Jedziemy na tydzień do Zakopanego. Zabieramy ze sobą niezmotoryzowanych przyjaciół. Każdy z tej czwórki ma inny cel. Mąż nie musi go nawet głośno wyrażać. Znamy się jak łyse konie. Chce wejść na Giewont, a może na Kasprowy Wierch.
Nie pertraktuje ze mną, bo już przed wyjazdem ustaliliśmy (no, może to ja ustaliłam), że wspinaczkę górską ma już za sobą. Tylko pod takim warunkiem wyjechaliśmy. Tak na prawdę to jest mi go bardzo żal, bo co to za wypoczynek bez wypadu w góry.

Obiecał mi jednak, że będzie dużo spacerował po dolinach. Jest to dla mnie bardzo podejrzane, że zgodził się na ten warunek, aczkolwiek mam już doświadczenie z dotrzymywania słowa w tym zakresie. I to z obydwu stron. W końcu ja wymiękam.
<><><><><><>

Przez tydzień zaliczył szczyt 5 razy.
Ja w tym czasie "zwiedzałam" zamki w Kowarach.
Znalazłam tam też Śnieżkę na miarę swoich możliwości.
Nawiedziłam Świątynię WANG w Karpaczu.
W przerwach opalałam się na tarasie pensjonatu (temperatura ponad 23 stopnie) w oparach ciągnikowego smogu, wytwarzanego przez maszyny budowlane.
W sąsiedztwie budowano pensjonat. To mój mąż jest inżynierem budowlanym. Architekturę ma w małym palcu, ale po tygodniowej obserwacji z tarasu przeze mnie budowy, jestem specjalistą w dziedzinie układania ogrzewania pod wjazdem do garażu. No może niezupełnie wszystkie etapy zarejestrowałam.
Robiłam sobie przerwy w opalaniu, gdy dym był nie do zniesienia, albo kiedy robotnicy majstrowali przy gazie i zastanawiali się głośno (a język był siarczysty i kierowany pod kątem obserwującej i "nadzorującej" turystki), który to kabel przeciąć. Dzwonili do gazowni i gdzie tylko się dało po informację. W końcu "zaryzykowali", ale mnie już na tarasie nie było. Testamentu też nie było kiedy spisać. Nie wątpię, że mieli ze mnie uciechę.
Znalazłam tam też Śnieżkę na miarę swoich możliwości.
Nawiedziłam Świątynię WANG w Karpaczu.


Robiłam sobie przerwy w opalaniu, gdy dym był nie do zniesienia, albo kiedy robotnicy majstrowali przy gazie i zastanawiali się głośno (a język był siarczysty i kierowany pod kątem obserwującej i "nadzorującej" turystki), który to kabel przeciąć. Dzwonili do gazowni i gdzie tylko się dało po informację. W końcu "zaryzykowali", ale mnie już na tarasie nie było. Testamentu też nie było kiedy spisać. Nie wątpię, że mieli ze mnie uciechę.
A rozmowy ich mogłyby posłużyć mi za niejeden satyryczny post. Niestety, jeszcze wtedy nie tliła nawet mi się w głowie myśl, że zostanę kiedyś blogerką. Pamięć już nie ta i historyjki wypadły, albo nie nadają się do przelania na papier ze względu na dosadność wymowy.
<><><><><><><><>
Koniec ze wspomnieniami z Sudetów.
Ja potrafię podziwiać góry z Kasprowego, Kościeliska, Gubałówki, z okna pensjonatu, a najlepiej z.....Krupówek. Teraz jakby mniej interesują mnie Krupówki, bo i dochody z emerytury na to nie pozwalają.
Pech chce, że ten tygodniowy wypad do Zakopanego rozpoczął się w czwartek.
Dziś (w niedzielę) mąż jest już zaprawiony, z odpowiednią adaptacją w warunkach górskich. Słyszymy podczas ogłoszeń w Kościele Matki Bożej Fatimskiej (ku mojemu ubolewaniu), że szykuje się wypad (pielgrzymka) na Giewont organizowany przez ten kościół. No i chyba wymodlił sobie mąż moje zmiękczenie serca. Ale nie daję za wygraną, tez stawiam warunek - "bez szarżowania i niech prowadzą Cię ANIOŁOWIE!"
"Podróżujemy" z przyjaciółką na Gubałówkę, podziwiamy piękną panoramę z balkonu naszego pensjonatu na Kościelisku lub z tarasu, gdzie stoi wyjątkowej urody kominek do grilla.

Słucham również barwnych opowieści motocyklistów (właścicieli pensjonatu), którzy przygotowują się na coroczny rajd.

Wg opowieści właścicielki, zdarzały się zimową porą wycieczki niesfornych dzieciaków plujących z przejeżdżających ponad jej pensjonatem krzesełek na głowy ich małych synków. Nie wiedzieli, że właścicielka była czynną utytułowaną narciarką i nim dojechali na dół, ona już tam na nich czekała z odpowiednią reprymendą i pouczeniem dla opiekuna wycieczki.
Wreszcie wraca mój szczęśliwy zdobywca Giewontu.
- No i wymodliłaś! Miałem tam Twoje Anioły. Szły że mną dwie siostry, nie wiem, czy czasem nie bliźniaczki. Jedna przede mną - lekarz medycyny, a druga za mną - magister farmacji. Co mogło mi się stać? Taka opieka?! Mam zdjęcia! I pokazuje mi dowód.
Po powrocie wysyła im, zgodnie z wcześniejszą umową, zdjęcia do Łodzi, gdzie mieszkają, z podziękowaniem za opiekę.