Cierpliwość to cecha, której mi brak. Przyznaję się bez bicia. Mam
to w spadku po moim rodzicielu. Czasem pomaga mi to w podejmowaniu różnych
decyzji, ale bywa też źródłem różnych kłopotów.
Odbieram telefon z prośbą o namalowanie
olejnego obrazu dla przyjaciół, którzy właśnie teraz zmieniają kolorystykę
ścian małego pokoju dla ich mamy.
Postanowiłam, że namaluję kopię obrazu K.E.Makowskiego „Dzieci
uciekające przed burzą”. Obraz ten
wystawiany jest w Galerii Tretiakowskiej. Mam pocztówkę zakupioną w Galerii z tym obrazem.
Pytam, czy poprzedni, który im
wypożyczyłam, będzie im nadal służył, bo jeśli nie, to użyczę koledze na
wystawę. Co prawda wystawia on prace z korzenioplastyki, jednak dla
urozmaicenia zawsze uzupełnia o prace malarskie zaprzyjaźnionych plastyków z
dziedziny malarstwa. Obraz o którym
mówię jest również kopią obrazu z tej samej galerii „Kwiaty i owoce”. Namalowałam go techniką olej na płótnie.
Pozwoliłam sobie wtedy na większy rozmiar 50X70. Niestety, nie znam autora
oryginału. Malowałam go przez 2 dni.
Odpowiadają mi, że sprawa jest trochę
skomplikowana, pogadamy, jak do nich przyjadę z nowym obrazem.
Dawno już nie malowałam, więc muszę wykorzystać podobrazie o takich
rozmiarach, jakie są akurat w moim posiadaniu (40X50), bo jest sobota, sklepy zamknięte, a ja jestem
przecież niecierpliwa. Pokoik przyjaciół jest mały, więc rozmiar będzie
odpowiedni. Chcę od razu przystąpić do pracy. Jest godz. 17-ta. Umazałam się
jak nieboskie stworzenie, ale o 22.30 już gotowy. Jest mokry, nie wiem, jakby
wyglądał przy świetle dziennym, ale moja niecierpliwość….
Na dowód mojego tempa
pracy na odwrocie obrazu zapisuję notkę, w jakim czasie wyrobiłam się. Przecież
sama kiedyś nie uwierzę, że w 5 i pół
godz. dało się to zrobić.
Ledwo obraz podsuszył się, oprawiłam go
w galerii, chociaż pan przyjmujący do
oprawy kręcił nosem, że za świeży.
Jadę z obrazem do przyjaciół.
Akceptują mój wybór tematu, pasuje do reszty wystroju wnętrza. Najważniejsze, że
ich mama zadowolona.
Rozglądam się, ale nie widzę moich „Kwiatów i owoców”. Wiszą za to nowoczesne bohomazy, niczego sobie, ale
gdzie jest moje dzieło?
Długo motali się, aż wyciągnęłam z
nich, że po remoncie mieszkania część
rupieci, ale także mój obraz wyniesiony został do piwnicy w bloku.
Właśnie mieli go stamtąd przynieść i oddać mi, ale….
W bloku, co prawda nie ma już
działającego zsypu śmieci, a administracja przeprowadza częste dezynsekcje, to
jednak nie mają odwagi tam zejść, żeby nie obsiadły ich …pchły. Może jakieś
insekty tam pozostały. Poświęcili nawet piękną suknię ślubną swojej córki. Suknia w walizce jest tam gdzieś przywalona gratami, a mieli ją dać do pralni i
spróbować sprzedać. Nie, już raz tam byli. Nie wiedzieli, że upomnę się po
obraz. W poprzednim roku też przed dezynsekcją udali się po rower z mizernym
skutkiem. Teraz nie dadzą się namówić.
Nie mogę odżałować tego obrazu.
Obiecałam na wystawę i zrobię wszystko, aby go odzyskać. Załuję, że im
przywiozłam nowy. Jestem niecierpliwa. Chcę to załatwić, nawet dzisiaj.
Idę do osiedlowego sklepu, kupuję Raid (zabiłabym chyba nim nawet mysz,
a nie tylko pchłę) i duże plastikowe
mocne worki na śmieci. Zmuszam niewdzięcznych
przyjaciół do współudziału.
Zabieram
ich na parter pod drzwi piwnicy. Uzbrojeni jesteśmy w latarkę, bo piwnica
podobno zdemolowana. Przedstawiają mi plan piwnicy i nr komórki piwnicznej. Na miejscu, tj.
przed drzwiami ubieram się w te worki. Na jedną nogę jeden worek, na drugą
następny. Podobnie stroję ręce i całą resztę, nawet głowę z dziurą w worku na oczy. Myślę, że jestem kompletnie zabezpieczona przed
insektami. Schodzę pełna lęku, bo piwnica miejscami ciemna. Labirynty jakieś,
nie wiem, czy nie zabłądzę. Latarka na
szczęście nie zawodzi, znalazłam numer ich pomieszczenia. Otwieram drzwi, ale rupieciarnia! Z trudem odnajduję swój
obraz, a nawet jest również na widoku walizka. Pewno z zawartością sukni
ślubnej. Nie, po to niech sobie wchodzą sami! Przecież się nie zabiorę. Wracam szybciej, niż wchodziłam.
Na progu przyjaciele zakładają mi
jakieś okulary i traktują dokładnie Raidem. Tak samo opryskany jest mój obraz.
Jestem alergikiem, ciekawe, czy przeżyję.
Znajdujemy się jednak w ciągu
komunikacyjnym. Z windy wychodzi młoda kobieta z synkiem. Ten przygląda mi się, ale chyba i całej
naszej ekipie i pyta mamę:
-
Mamo, czy tu kręcą jakiś film, bo nie widzę kamery?
Mama
sama jest zdezorientowana i pociągając malca za sobą, szybko opuszczają budynek.