Przed chwilą zeszłam z góry od młodych .
I co?
A no, rzuciłam się na komputer, szukać w nim porady wychowawczej.
Ja, kobieta słusznego wieku, mama, babcia, która w liceum pedagogicznym pobrała odpowiednią wiedzę w sprawie wychowania dzieci - szukam informacji w laptopie.
Ad rem.
Przechodzę obok łazienki, w której kąpie się 5-letni wnuczek w obecności swej mamy i podśpiewuje:
" Pada deszcz pada deszcz
W (...) mojej siedzi kleszcz
Ajajaj ajajaj
Jeszcze wszczepi się do (...)"
Mamuś, a co znaczy...
I już dalej nie słyszałam, bo ze śmiechem wpadłam do kuchni.
Nie usłyszałam wszystkiego wyraźnie, ale rymować potrafię, więc wszystko mi się ułożyło. W kuchni zięć, nawiązałam z nim rozmowę na zupełnie inny temat (przyszłam pożyczyć masło) on chyba tez musiał to słyszeć. Oboje staraliśmy się utrzymać powagę, bo rozradowany wnusio, już po wyjściu z łazienki, słysząc mój głos z niezmiernym zadowoleniem, woła:
- Babciu słyszałaś moją piosenkę?
Córka z ręką zakrywającą usta, czmychnęła szybko do innego pomieszczenia.
Miałam jeszcze nadzieję, że jakąś przyzwoitą piosenkę mi zaśpiewa, chociaż byłby to cud, bo przecież nigdy nie dał się sprowokować do zaśpiewania piosenki z przedszkola. Zawsze twierdził, kłamiąc bezczelnie, że nie pamięta. Ale te nieprzyzwoite, którymi wymieniają się z koleżkami w przedszkolu, bardzo pamięta. A słuch ma, ośmielę się stwierdzić, absolutny. A znam się na tym zawodowo, bo i studium muzyczne dla nauczycieli też skończyłam.
A więc skoro tak chętnie chcesz urwisie mi zaśpiewać, to pewno ten łazienkowy repertuar.
Truuuuudno!
Przeżyję jakoś.
I co tu odpowiedzieć?
Zignorować?
Tata uspakaja:
- Idź już spać, Kuba.
Jeśli powiem, że słyszałam, muszę zająć stanowisko. Jeśli powiem, że nie...
Nie daje mi wyboru. Bardzo mu zależy, bo już się na zapas cieszy.
-Babciu słuchaj.
I zaczęła się prezentacja.
Z bananem na twarzy, bez zająknięcia poszło i jeszcze próbował tatę zapytać o znaczenie słów "ajajaj", widocznie wszystkie pozostałe zna, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo tatę zatkało.
Kuba wyszedł do sypialni, niepocieszony, że nie zaskoczył babci.
Wstrzymywanie śmiechu przeze mnie i zięcia doszło do zenitu.
Jutro muzykalny wnusio jedzie z rodzicami do drugich dziadków. Pewno tam też będzie próbował przeforsować swój wykon, ale mam nadzieję, że rodzice wcześniej odwrócą mu uwagę. Nie sądzę, aby zapomniał do jutra.
I myślicie, że nie znalazłam porady w komputerze?
A własnie znalazłam .
Jest fajny blog https://www.blogojciec.pl
Wg niego odpadają takie sposoby oduczania dzieci używania brzydkich słów, jak:
ustalanie jasnych zasad i egzekwowanie ich lub ignorowanie używania takich słów, bo samo przejdzie.
Proponuje on inny sposób:
"...NO TO CO ZAMIAST TEGO?
Sposób ten opisuje Lawrence Cohen w książce „Rodzicielstwo przez zabawę”, którą bardzo polecam, bo jest kopalnią wiedzy i zawiera jeszcze więcej taki sposobów jak ten opisany poniżej (chociaż samo czytanie, ze względu na styl autora, idzie mi dość opornie).
Skoro nie możemy ignorować, ani karać dziecka, to trzeba znaleźć coś pomiędzy. Coś, co go nie skrzywdzi, ale jednocześnie da mu poczucie, że jest przez nas zauważane i że jest dla nas ważne. Tym czymś jest zabawa. W tym konkretnym przypadku, chodzi o zabawę polegającą na „przyzwalaniu” na brzydkie słowa, ale jednocześnie na zakazywaniu różnych innych, zupełnie przypadkowych (najlepiej zabawnych) słów, z widocznym uśmiechem na ustach. Przykładowo:
„No dobrze, możesz mówić dupa, ale nie wolno Ci nigdy powiedzieć sznycel.”
Co w takiej sytuacji robi dziecko? Jeśli odegraliśmy to dobrze, dziecko zaczyna oczywiście mówić sznycel. My oczywiście udajemy oburzenie, a po chwili zmieniamy słowo na kolejne:
„No dobrze, możesz mówić sznycel, ale nie wolno Ci nigdy powiedzieć turkuć podjadek!”
I znowu dziecko będzie mówiło to czego „nie wolno”, trochę się przy tym pośmieje i po chwili będzie czekało na kolejną propozycję.
Jeśli znacie jakiś obcy język, można go w tej zabawie bez problemu używać i przy okazji oswajać z nim dziecko. Szczególnie niemiecki w tej zabawie pasuje, bo takie słowa jak Kugelschreiber (długopis), Panzerkampfwagen (czołg) czy coś prostszego jak Das Eisenbahnknotenpunktthinundherschrieberhauschen (budka drożnika), brzmią jak gaz rozweselający ;)
CO NAM TO DAJE?
Przede wszystkim kupę (ups! niewolno!) śmiechu :)
Dodatkowo, zamiast zerwania więzi między rodzicem i dzieckiem, jaka miałaby miejsce w przypadku karania lub w przypadku ignorowania dziecka, otrzymujemy coś wręcz przeciwnego, czyli wspólną zabawę, którą tę więź wzmacnia. No i wpływu endorfin na nasze (dziecka i rodziców) organizmy też nie można pominąć.
CZY NIE UWAŻASZ, ŻE TO GROZI NADMIERNYM UŻYWANIEM TYCH SŁÓW?
W końcu dajemy na nie pewne przyzwolenie prawda? Na szczęście nie do końca ma to taki rezultat.
W rzeczywistości ważnym elementem tej zabawy jest pewne odczarowanie tych wszystkich „brzydkich” słów. Wystarczy kilka sesji i dzieci bardzo szybko się przestają interesować tymi wyrazami, bo skoro każdy wyraz może być zakazany, to tak naprawdę żaden nie jest (nie mówiąc już o tym, że Panzerkampfwagen brzmi znacznie śmieszniej niż dupa ;).
Musimy też pamiętać, że większość dzieci doskonale wie jakie słowa nie są mile widziane i używa ich tylko po to, aby sprawdzać pewne granice. Nasze podejście może wpłynąć na to jak długo i jak często nasze dzieci będą się tymi słowami posługiwały, ale ostatecznie niemal wszystkie dzieci te słowa zaczynają stosować wyłącznie zgodnie z przeznaczeniem. Bo śmieszność tych słów to jest tylko etap. Czasem krótszy, czasem dłuższy, ale jednak etap.
Teraz tylko od nas zależy czy przejdziemy ten etap kierując się dwoma pierwszymi metodami, tocząc ciągłą wojnę z naszymi dziećmi, czy może zdecydujemy się przejść ten etap wspólnie z nimi, przy akompaniamencie śmiechu i zabawy.