Translate

sobota, 30 stycznia 2016

OLEJ NA PŁÓTNIE

       Cierpliwość to cecha,  której mi brak. Przyznaję się bez bicia. Mam to w spadku po moim rodzicielu. Czasem pomaga mi to w podejmowaniu różnych decyzji, ale bywa też źródłem różnych kłopotów.

        Odbieram telefon z prośbą o namalowanie olejnego obrazu dla przyjaciół, którzy właśnie teraz zmieniają kolorystykę ścian małego pokoju dla ich mamy.  Postanowiłam, że namaluję kopię obrazu K.E.Makowskiego „Dzieci uciekające przed burzą”.  Obraz ten wystawiany jest w Galerii Tretiakowskiej. Mam pocztówkę zakupioną w Galerii z tym obrazem.

        Pytam, czy poprzedni, który im wypożyczyłam, będzie im nadal służył, bo jeśli nie, to użyczę koledze na wystawę. Co prawda wystawia on prace z korzenioplastyki, jednak dla urozmaicenia zawsze uzupełnia o prace malarskie zaprzyjaźnionych plastyków z dziedziny malarstwa.  Obraz o którym mówię jest również kopią obrazu z tej samej galerii „Kwiaty i owoce”.  Namalowałam go techniką olej na płótnie. Pozwoliłam sobie wtedy na większy rozmiar 50X70. Niestety, nie znam autora oryginału. Malowałam go przez 2 dni.

        Odpowiadają mi, że sprawa jest trochę skomplikowana, pogadamy, jak do nich przyjadę z nowym obrazem. 


         Dawno już nie malowałam, więc  muszę wykorzystać podobrazie o takich rozmiarach, jakie są akurat w moim posiadaniu (40X50), bo  jest sobota, sklepy zamknięte, a ja jestem przecież niecierpliwa.  Pokoik  przyjaciół jest mały, więc rozmiar będzie odpowiedni. Chcę od razu przystąpić do pracy. Jest godz. 17-ta. Umazałam się jak nieboskie stworzenie, ale o 22.30 już gotowy. Jest mokry, nie wiem, jakby wyglądał przy świetle dziennym, ale moja niecierpliwość…. 



Na dowód mojego tempa pracy na odwrocie obrazu zapisuję notkę, w jakim czasie wyrobiłam się. Przecież sama kiedyś nie uwierzę, że w  5 i pół godz.  dało się to zrobić.
 Ledwo obraz podsuszył się, oprawiłam go w  galerii, chociaż pan przyjmujący do oprawy kręcił nosem, że za świeży.
        Jadę z obrazem do przyjaciół. Akceptują mój wybór tematu, pasuje do reszty wystroju wnętrza. Najważniejsze, że ich mama zadowolona.  


         Rozglądam się, ale nie widzę moich „Kwiatów i owoców”. Wiszą  za to nowoczesne bohomazy, niczego sobie, ale gdzie jest moje dzieło?




          Długo motali się, aż wyciągnęłam z nich, że po remoncie mieszkania część  rupieci, ale także mój obraz wyniesiony został do piwnicy w bloku. Właśnie mieli go stamtąd przynieść i oddać mi, ale….

          W bloku, co prawda nie ma już działającego zsypu śmieci, a administracja przeprowadza częste dezynsekcje, to jednak nie mają odwagi tam zejść, żeby nie obsiadły ich …pchły. Może jakieś insekty tam pozostały. Poświęcili nawet piękną suknię ślubną swojej córki. Suknia w walizce jest tam gdzieś przywalona gratami, a mieli ją dać do pralni i spróbować sprzedać. Nie, już raz tam byli. Nie wiedzieli, że upomnę się po obraz. W poprzednim roku też przed dezynsekcją udali się po rower z mizernym skutkiem. Teraz nie dadzą się namówić.  

         Nie mogę odżałować tego obrazu. Obiecałam na wystawę i zrobię wszystko, aby go odzyskać. Załuję, że im przywiozłam nowy. Jestem niecierpliwa. Chcę to załatwić, nawet dzisiaj.

         Idę do osiedlowego sklepu, kupuję Raid (zabiłabym chyba nim nawet mysz, a nie tylko pchłę) i  duże plastikowe mocne worki na śmieci. Zmuszam niewdzięcznych  przyjaciół do współudziału.

        Zabieram ich na parter pod drzwi piwnicy. Uzbrojeni jesteśmy w latarkę, bo piwnica podobno zdemolowana. Przedstawiają mi plan piwnicy i nr komórki piwnicznej. Na miejscu, tj. przed drzwiami ubieram się w te worki. Na jedną nogę jeden worek, na drugą następny. Podobnie stroję ręce i całą resztę,  nawet głowę z dziurą w worku na oczy.  Myślę, że jestem kompletnie zabezpieczona przed insektami. Schodzę pełna lęku, bo piwnica miejscami ciemna. Labirynty jakieś, nie wiem, czy nie zabłądzę. Latarka  na szczęście nie zawodzi, znalazłam numer ich pomieszczenia. Otwieram drzwi,  ale rupieciarnia! Z trudem odnajduję swój obraz, a nawet jest również na widoku walizka. Pewno z zawartością sukni ślubnej. Nie, po to niech sobie wchodzą sami! Przecież się nie zabiorę. Wracam szybciej, niż wchodziłam.

          Na progu przyjaciele zakładają mi jakieś okulary i traktują dokładnie Raidem. Tak samo opryskany jest mój obraz. Jestem alergikiem, ciekawe, czy przeżyję.

           Znajdujemy się jednak w ciągu komunikacyjnym. Z windy wychodzi młoda kobieta z synkiem.  Ten przygląda mi się, ale chyba i całej naszej ekipie i pyta mamę:
- Mamo, czy tu kręcą jakiś film, bo nie widzę kamery?
Mama sama jest zdezorientowana i pociągając malca za sobą, szybko opuszczają budynek.