Translate

niedziela, 31 stycznia 2016

RYBEŃKO, WYTRZYMAJ ! ( tylko dla mocnych)


        Byłam po zabiegu operacyjnym oka. Pan profesor zastosował autorską metodę, aby udrożnić moje przewody w oku w celu swobodnego odpływu cieczy z gałki ocznej. Skutkiem tego miało zmniejszyć się ciśnienie w oku, które   nieodwracalnie niszczy nerw wzrokowy.

        Mikrochirurgia na najwyższym poziomie. Okazało się podczas kontroli pooperacyjnej, że w moim przypadku za szybko powstają zrosty, nim zdąży się ustabilizować pospolicie mówiąc (w wersji makro) utworzona  budowla hydrotechniczna.

       Nie wiedziałam jeszcze, że i na to jest sposób, ale to już nie była mikrochirurgia. Metoda iście sadystyczna. Młody dobrze zapowiadający się naukowiec przytrzymywał mnie jedną ręką za tył głowy, stabilizując ją, abym czasem nie poruszała się. Wcześniej zakroplił oko znieczulającymi kroplami. Jednak nie wiedział że może trafić na osobę o niskim progu odczuwania bólu. Siedziałam z jednej strony aparatury z przylegającą do niej twarzą, a pan doktor, spoglądając przez odpowiednie przyrządy starał się jak najdelikatniej porozrywać igłą (i tak dobrze, że nie groszówką) zrosty aby  unieść spreparowany wewnątrz gałki płatek. 

     Nie powiem, że nie dało się wytrzymać. Przecież normalnie człowiek bez znieczulenia nie pozwoliłby sobie bezpardonowo wsadzić igły do oka. Ale żeby nic nie czuć? O, to już przesada. Ja do takich nie należę. Mam wyjątkowo niski próg odczuwania bólu i dawałam tego wyraz odpowiednimi grymasami twarzy i lekkim syczeniem, ale … ale …żeby tylko ta igła nie złamała się w oku!
       Pan doktor, a jakże, okazał się „ludzkim człowiekiem” i prosił mnie tylko:
       - Ja wiem, że to jest nieprzyjemne,.... pewnie nawet trochę boli,... ale wytrzymaj, rybeńko, ....proszę, .... jeszcze trochę, ....wytrzymaj.
       Mówiąc to, wypowiadał słowa, przeciągając sylaby,delikatnie, cicho, powoli, tak aby nie zakłócić zabiegu, bo sam wciąż trzymał igłę w moim oku, wiercąc nią w  różne strony.

      Na zakończenie jeszcze zostałam potraktowana zastrzykiem przeciwko zrostom w spojówkę oka, ale już mnie to nie bolało. Jednak po wyjściu z gabinetu  z bezsilności ulżyłam sobie, popłakując w rękaw  czekającego pod drzwiami męża.

       Sądząc, że następna wizyta kontrolna za dwa dni będzie raczej kurtuazyjna, ze swobodą wkroczyłam w progi gabinetu.

        O, naiwności ludzka!

       Gdybym przyjęła metodę opisywania dzień po dniu oddzielnie, to chyba wystarczyłoby tylko dopisywać nazwę kolejnego dnia i kopiować ten opis przez 8 razy.
Tyle to dni, jak mantra powtarzało się moje cierpienie. Za każdym razem miałam nadzieję, że może to ostatni zabieg.

        I co z tego że pan doktor stwierdził, że mam lata , jakie mam, ale mój wiek biologiczny jest dużo, dużo niższy. W tej metodzie młodzi ludzie, mając szybszą regenerację komórek muszą stosować zastrzyki, ale nie dłużej niż 8,9 dni. Ja wybrałam całą normę, czyli 8, a wg aktu urodzenia może nie musiałabym ich brać, no, może jeden.
 Ale co to dla mnie za pociecha?!
 Wolałabym  mieć wiek biologiczny równy rzeczywistemu i nie być uczestnikiem tej gehenny.

     Nie, wcale nie mam żalu do pana doktora. Przecież był bardzo delikatny, wyrozumiały, czuły jak anioł. Na ostatniej wizycie wręczyłam mu wykonaną przez siebie grafikę. Poniżej przedstawiam szkic tejże  grafiki: Mało czytelny napis  brzmi: 


Następnym razem proszę o podwójną dawkę znieczulenia.



 Czasem mąż od tamtej pory, zwracając się do mnie używa   określenia  RYBEŃKA. Miłe to, ale nic poza tym.