Translate

sobota, 30 stycznia 2016

MIMO GRYPY - AŻ PO GRÓB!

     Różne mikroby unoszą się w powietrzu na potęgę, przecież jest listopad. Pamiętny dla mnie rok 1971. Zbliża się okres zaślubin. To co, że w nazwie miesiąca nie ma literki „r”. Przecież nie jesteśmy przesądni.
     Kochamy się, jesteśmy wychowani tradycyjnie, więc aby być dosłownie i w przenośni ”jedni duchem i ciałem” postanawiamy nie czekać z terminem ślubu i wesela do świąt Bożego Narodzenia. Akurat  mój luby, przyszła głowa planowanej rodziny zakończył studia na politechnice. Czeka jeszcze na uroczysty odbiór dokumentu. Mnie pozostało jeszcze 3 lata studiów, ale to nic. Praca i mieszkanie zapewnione dzięki fundowanemu stypendium.  Żyć, nie umierać.

     Przygotowania weselne odbywają się pełną parą. W  czwartek wieczorem mój narzeczony jakby się trochę sfatygował. Może to skutek wcześniej hucznie odprawianego wieczoru koleżeńskiego? W piątek już mam wątpliwości, czy czasem delikwent nie ma „pietra” przed zmianą stanu cywilnego, choć nieustannie zapewnia mnie o stałości swoich uczuć. Oczy szkliste, wilgotne czoło. Oj, będzie się jutro działo, oj będzie! A może wcale nie będzie tego jutra?

      Nadchodzi TEN  DZIEŃ!
     Odwiedzam narzeczonego w jego, a od dzisiaj naszym domu i co widzę? Leży jak kłoda w łóżku z rozpaloną twarzą. Nic tylko grypa a w najlepszym  przypadku silne przeziębienie. Przecież nie opanował go strach przede mną, a skądże! Zresztą w całej mojej rodzinie przez ostatni tydzień jedynie ja uchroniłam się przed grypą. Dobrze zatem  przyszły mąż i zięć wpisuje się w moją rodzinę.

       Ale ad rem.
     Na godz. 14–tą wyznaczony jest termin ślubu cywilnego, a ślub kościelny na 17-tą. Zastanawiamy się, czy odwołać to wszystko, ale co z weselem? Jak zawieść gości weselnych? Idziemy na całość. Młody stawia się do pionu, twierdzi, że da radę. Język nie plącze mu się podczas przysięgi w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jest na razie dobrze.

     Zaraz po tym zgłaszamy się do kancelarii parafialnej w celu dostarczenia aktu małżeństwa i spotyka nas ogromne zaskoczenie! Na liście dzisiejszych par biorących ślub, a jest ich 8, wcale nas nie ma. Czas jest ściśle wymierzony po pół godziny na parę, poczynając od 16.30 do 20-ej, jednak ktoś przepisując notatki z dnia, kiedy zgłaszaliśmy umawiając termin, po prostu nas przez pomyłkę pominął. Goście przecież powiadomieni są o momencie zawierania ślubu w kościele, więc nie wchodzi w rachubę przesuwanie czasu na 20- tą, czyli na koniec. Z kolei nie chcemy, aby kościelna uroczystość odbyła się jako pierwsza, przecież najbliżsi krewni jeszcze mogą nie dojechać, zresztą za późno, aby ich powiadomić. Ksiądz jest jednak ugodowy i pierwsze 3 śluby skraca w czasie po kilka minut kazdy i wchodzimy na 17,15. Następnym tez trochę się poprzesuwało. Przesądny poczytałby to wszystko jako zły omen. Ale przecież my , ludzie wykształceni? Tfu,… Tfu…

    Wybija pamiętna godzina, podjeżdżamy pod kościół, który zlokalizowany jest na wzgórzu, próbuję wysiąść z auta, ale szybko chowam już wysuniętą wcześniej nogę wystrojoną w szpileczki, bo auto zaczyna sunąć do tyłu.



     Podnóże wzgórza zamkowego jest otoczone jeziorem. Na szczęście przytomny kierowca (zresztą mój tata, co mam ukrywać), w ostatniej chwili zaciągnął ręczny hamulec. Śni mi się co prawda do dzisiaj ten moment, ale co tam… 

       Przecież usłyszałam:

- Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci..
     A to, że pan młody do ostatniej chwili był otulany futrami w kościele, czekając jak skazaniec, nie mogąc opanować febry - to przecież pestka.

<><><><><><><>

       Jest jednak coś, co czasem wykorzystuje mój towarzysz długiego, bo ponad 40 letniego szczęśliwego pożycia. W momencie wesołych rozważań nad sensem małżeństwa słyszę:
      - A tak naprawdę, to nasz ślub nie powinien być ważny. Przecież miałem wysoką temperaturę. Grypa mogła mi zagłuszyć świadomość.


    - I tu mam cię - odpowiadam. - Zwolnienie lekarskie z tytułu choroby  dostałeś dopiero w poniedziałek. Brak ci dokumentacji lekarskiej z soboty. No chyba, że łagodny Franciszek poszedłby ci na rękę i uznał cię za niepoczytalnego w tym dniu.