Różne mikroby unoszą się w powietrzu na potęgę, przecież
jest listopad. Pamiętny dla mnie rok 1971. Zbliża się okres zaślubin. To co, że
w nazwie miesiąca nie ma literki „r”. Przecież nie jesteśmy przesądni.
Kochamy się, jesteśmy
wychowani tradycyjnie, więc aby być dosłownie i w przenośni ”jedni duchem i
ciałem” postanawiamy nie czekać z terminem ślubu i wesela do świąt Bożego
Narodzenia. Akurat mój luby, przyszła
głowa planowanej rodziny zakończył studia na politechnice. Czeka jeszcze na
uroczysty odbiór dokumentu. Mnie pozostało jeszcze 3 lata studiów, ale to nic.
Praca i mieszkanie zapewnione dzięki fundowanemu stypendium. Żyć, nie umierać.
Przygotowania weselne odbywają się pełną parą.
W czwartek wieczorem mój narzeczony
jakby się trochę sfatygował. Może to skutek wcześniej hucznie odprawianego
wieczoru koleżeńskiego? W piątek już mam wątpliwości, czy czasem delikwent nie
ma „pietra” przed zmianą stanu cywilnego, choć nieustannie zapewnia mnie o
stałości swoich uczuć. Oczy szkliste, wilgotne czoło. Oj, będzie się jutro
działo, oj będzie! A może wcale nie będzie tego jutra?
Nadchodzi
TEN DZIEŃ!
Odwiedzam narzeczonego w jego, a od dzisiaj
naszym domu i co widzę? Leży jak kłoda w łóżku z rozpaloną twarzą. Nic tylko
grypa a w najlepszym przypadku silne
przeziębienie. Przecież nie opanował go strach przede mną, a skądże! Zresztą w
całej mojej rodzinie przez ostatni tydzień jedynie ja uchroniłam się przed grypą.
Dobrze zatem przyszły mąż i zięć wpisuje
się w moją rodzinę.
Ale ad rem.
Na godz. 14–tą
wyznaczony jest termin ślubu cywilnego, a ślub kościelny na 17-tą. Zastanawiamy
się, czy odwołać to wszystko, ale co z weselem? Jak zawieść gości weselnych?
Idziemy na całość. Młody stawia się do pionu, twierdzi, że da radę. Język nie
plącze mu się podczas przysięgi w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jest na razie
dobrze.
Zaraz po tym zgłaszamy się do kancelarii
parafialnej w celu dostarczenia aktu małżeństwa i spotyka nas ogromne
zaskoczenie! Na liście dzisiejszych par biorących ślub, a jest ich 8, wcale nas
nie ma. Czas jest ściśle wymierzony po pół godziny na parę, poczynając od 16.30
do 20-ej, jednak ktoś przepisując notatki z dnia, kiedy zgłaszaliśmy umawiając
termin, po prostu nas przez pomyłkę pominął. Goście przecież powiadomieni są o
momencie zawierania ślubu w kościele, więc nie wchodzi w rachubę przesuwanie
czasu na 20- tą, czyli na koniec. Z kolei nie chcemy, aby kościelna uroczystość
odbyła się jako pierwsza, przecież najbliżsi krewni jeszcze mogą nie dojechać,
zresztą za późno, aby ich powiadomić. Ksiądz jest jednak ugodowy i pierwsze 3 śluby
skraca w czasie po kilka minut kazdy i wchodzimy na 17,15. Następnym tez trochę się
poprzesuwało. Przesądny poczytałby to wszystko jako zły omen. Ale przecież my , ludzie wykształceni? Tfu,… Tfu…
Wybija pamiętna
godzina, podjeżdżamy pod kościół, który zlokalizowany jest na wzgórzu, próbuję
wysiąść z auta, ale szybko chowam już wysuniętą wcześniej nogę wystrojoną w
szpileczki, bo auto zaczyna sunąć do tyłu.
Podnóże wzgórza zamkowego jest otoczone jeziorem. Na
szczęście przytomny kierowca (zresztą mój tata, co mam ukrywać), w ostatniej
chwili zaciągnął ręczny hamulec. Śni mi się co prawda do dzisiaj ten moment,
ale co tam…
Przecież usłyszałam:
- Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci..
- Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci..
A to, że pan młody do
ostatniej chwili był otulany futrami w kościele, czekając jak skazaniec, nie mogąc opanować febry - to przecież pestka.
<><><><><><><>
Jest jednak coś, co
czasem wykorzystuje mój towarzysz długiego, bo ponad 40 letniego szczęśliwego
pożycia. W momencie wesołych rozważań nad sensem małżeństwa słyszę:
- A tak naprawdę,
to nasz ślub nie powinien być ważny. Przecież miałem wysoką temperaturę. Grypa
mogła mi zagłuszyć świadomość.
- I tu mam cię -
odpowiadam. - Zwolnienie lekarskie z tytułu choroby dostałeś dopiero w poniedziałek. Brak ci
dokumentacji lekarskiej z soboty. No chyba, że łagodny Franciszek poszedłby ci
na rękę i uznał cię za niepoczytalnego w tym dniu.