Byłam po zabiegu operacyjnym oka. Pan
profesor zastosował autorską metodę, aby udrożnić moje przewody w oku w celu
swobodnego odpływu cieczy z gałki ocznej. Skutkiem tego miało zmniejszyć się
ciśnienie w oku, które nieodwracalnie niszczy
nerw wzrokowy.
Mikrochirurgia na najwyższym poziomie.
Okazało się podczas kontroli pooperacyjnej, że w moim przypadku za szybko
powstają zrosty, nim zdąży się ustabilizować pospolicie mówiąc (w wersji makro)
utworzona budowla hydrotechniczna.
Nie wiedziałam jeszcze, że i na to jest
sposób, ale to już nie była mikrochirurgia. Metoda iście sadystyczna. Młody
dobrze zapowiadający się naukowiec przytrzymywał mnie jedną ręką za tył głowy,
stabilizując ją, abym czasem nie poruszała się. Wcześniej zakroplił oko
znieczulającymi kroplami. Jednak nie wiedział że może trafić na osobę o niskim
progu odczuwania bólu. Siedziałam z jednej strony aparatury z przylegającą do
niej twarzą, a pan doktor, spoglądając przez odpowiednie przyrządy starał się
jak najdelikatniej porozrywać igłą (i tak dobrze, że nie groszówką) zrosty aby unieść spreparowany wewnątrz gałki płatek.
Nie powiem, że nie dało się wytrzymać. Przecież normalnie człowiek bez znieczulenia nie pozwoliłby sobie bezpardonowo wsadzić igły do oka. Ale żeby nic nie czuć? O, to już przesada. Ja do takich nie należę. Mam wyjątkowo niski próg odczuwania bólu i dawałam tego wyraz odpowiednimi grymasami twarzy i lekkim syczeniem, ale … ale …żeby tylko ta igła nie złamała się w oku!
Nie powiem, że nie dało się wytrzymać. Przecież normalnie człowiek bez znieczulenia nie pozwoliłby sobie bezpardonowo wsadzić igły do oka. Ale żeby nic nie czuć? O, to już przesada. Ja do takich nie należę. Mam wyjątkowo niski próg odczuwania bólu i dawałam tego wyraz odpowiednimi grymasami twarzy i lekkim syczeniem, ale … ale …żeby tylko ta igła nie złamała się w oku!
Pan doktor, a jakże, okazał się
„ludzkim człowiekiem” i prosił mnie tylko:
- Ja wiem, że to jest nieprzyjemne,.... pewnie nawet trochę boli,... ale wytrzymaj, rybeńko, ....proszę, .... jeszcze trochę, ....wytrzymaj.
Mówiąc to, wypowiadał słowa, przeciągając sylaby,delikatnie,
cicho, powoli, tak aby nie zakłócić zabiegu, bo sam wciąż trzymał igłę w moim
oku, wiercąc nią w różne strony.
Na
zakończenie jeszcze zostałam potraktowana zastrzykiem przeciwko zrostom w
spojówkę oka, ale już mnie to nie bolało. Jednak po wyjściu z gabinetu z bezsilności ulżyłam sobie, popłakując w
rękaw czekającego pod drzwiami męża.
Sądząc, że następna wizyta kontrolna za
dwa dni będzie raczej kurtuazyjna, ze swobodą wkroczyłam w progi gabinetu.
O, naiwności ludzka!
Gdybym
przyjęła metodę opisywania dzień po dniu oddzielnie, to chyba wystarczyłoby
tylko dopisywać nazwę kolejnego dnia i kopiować ten opis przez 8 razy.
Tyle
to dni, jak mantra powtarzało się moje cierpienie. Za każdym razem miałam nadzieję,
że może to ostatni zabieg.
I co z tego że pan doktor stwierdził, że
mam lata , jakie mam, ale mój wiek biologiczny jest dużo, dużo niższy. W tej
metodzie młodzi ludzie, mając szybszą regenerację komórek muszą stosować
zastrzyki, ale nie dłużej niż 8,9 dni. Ja wybrałam całą normę, czyli 8, a wg aktu urodzenia może nie musiałabym ich brać, no, może jeden.
Ale co to dla mnie za pociecha?!
Wolałabym mieć wiek biologiczny równy rzeczywistemu i nie być uczestnikiem tej gehenny.
Wolałabym mieć wiek biologiczny równy rzeczywistemu i nie być uczestnikiem tej gehenny.
Nie,
wcale nie mam żalu do pana doktora. Przecież był bardzo delikatny, wyrozumiały,
czuły jak anioł. Na ostatniej wizycie wręczyłam mu wykonaną przez siebie grafikę. Poniżej
przedstawiam szkic tejże grafiki: Mało czytelny napis brzmi:
Następnym razem proszę o podwójną dawkę znieczulenia.
Czasem mąż od tamtej pory, zwracając się do mnie
używa określenia RYBEŃKA. Miłe to, ale nic poza tym.