Ostatni wieczór w USA. Tadeusz dziś dłużej urzędował w garażu. Pokazywał Henrykowi jakieś narzędzia. Dyskutowali na temat parametrów technicznych śrub, gwoździ i innych męskich zainteresowań. Kobiety nie interesują się zresztą ich sprawami. My nawet te najmniejsze, mam na myśli malutką Gaby, mamy swoje ostatnie chwile na trudne pożegnania. Gaby przyniosła zrobioną przez siebie laurkę dla Kasi. Stefan też okazał się zdolnym chłopcem, bo wykonał przestrzenną historyjkę. Różnego rodzaje pamiątki typowe dla Florydy od rodziny już zapakowane. Nawet czarne eleganckie sandałki ze skóry węża, które podniszczyłam na plaży. O, ja głupia! Dać chłopu zegarek… Nie brakuje wśród pamiątek koralowców i muszli.
Henryk
sam pakował swoją walizkę.
Po rodzinnej uroczystej kolacji udajemy
się na nocny spoczynek, bo jutro wylatujemy do Polski. Kasia śpi w domu obok u
Reli, a ja z mężem u Krystyny i Tadeusza. Zasypiam dość szybko. Nie wiem, ile
czasu minęło, gdy budzi mnie jakiś odgłos trzeszczących drzew, szum ulewy i
huczący wiatr. Budzę męża z obawą, że to może ten sławetny huragan. Jestem
przestraszona, ale nie zauważam, aby Krystyna lub Tadeusz zrywali się z łóżek.
Co jest, czy oni tak mocno śpią? Przecież jutro nie dostaniemy się na lotnisko
do Orlando!
Przypominam sobie, że kiedy nawiedzają
ten obszar Florydy huragany, ludzie wcześniej są ostrzeżeni, a przecież Tadeusz
w TV ciągle obserwuje meldunki pogodowe i nic nie wskazywało na żadną
zbliżającą się tragedię. W przeciwnym wypadku musieliby zabezpieczyć dom, a
sami wynieść się w inną bezpieczną część Florydy lub dalszych stanów do hoteli lub rodziny ,
czy też znajomych. Już tak im się zdarzało. Jechali do Saint Augustine do
koleżanki. Na ten czas mosty na wyspę , na której mieszkają są zamykane.
Dobytek wyspy chroniony jest przez policję i odpowiednie służby przed
niepotrzebnymi intruzami, zamierzającymi grabić domy. Większych spustoszeń
huragany w ich miejscowości nie wyrządziły, chociaż Krystyna pokazywała mi
jedną opustoszałą posesję, z której tornado porwało dom.
Postanawiam przetrwać do rana, a pośpię
sobie, jak mnie Bóg uchroni przed huraganem, w samolocie. Z każdą chwilą
odgłosy zmniejszają natężenie, nawet ulewa, jakby zmalała. Zmęczona nad ranem
musiałam przysnąć, bo mąż mnie budzi, jakby nigdy nic się w nocy nie działo.
Okazuje się, że to tylko wg kuzynów zwykła burza i trochę nieporządku w
ogrodzie.
- Będę musiała znów wejść na dach
uprzątnąć liście, pozbierać połamane gałęzie Tadeusz zmieli to w wielkiej
maszynie, jak do mielenia mięsa i rozrzucę w ogrodzie – mówi nadzwyczajniej w
świecie Krystyna. – Wiesz, Tereniu, gdyby tak pokopać głębiej w ogrodzie, to
ziemia tu ma pod spodem muszle. Chyba Indianie, którzy zamieszkiwali tu, żywiąc
się skorupiakami nawozili ten teren. A nie mówiłam ci, Tereniu, – opowiada
chyba po to, aby zagłuszyć moje wspomnienie nocnego „huraganku” – że ci
Indianie nigdy nie patrzą człowiekowi prosto w twarz. Często na targu sprzedają
swoje wyroby. Są skuleni i patrzą albo przed siebie, albo pod nogi. Nigdy w
twarz. Mają żal do nas, że przyszliśmy na ich ziemię.
Trochę mi głupio, że tak odebrałam tę
burzę. Jak się okazało, woda tak szybko wyparowała, że nie było śladu po ulewie
Żeby nie bałagan wokół domu, pomyślałabym, że śniłam.
Jesteśmy już w Orlando na lotnisku.
Odprawia nas młoda kobieta, która mówi płynnie po polsku. Ma dla nas
propozycję, którą ku jej zdziwieniu odrzucamy. Trzyosobowa rodzina Polaków,
mająca bilet powrotny do Polski na jutro chce z jakichś dla siebie ważnych
powodów wrócić dziś do kraju. Oferuje zamianę terminu i pobyt w hotelu na lotnisku
w Orlando.
Na ścianie widać dekorację wielkości ściany 2 pięter w postaci wielkiego banera
o rozmiarze 2-piętrowej ściany z ogromną kulą z ręką Myszki Miki i napis
2000r., jakby chciano nam przypomnieć, co tak nas w Orlando poruszyło z okazji
MILLENIUM.
Mimo, że hotel jest okazały, my jednak już mentalnie nastawieni na wylot za półtorej godziny nie przystajemy na przedłużenie pobytu.
Cóż byśmy mieli tu robić? Zwiedzać Orlando bez żadnego planu ani przewodnika? Wracać do Disneylandu? Nie, nie chcę, żeby mnie ktoś wytrącał z rytmu. Na pewno znajdzie się jeszcze jakiś chętny, który z pocałowaniem ręki przyjmie taką propozycję.
Port Lotniczy W Orlando |
Port Lotniczy W Orlando |
Jeszcze raz z rozrzewnieniem żegnamy
się z Krystyną i odwożącą nas Relą. Jeszcze Krystyna coś wciska mi w kieszeń
spodni. -Obejrzysz w samolocie – rzuca na odchodne - i znikamy w dalszej części
terminala, udając się na „prześwietlenie”. I cóż tak piszczy podczas
przechodzenia Henryka przez bramkę? Nie do wiary! Z kieszonki wygrzebuje
mosiężne gwoździki o nietypowych gabarytach i skrętach. Tadeusz zachęcił go,
aby pokazać kolegom w Polsce, jako novum techniki budowlanej! Z moim mężem zawsze
będzie mi wesoło, tego jestem pewna.
Samolot
płynie bez żadnych turbulencji. Wyciągam jedną z fotografii, które zrobiła nam
Kasia. Fajna pamiątka! Mąż nie wyrzucił mnie w tamtą stronę lecąc z samolotu,
ale za to próbował na Florydzie utopić w oceanie.
Zbliżamy się do Europy. Spoglądam przez okno. Roztacza się cudowny widok, jakby wokół granatowego, okrągłego pod nami plastra ziemi, wychylała się okalająca go ognista smużka, która wyżej rozjaśniała jeszcze ciemne niebo. Już poranna zorza z kolorem czerwieni, oranżu i żółci rozpycha granaty i szarości. Barwne smugi obłoków wiją się po niebie. Może te wzory zależą od nasilenia i kierunku wiatru? Robi się coraz jaśniej.
Wreszcie Amsterdam, a później tylko Warszawa.
Nareszcie dotykamy ziemi!
Po
przyjeździe do domu pierwszą czynnością, jaką wykonuję jest wysmarowanie
się po kąpieli samoopalaczem. Przecież
wróciłam z upalnej Florydy!