To były pierwsze dni mojej pracy w biurze, w dziale administracji, po tym, jak zakończyłam roczną karierę pedagogiczną.
Nasz biurowy pokój usytuowany był w łączniku między głównym biurowcem a świetlicą/stołówką złączoną z kuchnią przyzakładową. W jednym pomieszczeniu urzędowali: kierowniczka działu, 2 maszynistki oraz moja skromna początkująca osoba. Inaczej mówiąc babiniec.
O czym rozprawiają kobiety w godzinach pracy?
O wszystkim, o wszystkich i o garach. Tym razem jedna z maszynistek chwaliła się nowym przepisem na jakieś ciasto. Tyle lat minęło, skąd mam pamiętać, czy to był murzynek czy jakiś inny przekładaniec. Nie wiem, to nie jest istotne, bo sprawa dotyczyła pewnego nieporozumienia.
Szefowa postanowiła według przekazanego ustnie przepisu, upiec zachwalane ciasto w domu, już tego samego dnia, po pracy i przynieść nam następnego dnia do porannej kawki.
Jeśli podajesz koleżance przepis kulinarny, to nie z głowy. Zawsze udowodnisz, że zakalec w cieście, to nie twoja wina, ale nieudolność twojej koleżanki.
Jeśli podajesz koleżance przepis kulinarny, to nie z głowy. Zawsze udowodnisz, że zakalec w cieście, to nie twoja wina, ale nieudolność twojej koleżanki.
Następnego dnia szefowa wpadła do biura, jak chmura gradowa, wymyślając maszynistce, że przepis musiał być niekompletny, bo z ciasta powstała klucha.
Nic nie pomogło tłumaczenie koleżanki, że wszystko było prawidłowo przekazane, może mąka nie taka, a może jajka nie świeże. Nic to, dostała od szefowej za zadanie, jeszcze tego samego dnia, w godzinach pracy, zdobyć składniki do ciasta. Niech udowodni, że przepis, jaki podała był właściwy. Kucharki z kuchni (podległe pracownice szefowej administracji) pożyczyły prodiż.
Problemem było ukrycie procederu, bo co rusz ktoś wchodził z brudnopisem do przepisania na maszynie, aby po chwili dokument odebrać.
Szefowa postanowiła prodiż ustawić za moim biurkiem, na koszu do śmieci, podkładając coś pomiędzy, aby nie wywołać pożaru.
Wszystko mogłoby odbyć się bez kłopotu, gdyby nie zapach świeżego ciasta, unoszący się nawet na piętro biurowca. Drzwi nie mogły być zamknięte, bo wchodzącym do pokoju koleżankom i kolegom wciskałyśmy ciemnotę, że kuchnia na deser przygotowuje tego dnia smakołyki, a zapach własnie stamtąd do naszego pokoju się wciska. Rzeczywiście pomieszczenie naszej pracy było usytuowane jako pierwsze przy świetlicy-stołówce.
Ciasto jakoś tym razem się udało. Chyba ten przepis ustnie przekazany miał jednak błędy, bo kto śmiałby szefowej zarzucić brak umiejętności kulinarnych.
W najgorszej sytuacji postawione były przez nas kucharki, bo załoga po 15-ej rzuciła się do stołówki i w żaden sposób nie można było ją przekonać, że na deser nie będzie smakołyków.