Córka rozbawiona, schodząc z piętra do mnie na dół wieczorem, śmiała się w kułak. Na pytanie, co lub kto ją tak rozbawił, odpowiada, że mój wnusio, jak zwykle.
A co tym razem?
Błogosławieństwo przed snem.
Po wspólnej wieczornej modlitwie rodziców wraz z synkiem ( przy czym modlitwa małego raczej bierna, żeby nie powiedzieć oportunistyczna), następuje podziękowanie Bogu za... i tu każdy z nich po kolei wymienia, co wymaga wdzięczności w mijającym dniu. Mały, np.: dziękuję za to, że babcia pamiętała o kupnie zabawki dla niego.
Po wspólnej wieczornej modlitwie rodziców wraz z synkiem ( przy czym modlitwa małego raczej bierna, żeby nie powiedzieć oportunistyczna), następuje podziękowanie Bogu za... i tu każdy z nich po kolei wymienia, co wymaga wdzięczności w mijającym dniu. Mały, np.: dziękuję za to, że babcia pamiętała o kupnie zabawki dla niego.
A o co proszą?
No przecież babcia ma listę zabawek i niech zbiera pieniążki na następne, które "zlecił" z reklam telewizyjnych, a lecą między filmami dla dzieci! Przywołany do porządku, dziękuje za zdrówko mamy, taty, babci, dziadzi i prosi, żeby... noc była krótka i... jutro czekał na niego duży tort! Przecież jutro obchodzimy jego imieniny. To nic, że to za kilka dni miało być. Jutro przyjadą goście i przywiozą prezenty. Ale czy na pewno będzie tort? Nawet poświęci się i będzie wyjątkowo długo szorował zęby.
Jeszcze jeden rytuał.
Tata z mamą stawiają sobie krzyżyk na czole i wypowiadają błogosławieństwo, a potem kolej na dziecko. Wyrwany do błogosławieństwa przystawia palec do czoła swojego taty, ale chwila zawahania dziecka, zaraz... jak to było?... "w imię Ojca?.... nie...kombinuje sobie bardzo szybko... amen?.... nie... aha! Niech cię pan błogosławi i strzeże", po czym na czole rysuje swoim wskazującym paluszkiem krzyżyk po środku czoła taty ( kiedyś upierał się, że kółko będzie rysował), no i dodaje": "krzyżyk" ... rysuje i kończąc wypowiada ..."gwiazdka... gwiazdka" (dobrze, że kropki na nosie i spacji na brodzie taty nie dodał) ale chociaż modlitwę wypowiedział bez wydziwień.
Jak na razie nie ma pojęcia o znaczeniu krzyżyka, za wcześnie na zgłębianie wiedzy i wiary o ukrzyżowaniu Chrystusa, więc krzyżyk stawia na równi z innymi znakami specjalnymi i symbolami. Przy czym symbolu Opatrzności też jeszcze nie zna. Po prostu, wg niego, na czole musi się coś dziać. To on musi mieć inicjatywę. Nawet w takiej sytuacji.
Mama już nie wytrzymywała, nadstawiła też czoło, zmuszając się do utrzymania powagi, po czym pozostawiła "panów" samych. Dyżur tym razem usypiania przypadał tacie. Ciekawe na ilu bajkach się skończy i kto komu będzie opowiadał.
Jak na razie nie ma pojęcia o znaczeniu krzyżyka, za wcześnie na zgłębianie wiedzy i wiary o ukrzyżowaniu Chrystusa, więc krzyżyk stawia na równi z innymi znakami specjalnymi i symbolami. Przy czym symbolu Opatrzności też jeszcze nie zna. Po prostu, wg niego, na czole musi się coś dziać. To on musi mieć inicjatywę. Nawet w takiej sytuacji.
Mama już nie wytrzymywała, nadstawiła też czoło, zmuszając się do utrzymania powagi, po czym pozostawiła "panów" samych. Dyżur tym razem usypiania przypadał tacie. Ciekawe na ilu bajkach się skończy i kto komu będzie opowiadał.
Może to wydaje się niektórym za wczesne, że dziecko jeszcze nie rozumie sensu błogosławieństwa. Jednak ten maluch szybko łapie, jest na tyle inteligentny, że naśladując rodziców, stara się zrozumieć potrzebę codziennej modlitwy. Chociaż jest przekornym maluchem, to wypytuje i otrzymuje odpowiedzi stosowne do wieku. Najlepszą nauką jest przykład.
Znalazłam w necie w Aletei w Stylu życia tekst Joanny Operacz
"Chłopaki traktują to jako jeden z rytuałów – rano trzeba wziąć kanapki, zabrać plecak i nadstawić czoło do „krzyżyka”.
„To była taka sportowa zazdrość” – Karol Majewski, ojciec trzech chłopców, wspomina moment, kiedy zobaczył, że inny ojciec robi krzyżyk na czole swojej córki. I wcale nie chodziło o to, że panowie akurat rozmawiali o wczorajszym meczu Realu Madryt z Borussią Dortmund.
Obaj odprowadzali dzieci do przedszkola. Pomogli maluchom zdjąć kurtki, odprowadzili je do sali, dyskutując o futbolu, ale kolega zrobił coś jeszcze – mały gest błogosławieństwa. „Pomyślałem: dlaczego ja na to nie wpadłem? Jeszcze tego samego dnia powiedziałem żonie, że odtąd będę codziennie błogosławił dzieci. Oczywiście powiedziała, że ona też chce” – śmieje się.
Minęły trzy lata. Wszyscy chłopcy Majewskich chodzą już do szkoły. Karol i jego żona starają się pamiętać o błogosławieństwie dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Chłopaki traktują to jako jeden z rytuałów – rano trzeba wziąć kanapki, zabrać plecak i nadstawić czoło do „krzyżyka”.
Nawet najstarszy syn, który jest już w wieku, kiedy rodzicielskie czułości przyjmuje się z dużą rezerwą, mówi czasem: „Nie zapomnieliście o czymś?”.
Wieczorne błogosławieństwo, kiedy chłopcy leżą już w łóżkach, często trwa dłużej, bo wtedy jest okazja do rozmowy, np. o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia, albo o tym, który kraj na świecie ma największe złoża srebra. Karol czasem późno wraca do domu po pracy, ale nawet jeśli chłopcy już śpią, idzie do ich pokojów, żeby ich pobłogosławić. Zdarza się, że któryś z synów przekręci się na drugi bok i wymamrocze w półśnie „O, tata! Jesteś!”. Zupełnie jakby czekał na ten moment.
Czym jest dla Majewskiego błogosławienie synów? „Proszę Pana Boga, żeby dał moim dzieciom łaski, które są im potrzebne. Wiem, że ja nie mogę ich ustrzec przed wszystkimi niebezpieczeństwami, ale modlę się, żeby On miał ich w swojej opiece. Przypominam też sam sobie, że najbardziej zależy mi nie na tym, żeby moi synowie nie mieli nigdy żadnych problemów, tylko żeby potrafili walczyć, a po śmierci poszli do nieba”.
A Wy błogosławicie swoje dzieci? Jeśli nie, to może uda mi się rozwiać kilka wątpliwości?
1. Kim ja jestem, żeby błogosławić innych ludzi? – powie pewnie wielu rodziców. Przecież żaden ze mnie biskup, papież ani nawet ksiądz. A jednak jestem kimś szczególnym! Rodzice, których Stwórca zaprosił do współpracy przy powołaniu dziecka na świat, odgrywają wobec tego małego człowieka wyjątkową rolę. To właśnie jest źródło ich rodzicielskiego autorytetu.
Dlatego matka i ojciec mogą i powinni wymagać od dziecka posłuszeństwa i szacunku – oczywiście z poszanowaniem jego godności i podmiotowości. Z tego samego powodu ich błogosławieństwo ma szczególną wartość. Właśnie dlatego rodzice uroczyście błogosławią dziecko przed chrztem i ślubem. Warto to robić również w innych sytuacjach, np. przed pierwszą spowiedzią, komunią świętą czy bierzmowaniem. A mniej uroczyście – na co dzień.
2. Błogosławieństwo nie jest czynnością magiczną. Błogosławienie kogoś jest modlitwą do Boga o łaski dla danej osoby. Rodzic, który kreśli znak krzyża nad głową dziecka, nie może spowodować tego, żeby omijały je zderzaki piratów drogowych, pokusy, wściekłe psy i koszmary nocne. Ale może prosić. Modlitwa za dzieci – niekoniecznie modlitwa błogosławieństwa – to jeden z najważniejszych obowiązków rodziców.
3. Błogosławieństwo nie jest rzeczą błahą. Bohaterowie Starego Testamentu rozumieli to chyba lepiej niż my, bo usilnie zabiegali o błogosławieństwa i chętnie błogosławili. Np. Jakub walczył o nie z aniołem i powiedział: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (Rdz 32, 26-29). Wierzyli też, że rodzicielskie błogosławieństwo jest nieodwołalne i ma większą moc niż jakiekolwiek przekleństwo.
4. „Szybki krzyżyk” to żadna modlitwa – powie ktoś. Faktycznie, takie gesty nie są skomplikowanym rytuałem. I z pewnością nie zastąpią innych rodzajów modlitwy. Z własnego doświadczenia wiem też, że różnie bywa z modlitewnym skupieniem w codziennym biegu, wśród wielu zajęć i nie zawsze najlepszych humorów. Ale jeśli czasem błogosławię swoje dzieci w pośpiechu, to czy błogosławieństwo wtedy nie ma znaczenia? „Ojcze nasz” też nie zawsze odmawiam tak, jak powinnam. Może nawet do śmierci nie uzyskam pełnej doskonałości w skupieniu podczas mszy świętej. Ale mimo to Bóg nie przekreśla moich starań, a nawet usilnie zachęca mnie do modlitwy. Warto korzystać z tego zaproszenia jak najczęściej.
Kard. Józef Ratzinger w „Duchu liturgii” pisał tak:
Nigdy nie zapomnę pobożności i pieczołowitości, z jakimi moi rodzice błogosławili znakiem krzyża nas, swoje dzieci, gdy wychodziliśmy z domu; a gdy żegnaliśmy się na dłużej, rodzice kreślili nam znak krzyża wodą święconą na czole, wargach i piersi. To błogosławieństwo towarzyszyło nam, i wiedzieliśmy, iż ono nas prowadzi. Było to unaocznienie modlitwy rodziców, która szła z nami, i wyraz pewności, że opiera się ona na błogosławieństwie Zbawiciela. Błogosławieństwo rodziców było równocześnie swoistym zobowiązaniem nas do nieopuszczania przestrzeni tego błogosławieństwa.Błogosławieństwo jest gestem kapłańskim i w tym znaku krzyża odczuwaliśmy kapłaństwo rodziców, jego szczególną godność i moc. Myślę, że błogosławienie znakiem krzyża jako pełnoprawny wyraz kapłaństwa powszechnego wszystkich ochrzczonych powinno na nowo i z większą siłą wkroczyć do codziennego życia i nasycić je mocą Chrystusowej miłości."