Może tym razem kupię? Przydałyby sie też bombki nietłukące na dół choinki, aby piesek corgi, świąteczny gość, ale i nie tylko on,  czuł się swobodnie. 
Co prawda corgi ma króciutkie nóżki, więc wysoko z choinki nie sięgnie, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Żeby to dobrze rozegrać, postanowiłam zabrać ze sobą porcję piernika, szybciej maluch ubierze się w szatni przedszkolnej, kiedy dowie się, że ciasto w aucie z babcią czeka.

Na razie wszystko zgodnie z planem, może porcja piernika trochę za duża, ale myślałam, że ostatecznie podzieli się z dziadkiem.
O naiwna... naiwna...
Wciągnął wszystko, twierdząc, że przeznaczone było dla niego.

Zaczęło się...
W sklepie rozdzieliliśmy się; wnuczek z dziadkiem buszowali pomiędzy półkami technicznymi, a ja w części z ozdobami świątecznymi. Odpowiednich bombek nie znalazłam.  A więc nawiedziłam część wystawową z reniferami i już prawie wybrałam, ale...przecież przyjechałam z mężem!
Ja zakupy dokonuję emocjonalnie, a mąż... racjonalnie. No i dobrze, bo inaczej rodzinę z torbami bym puściła.
Odnalazłam swoich panów, w stoickim nastroju dziadka i szalejącego w samochodziku wnuka, którego na wstępie utemperowałam. Emerytury nie starczyłoby mi, gdyby wjechał z rozpędu w stoisko ozdób świątecznych. 
Szybko się ustatkował, kiedy obiecałam mu, że pokażę coś ciekawego i skierowaliśmy się całą trójką do reniferów. Dziadek myślał, że tylko zabawiam wnuka, ale kiedy poznał moje zamiary, a dziecko już dokonało wyboru przedmiotu zakupu, wkurzył się na mój pomysł. Ale nie tylko on , wnuczek też. Tyle, że wnuczek na... dziadka.

 Stwierdził, że to nie fair przyprowadzić dziecko, obiecać, że się kupi takie cacko, a potem dziadziuś powie "nie!". 
Dziadek zawsze mówi "nie!" 
Po co przyjechał tu dziadek! 
Z babcią zawsze coś można kupić.

Musiałam wyjść z twarzą z tego nieprzemyślanego projektu, tym bardziej, że już sama doszłam do wniosku, że to głupota. 

Dziecko, ten reniferek już jest trochę uszkodzony. spójrz, rogi już się nie świecą, przepalone żaróweczki. A poza tym chyba nie nacieszylibyśmy się nim długo, gdybyśmy go ustawili w ogródku przed domem. W nocy ktoś by nam go ukradł. Świeciłby i przyciągał wzrok także złych ludzi.

Nie wiem, czy go przekonałam, ale miał mimo to żal do dziadka, że gdyby nie on, to może...
I cały czas w drodze do wyjścia wyrzucał dziadkowi, jaki to on jest... i wcale nie krył się z tym oburzeniem. Perorował na cały głos.

Aby dostać się do następnego sklepu, 100 m dalej, i tak wsiedliśmy do samochodu, aby nie wracać na parking. Było wietrznie i mżyło. I w samochodzie wnuczek podjął jeszcze jedną próbę, już zaczął uwerturą, udawanym płaczem, ale dziadek, nie meloman, zapuścił motor.

Dziadziuś, czemu ruszasz, nie widzisz, że  ja płaczę!

Artysta operowy został zlekceważony.
Ale chyba to był kubeł zimnej wody, zaraz potem wysiedliśmy, znów się rozdzielając, ale tym razem ja z wnukiem w parze.
Tym razem dziadek do sklepu technicznego z mediami elektronicznymi, a my do Decathlonu. Znajdowały się w tym samym budynku z oddzielnymi wejściami z zewnątrz.
Tu zadzwonił mój telefon, to tata Kuby, myśląc że jesteśmy w domu, poradził, aby poczęstować malca piernikiem, żeby zdążył jeszcze  go spalić przed snem. 
O, to dobrze trafiłam, że ten piernik dałam mu już wcześniej!
 Ale, bingo! Ta jego nadpobudliwość to pewnie od nadmiaru cukru! Zawsze tak reagował.
Wybiegał się po sklepie prowadzając mnie w różne punkty, pokazując co sobie kupi, jak podrośnie, np: odpowiedni rower.
W nagrodę za to wpuszczenie go w maliny przez babcię z tym reniferkiem, kupiłam mu piłkę do skakania z uchwytem. W domu miał taką krowę Milkę, ale teraz,  pod jego ciężarem chyba by eksploadowała.

No to już udobruchany poszedł ze mną do tego drugiego sklepu, gdzie miał zakupów dokonywać dziadek. 
Właśnie... miał... bo nigdzie go nie mogliśmy uświadczyć. 
To raczej ja wypatrywałam czerwonej kurtki ze sportowymi aplikacjami, bo wnuczek był bardzo podniecony urządzeniami sportowymi, takimi, jak hulajnoga elektryczna, deska elektryczna oraz innymi pojazdami, bez przerwy pytając, czy mu kupię.
Dzwonię do dziadka, choć nie mam pewności czy ma ze sobą miał ze sobą telefon.
Okazuje się, że już stąd wyszedł i wrócił do poprzedniego sklepu, ale zaraz będzie   u nas. Piechotą.

O, ja... ale wzmacniacz, kupisz mi taki babciu?
O, bajka leci na tamtym ekranie, ale co tak krótko?!
Babciu, potrzebuję toalety!
Skarbie, wytrzymaj, jesteśmy w sklepie, w którym raczej  nie ma publicznych toalet;
Babciu, ale żeby to siku, ale ja chcę coś więcej!

No nie, to ten lukrowany piernik poszukuje tylnego wyjścia, a nie mógł się zdecydować w poprzednich sklepach, tam przynajmniej sanitariaty ok, np w Decathlonie.
 Tam przynajmniej mogłabym zmienić mu spodnie, gdyby na tron nie zdążył, zakupując mu nowy komlecik sportowy, a tu? 

Ale mama zawsze pyta w sklepie czy można skorzystać z ich toalety, przecież oni gdzieś się załatwiają. Spróbować zawsze warto.

Nagle uwagę skierował na wzmacniacz, czy głośnik, nie chciałam się bliżej przyglądać, aby nie zauważył mojego zainteresowania.

Swoją drogą to dziwne, co za podzielnośc uwagi! Lukrowany piernik do spodni się pcha (raczej już nie lukrowany), a on wzmacniacz zauważa, albo bajki na ekranach. Jeszcze będą z niego ludzie! 

A więc tym razem zainteresowały go wielkie czarne pudła ( jakieś chyba kolumny głośnikowe) sięgające mi ...pod piłeczki tenisowe (patrz  tutaj) a jemu pod nos.

Babciu, ale głośniki!
Takie to marzenie mojego życia!

Co? Chyba po moim trupie! 
Dosłownie i w przenośni.
Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że przez 6 lat swojego długiego życia mój wnuk marzył o tym.
Jeszcze jakby puścił "Ach, te oczy, te oczy zielone... "to bym nie tylko zzieleniała, ale i... wykitowała (przepraszam za wyrażenie). Po jakimś weselu katował mnie przez tydzień z komputera, musieli mu puszczać rodzice, dopóki nie ukierunkowali mu zainteresowania na ... lekko mówiąc trochę inny kierunek muzyki rozrywkowej. 
Duże magnesy (np.: w niektórych kolumnach głośnikowych) są dla mojego stymulatora serca niewskazane, są źródłem pola elektromagnetycznego, które może zakłócać pracę tego urządzenia. 
Przy takich kolumnach chyba cały dach włącznie z fotovoltaniką w kosmos by wyrzucił, a na dodatek martwą babcię.

Skarbie najdroższy, chyba o czymś zapomniałeś?
No tak, zapomniałem, że póki żyjesz, babciu, to ja sobie nie pogram.
A ja nie będę dla ciebie tak wspaniałomyślna i nie mam zamiaru jeszcze w kosmos wystrzelać.
Babciu , zapytaj wreszcie gdzie ta toaleta, bo nie wytrzymam ? 
Przecież pozwolą, zawsze próbować warto!
No i mnie przekonał. Warto było spróbować?

Pan chciał nas się pozbyć, twierdząc, że w Decathlon, obok w tym samym budynku, jest publiczna toaleta, ale stwierdziliśmy, że chyba tam dziecko nie zdąży. 
Pan przemyślał, że mogłaby stać się awaria, której zapach przenieślibyśmy przez cały jego sklep i zmiękł. Spojrzał z politowaniem na nas i wskazał drzwi ... myślałam, że WC. 
Na zewnątrz żadnego napisu na tych drzwiach nie było, za to od wewnątrz... od dołu do połowy całe nakrapiane poprzylepianym beżowym silikonem na brązowej powierzchni. Nie wiem, czemu służyło to pomieszczenie, malutkie, ze szczotkami i mopami na długich kijach, wiadrami, papierem toaletowym bezładnie wrzuconymi w kąt z zapasem chyba na pułk wojska. Umywalka obluzowana, i tak prze wnuka wymarzony od kilku nastu minut mebel sanitarny  wprost tron.
Chyba to jakaś pakamera gospodarcza, a pracownicy, sądzę, mają odpowiedniej klasy WC.

Babciu, ja sie tu nie załatwię!
Już mi się nie chce!
Zobacz, jaki tu bałagan! Przecież nie usiądę tutaj! Chodź wyjdziemy, juz mi się odechciało.

O nie!  Najpierw głowę mi zawracasz, że spróbować warto, to teraz ty będziesz próbował, może ci się zachce! 
Ja ci ten tron wyścielę. Adamaszku nie mam, ale za to papieru toaletowego tu pod sam sufit.
A co to adamaszek?
Później, dzieciątko, później, ściągaj spodnie!

Nie ma wyjścia.  Ja cię ostrożnie na ten wymoszczony papierem sedes usadzę. 
Usiadł, trochę mu pomogłam, nie bacząc na świeżo podleczone korzonki. 
Zemścił się za to, że go zmusiłam.
Za to babciu , wytrzesz mi pupę!
 Chyba chichot za drzwiami słyszałam, może jakaś kolejka pracownicza.
Oporządziłam to, co musiałam, żeby już nie przedłużać, umyliśmy ręce, ale dodałam:
A w domu niech ci mama pupę pod ukrop wsadzi, żeby cię odkazić!
O, nie, pod ukrop, babciu, co ty!
 To jest nasz ostatni wspólny , wnusiu, wypad do marketów. Chyba że ... przedtem, nim wyjedziemy, zamknę cię w domu w kibelku, przypchnę drzwi kolanem i nie wypuszczę, dopóki stwierdzimy komisyjnie, że nie masz już żadnych potrzeb fizjologicznych,

Oj, babciu, a mamusia nie robi problemów. Zawsze pyta w sklepie gdzie toaleta i z niej korzystam. A ty sie wstydzisz pytać. Pytać zawsze warto. 

Po wyjściu zerknęłam w bok. Siedziało  trzech rozbawionych pracowników, mogli słyszeć nasz ożywiony dialog, bo czasem głos podnosiłam.  Dziadek już czekał.
Czułam się, jakbym wystąpiła w programie "Mamy Cię!!!".
Przecież w sklepie mają tyle głośników, wzmacniaczy, ekranów, widownię złożoną z klientów... tylko wstyd byłoby pokazać to pomieszczenie, ale do programu przecież mógłby być w ten właśnie sposób przystosowane.
Niestety, to była rzeczywistość, a nie show telewizyjny
 Mały reporter nadawał już  dziadkowi bez żenady, na cały swój regulator, nie bacząc, że klienci kręcą się po alejkach między półkami. 
Dziadziusiu, ty wiesz, takiej toalety to jeszcze chyba nie widziałeś!
Na drzwiach był ten klej, co ty masz w pistolecie, wiesz taki, co poprzyklejał się do twojej kurtki. A jak tam brudno i bałagan, ja tam nie chciałem, ale babcia..

Czułam się okropnie. 
Skorzystaliśmy z łaski obsługi sklepu, a tu niewdzięczny szkrab, który wyzwolił się z ciążącego mu ... lukrowanego piernika... może i bardzo szczerze, ale może być odebrany jak grający na nosie babci, a także niczemu nie winnym pracownikom sklepu .

 Obejrzałam się, za siebie, dziadek zresztą też, a tam jedna z ekspedientek idąca za nami, śmiejąca się w kułak, podpowiada:
Masz rację, niestety, dziecko, masz rację...
 Chyba dzięki niej opuścił mnie nagle stres, co we mnie wywołalo... głupawkę. 
I teraz ja , nie mogąc wykrztusić ze śmiechu ani jednego słowa, zresztą, gdzieżby go wcisnąć między potok słów nadającego Kuby, dążyłam słaniając sie na nogach za mężem i wnukiem w kierunku  wyjścia.
Dobrze, że nie padłam martwa, bo wczoraj czytałam, że ojciec Rossmana, opowiadając jakiś dowcip przy stole i zaśmiewając się przy tym, padł martwy na atak serca.

Po przyjeździe do domu koniecznie dopytałam, kto mu wpoił tę maksymę:
"Próbować zawsze warto"