Animacja: Michele Giammaria |
Opowiem Ci legendę...
ŚWIERSZCZYKOWE SKRZYPKI
Szedł drogą świerszczyk okrutnie strapiony. Skrzypce zgubił. On, pierwszy grajek na całą okolicę, co się bez niego żadne wesele nigdy nie obyło, co na pierwszym miejscu w kapeli siadywał tuż przy skowronkach, jak przyszło na majowym nabożeństwie albo na sumie śpiewać, on muzykant jakich mało, skrzypce zgubił... Jeszcze wczoraj przecież grał na nich na oczepinach Smółki, co się za mąż za Gwoździka wydawała: jeszcze onegdaj przygrywał biednemu staremu Ostowi, który ciężko zaniemógł, postękując z cicha, z boku na bok się przewracał i bez świerszczykowej piosenki nijak zasnąć nie mógł.
Co on z nimi zrobił? Gdzie je podział? Czy mu się w korytarz kreta pod ziemię zapadły? Czy mu je woda zabrała? Czy z wiatrem poleciały? Szukał i szukał. Nie ma i nie ma.
A jutro akurat Matki Boskiej święto. Siewna Panienka, wiadomo, po polach chodzi, po miedzach zielonych, po ugorach czarnych wypoczętych. Chodzi, łaskę i błogosławieństwo po niwach sieje, ziarno po komorach gospodarzom święci. Jak człowiek sprawiedliwy, to mu i dom pobłogosławi, jak nie, to jeno spojrzy smutno i idzie dalej. Ale ziarno poświęci, bo ono ludzkiej złości nie winne.
Wszystko, co tylko w polu żyje i głos z siebie wydobyć może, będzie jutro śpiewało i grało, ile sił w duszy, ile mocy w piersiach.
A on! On, pierwszy polny muzykant siądzie jutro w kącie skulony i niemy i będzie patrzył, jak się jego kapela do grania szykuje, jak gra, jak się trawy w pas kłaniają, jak dzwonki polne do wtóru na "Anioł Pański" dzwonią, a z dalekiego jeziora trzciny zaszumią.
Pochylił świerszczyk głowę nisko, ciężko mu w duszy wlecze się powoli, nogi, takie skoczne zwykle, co ich przy graniu utrzymać nigdy nie mógł, bo każda w inną stronę skakała, teraz plątały się pod nim, że się ledwie po zakurzonej drodze poruszał.
Nagle głowę podniósł, bo go jakiś cień wielki ogarnął. Patrzy, a tu mija właśnie kapliczkę z Matką Boską, w wielkich lipkach przy drodze schowana.
Ilustracja Wandy Świeżyńskiej |
Tknęło go. A może mu Boża Matula w jego strapieniu pomoże? Wszystkim pomaga, dlaczegóżby jemu pomóc nie miała, co Jej wiernie służył. Ale jak tu poprosić? Żeby skrzypki swoje miał, to by na nich zagrał. Hej, Mocny Boże, jakby zagrał! Aż by się stare lipy dziwiły, choć stare są i dużo już na świecie widziały. Ale bez skrzypiec, jakże? Śpiewać ani mówić przecież nie umie.
Przypomniał sobie, że widział kiedyś dzieci pod kapliczką klęczące, ze złożonymi do modlitwy rękami.
- A może i mnie tak spróbować? - pomyślał.
Ale nie było to tak łatwo. Kosmate, szare, twarde łapy w żaden sposób z przodu zejść się nie chcą, choć je świerszczyk wykręca, aż mu w stawach wszystko trzeszczy. Uu! jak też to boli! Umordował się biedak, upadł na ziemię parę razy i wszystko na nic.
Nie dam rady. Co tu zrobić? Może za plecami, jak skrzydła, spróbuję złożyć.
To poszło dużo łatwiej.. Łapki zetknęły się i wyciągnęły ku górze. Cały spotniały z wysiłku, świerszczyk podniósł teraz głowę i spojrzał na figurę Najświętszej Panienki. O dziwo! Z pośród kwiatów i wianków, macierzanki i wrzosów spływało na drogę, na kurz i na skulonego w nim drobnego owada ciche, najjaśniejsze spojrzenie.
Poderwało się coś w świerszczyku; podskoczył, łapki jeszcze silniej wyciągnął, o skrzydło potrącił.
I nagle rozległ się dziwny, cichutki, świeży dźwięk. Jakby ktoś maleńką kosę ostrzył i kamyczkiem o nią trącał.
- Ćwirr.... Ćwirr...
Zdumiał się świerszczyk, obejrzał się dokoła siebie, kto by to tak ładnie koło niego ćwierkał. Nie ma nikogo. Co to?
- Ćwirr... Cwirr...
- Co to znaczy? Czyżbym to ja sam tak umiał. Aha, to moje łapki tak świergoczą.
I po kwadransie śpiewał już świerszczyk z całej siły nową, nieznaną piosenkę.
Bolały go wprawdzie paluchy od tańca, ale komuż ich będzie żałował. Może Bożej Matuli?
A na drugi dzień grał na swoim miejscu koło skowronków, jednak nie na skrzypcach, tylko na łapkach. Grał, aż huczało pod same niebiosa.
A po tygodniu wszystkie świerszcze w całej okolicy ( a powiadają, że i dalej) porzucały swoje skrzypki, nauczywszy się nowej świerszczykowej muzyki.
To była polska legenda.
Znam jeszcze chińską - o świerszczu, bo na Wschodzie ma on tam od dawna swoje miejsce. Za panowania jednego z cesarzy z dynastii Ming walki świerszczy cieszyły się na dworze tak wielką popularnością, że urzędnikom kazano je wyłapywać. Wszyscy zaczęli polować na świerszcze i hodować je. Wkrótce ich ceny podskoczyły tak bardzo, że dobry świerszcz był droższy od nefrytu… Kobiety nosiły świerszcze w specjalnych pojemniczkach, aby ich śpiew w każdym momencie mógł je wprowadzac w błogi nastrój.
Uważano, że przynoszą szczęście, zwłaszcza gdy świerszcz lądował ni stąd, ni zowąd na sercu. Na znak pomyślności obdarowywano się nefrytowymi figurkami świerszczy, noszonymi niczym amulety. Świerszcz mógł być nawet powodem wielkiej tragedii, jak opowiada historia z czasów dynastii Song (960-1279). Według niej pewien urzędnik, chcąc sprezentować cesarzowi drogocennego świerszcza, wymienił na owada swego najlepszego konia. Schował go do pudełka, które następnie pod nieobecność urzędnika otworzyła jego ciekawska żona. Świerszcz uciekł, a ona, przerażona tym faktem, popełniła samobójstwo. Mąż, po odkryciu tragedii, w rozpaczy poszedł w ślady żony.
(...)Walki świerszczy to zjawisko okrutne, niemniej dla Chińczyków był to po pierwsze powód do niezłego zarobku, a po drugie – rodzaj rytuału. Walki odbywały się na specjalnym jedwabnym podłożu, a zwycięstwo świerszcza podczas sezonowych rozgrywek przynosiło ogromną chwałę właścicielowi. W przypadku śmierci championa urządzano mu pogrzeb z wielką pompą. Opiekunowie świerszczy w zamian za los, który im zgotowali, starali się umilać podopiecznym życie na tyle, na ile to było możliwe, karmiąc je najbardziej wyśmienitymi owocami, tworząc specjalne domki z tykwy (niekiedy z pięknie rzeźbionymi z kości słoniowej albo nefrytu przykrywkami) czy klatki chroniące owady od słońca. Jia Sidao zaopatrywał mieszkanka swoich świerszczy nawet w nefrytowe miseczki do wody oraz łóżeczka (prawie jak w Reksiu, z tą różnicą, że Reksio zrobił łóżeczko z pudełka do zapałek…).
Nie wszystkie jednak świerszcze cieszyły się w Chinach taką estymą. Generalnie wielbiono tylko osobniki śpiewające – czyli płci męskiej, choć z pewnym wyjątkiem. Tym wyjątkiem były samiczki z gatunku Homoegryllus Japonicus, bez których podobno żaden świerszcz nie wydawał najmniejszego dźwięku…
Współcześnie w Chinach nadal hołubi się świerszcze, które beztrosko cykają do ucha lub mężnie stawiają swojemu przeciwnikowi czółka. Taki ich los…
(BlogPME.etnograficzne.wordpress.com)
W starożytnych Chinach świerszcze domowe spędzały zimę w specjalnych tykwach pięknie rzeźbionych i ozdabianych, np nefrytem.
Cesarskie konkubiny chińskiej dynastii Tang (618-907) miały dość żywą tradycję jesienną. Według starożytnych tekstów, gdy pogoda się ochłodziła, zbierali świerszcze i wrzucali je do maleńkich złotych klatek. „Te… kładą się w pobliżu poduszek, a nocą słuchają głosu owadów” — opisuje książka z VIII wieku Kaiyuan Tianbao Yi Shi . „Ten zwyczaj był naśladowany przez wszystkich ludzi”.
To, że dworskie damy łapały świerszcze, mogło być legendą, ale ludzie zaczęli oswajać świerszcze podczas Tangów, aby ich piosenki były blisko. Tryl owada od dawna jest uwielbiany jako sztuka; niektórzy Chińczycy do dziś trzymają świerszcze. Warto zauważyć, że praktyka ta doprowadziła do nowych form rzemiosła od czasów Tangów: rzemieślnicy zaczęli projektować pojemniki, które zapewniały dobre zdrowie ich owadom przez cały rok. Przed wprowadzeniem nowoczesnych materiałów, takich jak plastik, wiele świerszczy dzieliło swój czas między dom letni a dom zimowy, jak zamożni emeryci. Proste gliniane słoiki zapewniały im chłód w cieplejszych miesiącach, ale aby pokonać przenikliwe zimno, potrzebowali przytulniejszego schronienia. I tu właśnie wkraczają tykwy.
Symbol szczęścia w chińskiej kulturze, tykwa, po opróżnieniu z miąższu, może być suszona i lakierowana, aby utworzyć ciepły, zatrzymujący ciepło kokon. Świerszcz spoczywał na mieszance wapna i gliny u podstawy muszli; w szczególnie zimne noce może otrzymać wacik, jak twierdzi nieżyjący już antropolog Berthold Laufer, który badał te domy. Aby utrzymać je w czystości, właściciele spłukiwali je gorącą herbatą.
Kulisty pojemnik na świerszcza, data nieznana, artysta nieznany. MINNEAPOLIS INSTITUTE OF ART/DOMENA PUBLICZNA |
Pojemniki na świerszcze data nieznana, artysta nieznany. MINNEAPOLIS INSTITUTE OF ART/DOMENA PUBLICZNA |
Nosidło do krykieta w kształcie kopuły, data nieznana, artysta nieznany. MINNEAPOLIS INSTITUTE OF ART/DOMENA PUBLICZNA |
Ten mięsisty owoc, przez Chińczyków uznany jako symbol szczęścia, znany również jako tykwa, musiał być starannie uprawiany nie tylko ze względu na atrakcyjność wizualną, ale także dla wzmocnienia akustyki. Lisa Gail Ryan, autorka książki badającej kulturową historię krykieta, porównuje kształt tykwy do kształtu instrumentu muzycznego, ponieważ „określa ton ćwierkania owada”. Wiele z nich jest smukłych, łatwych do włożenia do kieszeni, aby cieszyć się prywatnym koncertem w podróży.
Po wysuszeniu, tykwę również krojono w pobliżu jej wierzchołka i wyposażano w perforowaną pokrywkę, aby zapobiec ucieczkom. Rzemieślnicy nie szczędzili wysiłków, aby stworzyć wyszukane okładki, które często były wykonane z szylkretu, łupiny orzecha kokosowego, drzewa sandałowego lub kości słoniowej.
Inne przedmioty, takie jak łaskotki do świerszcza (cienkie pręty używane do podburzania owadów) i pierścień do walki ze świerszczami, przypominają o tym, jak hobby ostatecznie stało się krwawe. W czasach dynastii Song, od 960 do 1279, walki krykieta pojawiły się i kwitły jako sport, a owady zmuszono do walki na śmierć i życie. Historycznie postrzegano ich, jak pisał Laufer, jako „wcielenia wielkich wojowników i bohaterów z przeszłości, po których odziedziczyli duszę przepojoną walecznością i umiejętnościami bojowymi” – dlatego niektórzy właściciele składali zabitych wojowników w trumnach i grobowcach świerszczy.
Koncert jesienny
Magda Umer
Wojciech Niżyński
Za naszym oknem pada deszcz,
na piecu skrzypce stroi świerszcz,
dziewczyny płaczą, bo skończyło się już lato
i tylko słychać gdzieś...
Koncert jesienny na dwa świerszcze
i wiatr w kominie.
W ogrodzie zasnął pod gruszą chochoł
i śni o pięknej dziewczynie,
a strach na wróble przydrożne wierzby liczy,
tańcząc na miedzy w objęciach polnej myszy.
Koncert, koncert,
koncert jesienny na dwa świerszcze
i wiatr w kominie,
koncert, co z babim latem odpłynie…
Pnie drzew pokryły się dawno mchem,
wiatr rozwiał jeszcze jeden dzień,
a na ścierniskach pozapalały się ogniska,
w oddali snuje się...
Wywietrzał dawno zapach żniw,
szczelnie zamknięto wszystkie drzwi,
ludzie czekają,
może już jutro będzie biało,
pod piecem cicho brzmi...
Koncert jesienny na dwa świerszcze
i wiatr w kominie.
Uciekł na drogę, pokochał wierzbę
i nagle gdzieś się rozpłynął,
a strach na wróble leży samotny w polu,
mysz go rzuciła, uciekła do stodoły.
Koncert, koncert,
koncert jesienny na dwa świerszcze
i wiatr w kominie,
co ze świerszczami zasnął już na zimę…
Konik polny i mrówka
(Żródło: https://kwasnicki.prawo.uni.wroc.pl)
Na poczatek oryginał:
autor: Jean de la Fontaine, tłumaczył: Władysław Noskowski
Niepomny jutra, płochy i swawolny,
Przez całe lato śpiewał konik polny.Lecz przyszła zima, śniegi, zawieruchy –
Gorzko zapłakał biedaczek.”Gdybyż choć jaki robaczek.
Gdyby choć skrzydełko muchy
Wpadło mi w łapki… miałbym bal nie lada!”
Przez całe lato śpiewał konik polny.Lecz przyszła zima, śniegi, zawieruchy –
Gorzko zapłakał biedaczek.”Gdybyż choć jaki robaczek.
Gdyby choć skrzydełko muchy
Wpadło mi w łapki… miałbym bal nie lada!”
To myśląc, głodny, zbiera sił ostatki,
Idzie do mrówki sąsiadki
I tak powiada:
“Pożycz mi, proszę, kilka ziarn żyta;
Da Bóg doczekać przyszłego zbioru,
Oddam z procentem – słowo honoru!”