(By Karl Gussow) |
Przez ostatnie kilka dni mieliśmy przyjemność gościć naszych przyjaciół. A tak się składa, że jesteśmy od 6 lat od przyjaciół oddaleni o 250 km przez naszą przeprowadzkę. Owszem, odwiedzamy się w miarę możliwości, bezpośrednio, z niektórymi utrzymujemy kontakt telefoniczny lub internetowy.
W tym przypadku, przez zaawansowanie tej najstraszliwszej choroby u naszych dwojga przyjaciół, odwiedziny praktykowane były przez nasze do nich wyjazdy przy okazji załatwiania różnych spraw na tamtych terenach, najczęściej przez mojego męża.
Mam z przyjacielem jednak oprócz więzów przyjaźni jeszcze cos wspólnego... chorobę oczu. On juz, niestety pozostał za mną, bo stracił już na ten moment wzrok w jednym oku. Jest takie powiedzenie "tonący brzytwy się chwyta" i ono ma tu zastosowanie. Postanowiliśmy przyjaciela przywieźć do Poznania do uznanego w Europie specjalisty od chorób jaskry (dzięki któremu ta choroba u mnie się zatrzymała), aby przynajmniej to drugie oko jeszcze przyjacielowi podratować, gdyby już tylko w nim widoczność jeszcze została. Ta przysłowiowa "brzytwa" to bynajmniej nie doktor, ale podróż do Poznania samochodem w stanie zdrowotnym przyjaciół.
Ta inna choroba, na tyle wyniszczyła organizm, że podróż samochodem była nie lada wyczynem nie tylko dla niego, ale też jego ukochanej, również wyniszczonej chorobą kruszynki... żony.
Dzięki Bogu, jakoś względnie dobrze wszyscy tę podróż, z przystankami, znieśli.
Dlaczego o tym wspominam?
Tyle się teraz mówi, pisze o młodości, że właściwie tylko piękno się liczy wśród młodzieży. Najnowszy model w motoryzacji ... i małżeństwie. Gotowi do wymiany wszystkiego i wszystkich, którzy nie pasują do obecnych norm.
A kiedy miałam okazję obserwować tych dwojga przez wszystkie lata naszej przyjaźni ( oboje byli świadkami na naszym ślubie, a my ... na ich) to widzę, że tak, jak dawniej są dla siebie miłością. W swoich sercach wciąż widnieją jako młodzi , zakochani sprzed 50 lat.
Joe Cocker- You Are So Beautiful 1974 - YouTube
To tylko ktoś zewnątrz może widzieć wyniszczonego chorobą człowieka, którego doktor witając w recepcji swojej prywatnej przychodni ujmuje delikatnie pod rękę i z największą pieczołowitością prowadzi do swojego gabinetu.
Niestety, tam usłyszał, że tego oka, na które nie widzi, już uratować się nie da, ale jest nadzieja, aby to drugie tak poprowadzić, aby służyło za dwoje oczu.
Tylko, jak pokonywać tę odległość przy okazji następnych wizyt i postępującej innej choroby wyniszczającej organizm, której nazwy boję się użyć?
PS. aktualizacja
23 sierpnia, godz.21.
Niestety, wizytę u okulisty odwołuję, bo dzisiaj po południu przyjaciel odszedł tam, gdzie nie dręczą już go żadne choroby - do Domu Pana. Tam widzi oczyma swej duszy. Był bardzo dobrym człowiekiem i przeżył swój żywot godnie.