(art by Cyprian Nocoń, 2019) |
„Mówić o muzyce, to jak tańczyć o architekturze” - Frank Zappa
Jak powiedział Frank Zappa -
Najlepsze dowcipy o dyrygentach tutaj
(art by Cyprian Nocoń, 2019) |
Jak powiedział Frank Zappa -
Najlepsze dowcipy o dyrygentach tutaj
Nie da się ukryć, nawet przed rodziną , że tej swojej kontuzji barku nadal nie wyleczyłam. Jestem "lekko niezręczna". I ta "niezręczność", jako słowo, ma rdzeń pochodzący od "ręki", a ja jestem praworęczna i nie mogę w normalnych czynnościach przestawić się na sprawną lewą. Dlatego to tak długo trwa. Dzisiaj już (dopiero) zastosowałam maść przeciwzapalną, nie bacząc na to, że podnosi ciśnienie, a tego powinnam unikać.
Tok rozmów często toczy się właśnie w temacie zdrowia, a teraz ... masażu.
I tak moja jedna z córek opowiadała mi wczoraj, że jest biednym "opuszczonym klientem" przez świetną masażystkę w pewnym poznańskim salonie urody. Jak to ona mówi, jej masażystka "zaciążyła". Zadbała jednak o ciągłość zabiegów dla swoich klientek, informując je, że zastępować ją będzie Pani Magda. I jak to było w pewnym skeczu znanego kabaretu, należało to rozumieć: "będzie pani zadowolooooona".
Córka wybrała się do wspomnianego salonu, gdzie powitał ją "babochłop". Już miała się wycofać, ale przecież to nie o to chodzi... czasem pierwsze wrażenie wcale nie oznacza klęski. Dała zatem szansę pani Magdzie. Konwersacja raczej jednostronna, powiedziałabym monolog, którego tematem były poprzednie jej klientki . Inteligencja oraz umiejętności fizykoterapii, na poziomie, jakby w zakładzie karnym nabyte.
Córka zostala położona na stole bez żadnych "wałeczków" ułatwiających utrzymanie właściwej i bezbolesnej pozycji przez masowanego. Pani Magda, pod koniec masażu zauważyła, że wałeczki nie były użyte, podłożyła je pod klientkę, ale stwierdziła, że to poprzednie ułożenie bez podpórek jest własciwsze dla pozycji ciała 😠...
To nie był masaż... To było sadystyczne okładanie łokciem, tak silne, jakby to była jedna ze sztuk walki wschodniej. Moja pierworodna "poprosiła" o łagodniejsze traktowanie jej ciala, bo widocznie jest bardziej wrażliwa, niż pozostale klientki. Cudem wytrzymała to znęcanie się nad jej ciałem, wymagającym zupełnie innego podejścia, ale nie omieszkała po zejściu z łoża boleści co rychlej sprawdzić, czy wszystko w jej torebce ( dokumenty itp) znajduje się na swoim miejscu. Przez głowę jej przebiegła szatańska myśl, czy te zabiegi nie były odwróceniem uwagi od jakiegoś zamierzonego przestępstwa.
Serce jej się krajało, a krew kipiała, kiedy jeszcze za te cierpienia musiała sowicie zapłacić.
Słuchałam tego z niedowierzaniem... Moja córka nie skorzystała ze swojej asertywności? Gdybym nie słyszała tego opowiadania z jej własnych ust nie uwierzyłabym.
W domu otrzymała telefon od właścicielki salonu, przypominający, że nie umówiła się na następną wizytę, a jest właśnie "okienko" o 16 w poniedziałek za dwa tygodnie. Pani Magda zresztą o to nie pytała, z czego moja córuś była niezmiernie zadowolona. Właścicielka otrzymała odpowiedź, że jest to sezon urlopowy, plany wyjazdu ma jeszcze nie sprecyzowane... więc ... zgłosi się, kiedy zajdzie potrzeba.
O ... nie, dopóki nie wróci poprzednia masażystka, może to będzie nawet po dłuuuuugim urlopie wychowawczym, ... córka tam nie powróci.
Co jednak zrobiła?
Uprzedziła swoją koleżankę, której polecała masaż u poprzedniej masażystki. Cofnęła rekomendację salonu, ze względu na panią Magdę. Koleżanka jest po jakimś zabiegu operacyjnym, więc na szczęście nie planowała w najbliższym czasie żadnych masaży, ale była wdzięczna za ostrzeżenie.
I tu córkę opanowały wątpliwości, czy raczej nie należało właścicielkę zapytać, czy sprawdziła na swoim "ciele" umiejętności pani Magdy, chociaż przez 10 minut. Najwidoczniej nie jest świadoma, co za specjalistkę zatrudnia. Trudno, to jej ryzyko zawodowe. Może opinia o umiejętnościach nowej masażystki uchroniłaby następne klientki, które mogą nie być tak cierpliwe. Prawdopodobnie właścicielka salonu nawet nie zdaje sobie sprawy, że "zamieniła siekierkę na kijek".
Takie ugniatanie, uderzanie łokciem w miejsca, gdzie popadnie nawet jest gorsze, niż masaż wykonywany przez moją Toffi, która wpada na leżącego na podłodze mojego męża, pod okładami borowiny połczyńskiej, przykrytego pledami, aby utrzymać ciepło przez 15 minut. A po wykonaniu masażu Toffi natrętnie prosi drapiąc gdzie popadnie, a szczególnie łapiąc za ręce, prosząc o zapłatę, czyli mizianie po brzuszku. Zrobiła przecież wszystko, nawet nadprogramowo kosmetykę uszu. Wylizała wszystko...
A może z Toffi otworzymy taki salon 😀 ? - zapytała córka, kiedy jej pokazałam te zdjęcia i filmik.
Toffi też jest częstą klientką Salonu Pielęgnacji Zwierząt "CZYSTA ŁAPKA", więc wie w czym rzecz.
Czy od razu czułam potrzebę terapii?
Coś mnie podkusiło, aby w najgorętszym okresie lata, który daje się we znaki nie tylko ludziom, zwierzętom, ale także roślinom... zakupić internetowo sadzonki krzewów.
I wcale mnie to nie usprawiedliwia, że traktuję te rośliny, jak rajskie kwiecie. Dlaczego rajskie? Bo w naturalnych ich warunkach, czyli w tropikach ucztują w kielichach tych kwiatów rajskie ptaki - kolibry.
No i mamy tu... szatańskie podszepty, które skusiły mnie do kupna hibiskusów, nadzieję, na niebiańskie widoki, kiedy rozkwitną (nie tak szybko, chociaż jedna sadzonka już ma 2 pąki)... no i 😀czyściec. Chodzę obok nich za karę swej niecierpliwości i z nadal z tą cechą, której wyzbyć się nie mogę, obserwuję, czy nie za dużo im promieni słonecznych. Krzewy te uwielbiają pełne słońce, ale w tej chwili, to są młodziutkie roślinki, otulam je zatem od słonecznej strony papierem. Zrobiłam wokół nich ogrodzenie, aby Toffi ( suczka) i mały wnuczek Michał nie skrócili im żywota.
Gdybym była mniej niecierpliwa i odwiedziła centrum ogrodnicze w mojej miejscowości, to... kupiłabym 2 x większe sadzonki z kwiatem i zapłaciłabym niewiele więcej .
Kwiaty takie pierwszy raz , jako nasiona krzewów otrzymała moja mama kilkadziesiąt lat temu, nadesłane listownie z Florydy od swojej siostry . Import nasion był zakazany. W Polsce znana była już ta roślina w postaci róży chińskiej z błyszczącymi liśćmi o "odstraszającej reputacji". Ale o tej reputacji niepochlebnej póżniej.
Po wykiełkowaniu tych roślinek i uzyskaniu liści chodziłam po ogrodach, poszukując podobnych, bo nie mogłam doczekać się, jak będą te kwiaty wyglądać. Ciocia nazywała je trochę inaczej, niż określała botanika. W końcu wyrosły, zakwitły, zachwyciły znajomych, tworząc od ulicy żywopłot z różowych hibiscusów.
Taki wieloletni krzew kwitnie u mnie teraz w ogrodzie -Hibiscus Maike - |
Kwiaty przechodziły przez siatkę ogrodzenia, kusząc do ich zrywania, a także nasion. Tak rozpowszechniły się w okolicy.
Po długim czasie, w 2000 roku, odwiedziłam Florydę i tam dopiero rozwarły mi się oczy na widok różnobarwnych krzewów hibiscusa. Tworzyły żywopłoty wzdłuż S.Atlantic Ave, ale nie tylko tam. Równie dobrze radzą sobie np. w południowej Europie, jako żywopłoty, np. na Gibraltarze, ale teraz nic nie stoi na przeszkodzie , aby tworzyły szpalery żywopłotowe i w podpoznańskich miejscowościach. Sąsiadka ma taki zamiar żywopłot stworzyć. Ja już mam otoczenie domu zagospodarowane, więc zostały wsadzone punktowo wokół domu.
Mam zatem nowe sadzonki niebiesko-fioletowych i wymarzonych od dawna czerwonych i pomarańczowych krzewików.
a także hibiskusa-ketmięsyryjską -Duc-de-Brabanta
Jeszcze "poluję" na żółtego hibiscusa
A teraz o tym hibiscusie trochę informacji.
Obiecałam wyjaśnić , czy ta zła opinia o hibiscusie jest uzasadniona.
Czy hibiskus przynosi pecha?Drzewo Hibiskusa by Paul Gauguin |
Kamila Matkowska- Koliber i hibiskus |
Autor nieznany |
art by Jeanette Vertentes |
art by Ron Zeman |
art by Dunn-Harr |
(Johann Strauss by André van der KAAIJ) |
Nauczono mnie posługiwać się prawdą.
Wiadomo, czasem wychodzi się na tym, jak Zabłocki na mydle, ale zawsze przynajmniej sumienie pod tym względem czyste i lustro ma mniej do wyrzucenia.
KŁAMCZUCHA - ALIBABKI, BOGUSŁAW MEC
Nie będę zatem oszukiwać, że to, co niżej przeczytasz jest moim wytworem inteligencji. Znalazłam stronę, która już jest nieczynna, ale pozostawiona dla czytelników limeryków i felietonów. I oto jeden z takich felietonów Jacka Bukowskiego z nieczynnej już jego strony "ANTYKI BUKOWSKI".
Przed rozpoczęciem lektury felietonów Jacek Bukowski zachęca, aby przeczytać ten wstęp:
ŻYCZĘ MIŁEJ LEKTURY
MUSZĘ MÓWIĆ PRAWDĘ
Największym idolem estrad muzycznych II połowy XIX wieku był z całą pewnością uwielbiany przez publiczność Johann Strauss (syn), którego sława była tak wielka, że dziś Lady Gaga, Shakira i Madonna razem wzięte, nie mogą się z nim równać. Czy któraś z nich wystąpiła kiedyś „na żywo” przed audytorium składającym się z… 500 000 słuchaczy? A Strauss wystąpił. Czy którejś z nich towarzyszył kiedyś aparat wykonawczy składający się z… 20 000 osób? A Strauss poprowadził koncert z tak dużym chórem i orkiestrą. Był takim bożyszczem dla wielbicielek (wtedy nie istniało słowo "fanki"), że kiedyś panie wyprzęgły konie z karety mistrza i same zaciągnęły po koncercie pojazd z muzykiem do jego domu!
I otóż to bożyszcze tamtych lat stanęło kiedyś przed sądem w Wiedniu, gdzie kłócili się dwaj impresariowie. Zeznając jako świadek, musiał Maestro podać sądowi swe personalia - takie są obyczaje wszystkich sądów świata. Na pytanie o zawód, Strauss wypalił:
„ - Kompozytor najlepszych walców na świecie!”
Po sprawie jeden z przyjaciół podszedł do muzyka i powiedział:
„ - Widzisz Jasiu, wszyscy Cię kochają, wszyscy wiedzą, że jesteś najlepszy, ale gdy to sam o sobie powiedziałeś, to jakoś źle zabrzmiało.”
A Strauss poklepał przyjaciela po ramieniu i wyjaśnił:
„ - Cóż chcesz przyjacielu? Zeznawałem w sądzie, pod przysięgą, musiałem mówić prawdę!”
Ja żadnej przysięgi nie składałem, a jednak - mimo, że nieraz jest mi z tym niewygodnie -
MUSZĘ MÓWIĆ PRAWDĘ
Co mam powiedzieć bardzo leciwej pani, która nieśmiało wchodzi do antykwariatu, dłuższy czas dokonuje oględzin całości (a antykwariusza w szczególności) badając pilnie, czy miejsce jest godne zaufania, wreszcie, gdy te oględziny widocznie wypadają nieźle, wyjmuje z torebki pieczołowicie opatulone zawiniątko, długo je rozwija, a w końcu kładzie na ladę zegarek, równolegle czyniąc wyznanie, że lata całe ten zegarek po ojcu czekał w szufladzie na tzw. „czarną godzinę”? No, co mam powiedzieć, jeżeli Pani nie przyznaje się, że ta czarna godzina właśnie nadeszła, duma jej na to nie pozwala, ale rozumie się samo przez się, że skoro zegarek leży na ladzie, a nie w szufladzie, to…
Oglądam czasomierz. Omega naręczna z wczesnych lat 50-ych. Koperta złota, ale ilość tego kruszcu tak znikoma, że Pani za otrzymane w skupie pieniądze opłaci zapewne jednomiesięczne świadczenia. Dlaczego w skupie? Bo zegarek kiepski, w kiepskim stanie, firma niechodliwa, całość absolutnie w antykwariacie niesprzedażna, tylko skup da jakieś pieniądze za te parę gramów złota.
I ja tę prawdę muszę właścicielce powiedzieć, muszę rozwiać jej nadzieję na ratunek. Nawet, gdybym chciał ją pocieszyć, to nie umiem jej pokazać wyjścia z tunelu beznadziei. Okropność…
Co mam powiedzieć panu ponad 60-letniemu, który zaprosił mnie do domu na Niebuszewie, by sprzedać mebel, a w tym domu pokazał szafę tak beznadziejną, jak ogrom nieszczęścia wokół? Panu właśnie zmarła żona, jedyna osoba pracująca w rodzinie. Po służbowym mieszkaniu, które (tak Pan sądził) zabiorą mu niebawem, kręcił się chyba 35-letni mocno upośledzony syn, a pan między zachwalaniem szafy a uspokajaniem nadpobudliwego syna przyznał się, że nawet nie umie zupy synowi ugotować… No, co ja mam do cholery mu powiedzieć? Prawdę? Że w całym mieszkaniu nie widzę żadnego obiektu, który mógłbym od niego kupić? Że mu współczuję, ale ustrój jest tak krwiożerczy, że gdy zacznę pomagać wszystkim napotkanym ludziom znajdującym się w podobnej sytuacji, to niebawem do nich dołączę?
Co ja mam powiedzieć wszystkim - a są ich setki - klientom, którzy fatygują się do antykwariatu z naszymi polskimi monetami 200 -złotowymi wypuszczonymi kiedyś (w 1974 r.) przez komunistyczne władze? Zapewniano wtedy, że to monety srebrne, że zawsze będą "trzymały" cenę, będą kiedyś poszukiwanymi numizmatami, warto je potrzymać w szufladach przez lata, bo będą drożeć. Mało tego - w ogóle nie dopuszczono wtedy do swobodnego podjęcia jakiejś decyzji przez obywateli, czy chcą "to" kupić, nie, zmuszono wszystkich zatrudnionych na etatach, by przyjęli te monety jako obowiązkową część miesięcznej pensji. A srebra w nich tyle, co kot napłakał, a nakład taki, że nigdy te knoty nie będą miały jakiejś sensownej ceny, a dając je przy wypłatach - dawano oczywiście bez "koszulek" lub pudełeczek i te monety natychmiast traciły na wartości, bo stawały się monetami obiegowymi, używanymi a nie kolekcjonerskimi. Kosztują w tej chwili... parę złotych. W katalogu, bo na wolnym rynku ceny nie mają żadnej...
Co mam powiedzieć klientowi, który mailuje do mnie z Niemiec i wyraża chęć natychmiastowego kupna drogiego obiektu porcelany z Meissen, obiektu za parę tysięcy złotych, obiektu, o którym ja wiem, że miał maleńki (ba, minimalny!) odprysk na obrzeżu, bardzo fachowo, ale jednak naprawiony, obiektu, który stoi w antykwariacie już 4 lata, bo na naszym słabym rynku jest zbyt drogi? Niemiec znalazł ten obiekt na mojej stronie internetowej, tekstu polskiego, gdzie jest mowa o tej naprawie nie zrozumiał, nie przetłumaczył, pisze, że właśnie tego szukał, zaraz zapłaci i czeka na paczkę. I co mam zrobić? Ukryć wadę? Nie ujawniać jej? Wiem, że uświadamiając mu naprawę, zepsuję transakcję, rasowi kolekcjonerzy porcelany obiektów naprawianych nie kupują. Ale ukryć stan faktyczny to to samo, co kłamać, oszukiwać, to niegodne uczciwej antykwarycznej firmy. Więc objaśniam zapaleńcowi po niemiecku prawdziwy stan obiektu i - oczywiście - tracę klienta.
Powiedzcie Drodzy Czytelnicy - dlaczego prawda jest taka niewygodna?
Dlaczego ja muszę być budzikiem budzącym ludzi z błogiego snu?
Jacek Bukowski