Najczęściej wybierane miejsca na piknik, to polana leśna, nadbrzeże rzeki lub park.
Otóż w obecnych czasach piknikowanie, które przyjęło formę raczej grillowania odbywa się w różnych zaskakujących miejscach. Niektóre są zabronione, np. balkony w blokach.
Ponieważ zbliża się listopad, zaczynamy myśleć o miejscach, które obejmujemy czcią. Są to cmentarze. Czasem wandalizm, jaki tam ma miejsce przyprawia nas o obawę, czy potrafimy te miejsca w jakiś sposób ochronić.
A co ma wspólnego cmentarz z piknikowaniem czy z biesiadą?
Na naszych polskich cmentarzach możemy spotkać się z niezwykłą tradycją. Możemy więc spodziewać się śpiewu, rozmów i biesiad. Mieszkamy wspólnie z Romami, którzy też zechcą w okresie Wszystkich Świętych spotkać się z bliskimi.
Romowie wierzą, że ci, którzy odeszli, potrzebują nadal tego, co lubili za życia.
Jednak nie nadużywają tej tradycji poza okolicznościowymi dniami i nie traktują tego jako rozrywki.
Czy może być inaczej, można by zapytać?
Owszem, poniżej cytat z Atlas Obscura udowodni, że dawniej (chociaż i zdarza się i obecnie), cmentarze traktowano jako tereny rekreacyjne.
Atlas Obscura wspomina ... kiedy Amerykanie piknikowali na cmentarzach
Przez pewien czas jedzenie i odpoczynek wśród zmarłych było narodową rozrywką
Autor: Jonathan Kendall
z Atlas Obscura 18 października 2021
Mała grupa piknikujących na nagrobkach przypominających księgi na zabytkowym
cmentarzu św. Łukasza.
Zdjęcie nie jest datowane, ale uważa się, że zostało zrobione przed nabożeństwem św. Łukasza w 1957 roku.
/Dzięki uprzejmości historycznego Kościoła św.Łukasza/
"W OBRĘBIE kutych ŻELAZEM MURÓW amerykańskich cmentarzy — w cieniu dębów i stoickich półcieni grobowców — można powiedzieć, że wielu ludzi „odpoczywa w pokoju”. Jednak jeszcze nie tak dawno ludzie, którzy wciąż oddychają, zbierali się na cmentarzach, by w spokoju odpocząć i zjeść obiad.
W XIX wieku, a zwłaszcza w późniejszych latach, podjadanie na cmentarzach zdarzało się w całych Stanach Zjednoczonych. To nie było tylko przeżuwanie jabłek wzdłuż krętych alejek cmentarzy. Ponieważ w wielu gminach wciąż brakowało odpowiednich terenów rekreacyjnych, wiele osób urządzało na swoich cmentarzach pełnowymiarowe pikniki. Obciążone nagrobkami pola były zatem najbardziej zbliżone do współczesnych parków publicznych.
Historyczny obraz cmentarza Woodland w Dayton w stanie Ohio.
/Dzięki uprzejmości Cmentarza Leśnego i Arboretum/
Na przykład w Dayton w stanie Ohio kobiety z epoki wiktoriańskiej dzierżyły parasole, spacerując po masowych zgromadzeniach na cmentarzu Woodland, w drodze na lunch na swoich rodzinnych parcelach. Tymczasem nowojorczycy przechadzali się po kościele św. Pawła na Dolnym Manhattanie, niosąc kosze wypełnione owocami, imbirem i kanapkami z wołowiną.
Jednym z powodów, dla których jedzenie na cmentarzach stało się „modą”, jak nazywali to niektórzy reporterzy, było szalejące epidemie w całym kraju: kwitła żółta febra i cholera, dzieci umierały przed ukończeniem 10 lat, kobiety umierały podczas porodów. Śmierć była stałym gościem wielu rodzin, a na cmentarzach można było „rozmawiać” i łamać chleb z rodziną i przyjaciółmi, zarówno żyjącymi, jak i zmarłymi.
Kiełbasy podawane są na pikniku na cmentarzu
Greve w Hoffman Estates w stanie Illinois.
/Dzięki uprzejmości rodziny Roger Meyer i Biblioteki Okręgowej Schaumburg Township/
„Będziemy obchodzić Święto Dziękczynienia z naszym ojcem, jakby był tak żywy i serdeczny tego dnia [jak] w zeszłym roku” — wyjaśnił młody człowiek w 1884 roku, wyjaśniając, dlaczego jego rodzina — matka, bracia, siostry — wybrała do jedzenia na cmentarzu . „Przynieśliśmy coś do jedzenia i lampę spirytusową do zagotowania kawy”.
Trend piknikowo-relaksacyjny można też rozumieć jako rozkwit ruchu cmentarzy wiejskich . Podczas gdy cmentarze amerykańskie i europejskie od dawna były surowymi miejscami na terenie kościelnym , pełnymi memento mori i przypomnień, by nie grzeszyć, nowe cmentarze znajdowały się poza centrami miast i zostały zaprojektowane jak ogrody relaksu i piękna. Motywy kwiatowe zastąpiły czaszki i skrzyżowane piszczele, a publiczność była mile widziana.
Jedzenie na cmentarzach miało i nadal ma historyczny precedens. Ludzie piknikują wśród zmarłych na całym świecie, od Gwatemali po części Grecji , a podobne tradycje dotyczące posiłków z przodkami są powszechne w całej Azji. Ale wielu Amerykanów uważało, że pikniki na lokalnych cmentarzach to „ straszne święto ”. Ta krytyka, zwłaszcza ze strony starszych pokoleń, nie powstrzymała młodych ludzi przed spotykaniem się na cmentarzach. Zamiast tego doprowadziło do debaty na temat właściwego postępowania.
W niektórych częściach kraju, takich jak Denver, kongregacje pikników grobowych rozrosły się do takiej liczby, że nawet rozważano interwencję policji. Cmentarze zaśmiecały się, co uważano za obrazę ich świętości. W jednym z raportów o tych niechlujnych spotkaniach autor napisał : „tysiące zasypują ziemię puszkami sardynek, butelkami piwa i pudełkami na lunch”.
W niektórych społecznościach makabryczne pikniki były jednak uważane za „uwłaczające miejscu”, to jednak uczestnicy korzystali z tego wyboru. Jeden z reporterów chwalił fakt, że piknikerzy wyglądali na „szczęśliwych w zniechęcających okolicznościach”, a nawet powiedział, że jest to cecha „godna kultywowania”. Moda na swobodne spożywanie posiłków na świeżym powietrzu wśród krypt wkrótce się jednak skończy.
Reprodukcja przepustki na cmentarz Woodland z 1926 r.; w szczególności zakazuje wnoszenia napojów.
/Dzięki uprzejmości cmentarza Leśnego i Arboretum/
Na początku XX wieku pikniki na cmentarzu były podstawowym elementem kultury peryferyjnej; jednak ich popularność zaczęła słabnąć w latach dwudziestych. Postęp medycyny sprawił, że wczesne zgony stały się mniej powszechne, a w całym kraju powstawały parki publiczne. Był to przepis na mniej ciekawe lokale gastronomiczne.
Dzisiaj, ponad 100 lat odkąd Amerykanie debatowali nad tym trendem, trudno byłoby znaleźć wiele cmentarzy – zwłaszcza tych w dużych miastach – z polityką lub dostępną ziemią, która pozwala na pikniki. Na przykład na cmentarzu Green-Wood na Brooklynie obowiązuje wyraźny zakaz piknikowania.
Ale moda nie jest całkowicie martwa w Stanach Zjednoczonych. Populacja imigrantów w tym kraju obejmuje społeczności kultywujące tradycje, które wzywają do spożywania posiłków ze zmarłymi bliskimi, a na cmentarzach od czasu do czasu odbywają się imprezy publiczne w duchu wcześniejszej epoki. Nadal są porozrzucane cmentarze, na których można piknikować wśród nagrobków, zwłaszcza jeśli zna się kogoś ze sporą działką rodzinną. W takich przypadkach wystarczy koszyk piknikowy wypełniony smakołykami. Można i teraz uczestniczyć w starej amerykańskiej tradycji, organizując sobie nieustraszoną imprezę. Pamiętać tylko należy, żeby po sobie posprzątać. Kary za inne postępowanie mogą być surowe."
Pozdrawiam jesiennie i życzę godnego i bezpiecznego przeżycia okresu
— Tyżeśto piekielniku, zdrajco! Tyżeśto dyable wcielony! Raz się wymknąłeś z moich rąk, a teraz do Szwedów w przebraniu dążysz? Tyżeśto Judaszu, kacie męża i niewiasty? mam cię!
To rzekłszy, chwycił za kark pana Andrzeja, a pan Andrzej chwycił jego; lecz poprzednio już dwaj młodzi Kiemlicze, Kosma i Damian, podnieśli się z ławy, sięgając rozczochranemi głowami aż do pułapu i Kosma spytał:
— Ociec, prać?
— Prać! — odrzekł stary Kiemlicz, dobywając szablę.
Wtem drzwi pękły i żołnierze Józwy zwalili się do izby; ale tuż za nimi, prawie na ich karkach, wjechała czeladź Kiemliczów.
Józwa chwycił lewą ręką za kark pana Andrzeja, a w prawej trzymał już goły rapier, czyniąc nim wokoło siebie wicher i błyskawice. Lecz pan Andrzej, choć tak olbrzymiej siły nie posiadał, chwycił go także jakby kleszczami za gardziel. Józwie oczy wylazły na wierzch, rękojeścią swego rapiera chciał strzaskać Kmicicową rękę i nie zdążył, bo go wpierw Kmicic głownią swej szabli w czuprynę gruchnął. Palce Józwy, trzymające kark przeciwnika, otworzyły się odrazu, a sam zachwiał się i wtył przeważył pod ciosem. Kmicic popchnął go jeszcze, by mieć do cięcia pole i całym rozmachem przez pysk szablą go chlasnął. Józwa padł nawznak, jak dąb, czaszką uderzywszy o podłogę.
— Bij! — krzyknął Kmicic, w którym odrazu rozbudził się dawny zabijaka.
Dzisiaj podobno Dzień Prania :)
Czego to ludzie nie wymyślą!
Taki cytat z "Potopu" Henryka Sienkiewicza skojarzył mi się, kiedy tylko na FB zauważyłam post informującym o "dzisiejszym święcie".
Nim dalej o praniu, to wyjaśnię pewne zdarzenie.
Kiedy mojego młodszego wnuczka rodzice inhalowali (przykładali mu maskę do twarzy , aby wdychal parę - lek, ułatwiający mu szybsze wyjście z przeziębienia) a on wił się , jak piskorz, ja nieopatrznie w obecności tego starszego wnuczka "palnęłam" : "Przestańcie już tego maluszka tak mordować..."
Często w moich stronach, gdzie mieszkałam kilkadziesiąt lat słowo "mordęga" używane było jako męczarnia, w rozumieniu: "trud". Tutaj, w Wielkopolsce, słysząc słowo, że ktoś kogoś "morduje" wywołuje skojarzenie morderstwa. Od razu zięć, Wielkopolanin, zwrócił mi uwagę, ale Kuba już zdążył podchwycić. Nieprzyjemna sprawa, od ręki dałam 2 wykłady polonistyki, jeden dla dr nauk, a drugi dla przedszkolaka.
Było to 1,5 roku temu, ale teraz Kuba wykorzystał swoją znajomość słownictwa poszerzoną o w/w określenie i użył w odpowiednim momencie w szkole. Dzieci zaczęły to szybko przyswajać i mama została wezwana na dywanik. Kuba podważa renomę szkoły! Twierdzi, że w tej szkole mordują dzieci. Powtarzają teraz to jego koledzy. Chyba to było wtedy, kiedy w czasie zajęć edukacyjnych pozwolił sobie na lenistwo, na wychodzenie do toalety itp. i w związku z tym musiał uzupełniać ćwiczenia w domu. Stąd to oburzenie. Szkoła jest przyjazna... kto by pomyślał, że takie horrory tu zachodzą?!
To takie nawiązanie do słowa "prać".
Ma ono też niejednoznaczną treść w swojej wymowie.
Ale Dzień Prania nie oznacza, że będziemy okładać się pięściami ani słowami nawzajem... bo i tak, my Polacy, z ubolewaniem stwierdzam, okładamy się codziennie, jak chyba żaden inny naród.
Czy dzień prania dla kobiet z dawnych czasów byłby na tyle miły, aby tę czynność świętować?
1870 r.
1912 r.
Texas 1939 r.
Praczki by Władysław Filipiak
Ktoś mógłby sądzić, że pranie (podobnie jak mycie) jest tak stare, jak ludzka cywilizacja.
Nic bardziej błędnego - aż do późnego neolitu ludzie nosili ubrania ze skór, a zabrudzeniami najpewniej niezbyt się przejmowali. Dopiero kiedy zaczęło się rozwijać przędzalnictwo i tkactwo, kiedy ludzie nauczyli się tkać materiały wełniane i lniane kilkumetrowej długości, z których można już było robić wygodniejsze i łatwiej układające się ubrania, zaczęły się problemy z brudem i plamami...
Pierwszy do czyszczenia służył najpewniej piasek, którym pocierano plamy i który dzięki szorstkości kwarcowych ziaren oddzielał brud od materiału. Inny sposób polegał na zanurzaniu tkanin w wodzie i uderzaniu nimi o kamienie.
Za pionierów prania uznaje się , którzy już 4500 lat temu dodawali do wody popiół roślinny i oliwę, co pozwalało usuwać zanieczyszczenia nawet z bardzo zabrudzonych tkanin.
Starożytni Egipcjanie już w pierwszym tysiącleciu p.n.e. zastosowali pierwsze pralnicze urządzenie: kijankę - czyli gruby krótki kij, którym okładano wcześniej zamoczony w wodzie materiał dla rozmiękczenia brudu. Po takim zabiegu należało odzież obficie spłukać bieżącą wodą.
Do prania można było dodać niewielką ilość mieszanki popiołu i łoju (pierwowzorów mydła). Z czasem krótkie kije przybrały kształt drewnianych łopatek...
Praczki nad rzeką by Eugene Boudin
art by Daniel Ridgway Knight
W średniowieczu w zachodniej Europie pojawiły się zawodowe praczki, które zaczęły wybielać materiały (przede wszystkim koszule i prześcieradła) rozkładając je na trawie i wystawiając na słońce, albo mocząc w zsiadłym mleku.
Na początku XVIII stulecia materiały zaczęto wybielać chlorem z dodatkiem akwamaryny.
Dopiero w 1797 roku w domach pojawiła się tara. To niepozorne urządzenie - kawałek falistej blachy w drewnianej lub metalowej ramce, umieszczone w balii napełnionej ciepłą wodą. Brudną odzież namaczano, a następnie pocierano (tarło) po powierzchni tary. W oddzielnej wodzie należało pranie wypłukać - rozwiązanie okazało się tak rewolucyjne, że pozostawało w użyciu aż do połowy XX wieku.
Pralka z 1878r.
Pierwsze mechaniczne urządzenie imitujące proces prania ręcznego pojawiło się pod koniec XIX wieku. Składało się ono z dwóch pofałdowanych płyt, z których jedna była przesuwana nad drugą przy użyciu specjalnej dźwigni. W trakcie wykonywania tej czynności oraz przy użyciu wody, brud był usuwany. Opatentowano je w Stanach Zjednoczonych w 1846 roku i używano niemal do lat trzydziestych XX wieku.
Pralka z 1885r.
Pierwszą mechaniczną pralkę bębnową napędzaną parą, skonstruował James King w 1851 roku i od tej pory rozpoczęła się era pralek. Wraz z nadejściem wieku elektryczności, w 1907 roku Alva Fisher zbudował pralkę napędzaną silnikiem elektrycznym. Niestety pralka miała jedną, ale zasadniczą wadę - silnik obracający kadź nie był niczym zabezpieczony przed przeciekaniem, co powodowało spięcia w instalacji elektrycznej, a nawet porażenia.
Szczęśliwi nabywcy Frani
Na pierwszą polską pralkę musieliśmy czekać aż do 1953 roku. Niestety już w momencie rozpoczęcia produkcji Frania była przestarzałą konstrukcją, gdyż zamiast ruchomego bębna, miała ruchomy wirnik. Ale i tak przez 20 lat była przedmiotem westchnień milionów Polek.
Dopiero w 1971 roku pojawiła się pierwsza polska (choć na jugosłowiańskiej licencji) pralka automatyczna Polar 663 Bio.
W 1978 roku koncern Miele wypuścił na rynek pralkę sterowaną mikroprocesorem.
Niezależnie od urządzeń pralniczych, pojawiały się coraz doskonalsze środki piorące. W roku 1878 Fritz Henkel wypuścił na rynek pierwszy profesjonalny detergent (Bleich-Soda), a w 1907 pierwszy tak zwany samoczynny proszek do prania o nazwie Persil, który odniósł niebywały rynkowy sukces - już w drugim roku produkcji sprzedano go w ilości 4,7 miliona kg!
Chociaż minęło ponad 100 lat, to w wielu rankingach Persil nadal jest uznawany za najlepszy środek na świecie.
Ten i inne detergenty pozwalały na coraz bardziej skuteczne oddzielenie brudu bez konieczności tarcia czy szorowania, a to z kolei zupełnie wyparło tradycyjne tary i elektryczne pralko-tarki.
Pierwszy polski detergent: proszek IXI 65 (rok wcześniej należące do PAX-u Inko wypuściło płyn Ludwik) pojawił się w 1965 roku. Oficjalna wersja głosi że IXI opatentował Mieczysław Wilczek, przyszły minister gospodarki, którego ustawa z 1988 roku o działalności gospodarczej była najlepszym gospodarczym aktem prawnym w całej historii Polski.
Jednak według legendy, jego recepturę mieli wykraść, a raczej nielegalnie kupić, na Zachodzie funkcjonariusze PRL-owskiego wywiadu .
W jednym z komentarzy podałam informację o tarce (wg śląskiej Wikipedii) nazywanej waszbretem wg gwary śląskiej. Może niektórzy Goście nie czytają komentarzy, zatem podam tutaj:
Wikipedyjo:Ślabikŏrzowy szrajbōnek
Spřynt do prańo, pośrůd ńygo dwa wašbrety
Waszbret – narzyńdźe wykorzistywane do prańo uodźeży; kůnstrukcyjo we postaći falistyj blachy (abo inkszyj sfołdowanyj powjerzchńi - ntp. s glasu abo plastikowyj), uobyczńe zastyrczůnyj we drzewjanyj abo metalowyj ramje. Waszbret bůł uobyczńe ůmjeszczůny we baliji, perzůna kero proła we ryncach przesuwoła (tarła) namaczano bjelizna po powjerzchńi waszbreta. Waszbret praktyczńy wyloz s użyćo po pojawjyńu śe waszmaszyny.
Falisto powjerzchńo waszbreta poćerano rynkům abo jakymś przedmjotym wydowo charakterystyczny klang, co je wykorzistywane uod ńykerych muzycznych skupin (nojczyńśći tych co grajům muzyka country) do wzbůgacyńo klangu wykůnywanych utworůw.
Tym razem idę na łatwiznę. Ostatnie moje wpisy były bardzo długie, więc ten będzie w porównaniu do poprzednich bardzo... krótki.
Zabieram swoich Gości na Jasną Stronę życia
Udostępniam film, w którym poznać można człowieka, który mógł ocalić Titanica… ale zapomniał...
"Zatonięcie Titanica zdarzyło się na skutek całego łańcucha nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. A tenże łańcuch, który przesądził o losie niezatapialnego statku, zaczął się od małego kluczyka... Niby taka nieistotna rzecz. Na tyle nieistotna, że człowiek będący w jego posiadaniu zupełnie zapomniał oddać go tym, którym był niezbędny do przeżycia. Tym człowiekiem był 37-letni David Blair. To właśnie on miał klucz do szafki ze wszystkimi lornetkami, których używano na punktach obserwacyjnych."
W związku z tym, że weekend, więc nie wypada smucić ludzi, to druga część będzie też o kluczyku, który został tym razem zagubiony.
Młode dziewczyny od wieków szukały sposobów na zaspokojenie swojej ciekawości na temat przyszłego wybranka , z którym będą dzielić życie. Teraz może nie koniecznie myślą o tym całym życiu, aż po grób, bo luz w obyczajach powoduje, że można , jak w piosence "Lepszy model" w każdej chwili wybranka na taki zamienić.. i tak do skutku...
Zbliża się taki okres w ciągu roku, kiedy znów dziewczyny na serio lub rozrywkowo będą stosować zabobonowe podchody lub gry, aby zajrzeć za zasłonę przyszłości.
O tym, że daleka jestem od czczenia takich dni jak Halloween czy Andrzejki tutaj, to nie znaczy, że nie interesują mnie obyczaje w tym zakresie w sensie historycznym.
"W czasach, gdy kobiety były prawie całkowicie zależne od małżeństwa dla bezpieczeństwa ekonomicznego i społecznego, wiele z tych dziewcząt miało powody, by pragnąć spojrzeć w przyszłość. Cytując autora sympatycznej opowieści o halloweenowych rytuałach miłosnych opublikowanej w 1849 roku: Młoda dziewica przejdzie bardzo wiele, aby uzyskać jakąś odpowiedź na pytanie, które tak głęboko dotyczy jej szczęścia”.
Ten powyższy cytat znalazłam w artykule, który w całości poniżej przytaczam:
Historyczny tort na Halloween, który ujawnia twojego przyszłego małżonka
Czy „głupi tort” może pomóc ci odkryć swój los?
opublikowane w Atlas Obscura przez Anne Ewbank 6 października 2021
PEWNEGO WTORKOWEGO WIECZORU wysłałam SMS-a do mojej przyjaciółki Katie i poprosiłam ją, żeby przyjechała, aby upiec wspólnie ze mną trochę płaskiego chleba z wróżbami.
Kiedy się pojawiła, wyjaśniłam jej od razu, ponieważ była bardzo ostrożna , że to będzie tylko zabawa. Miałyśmy upiec "głupi tort". Nawiasem mówiąc, nazwa nie ma opisywać słabo przemyślanego ciasta. Zamiast tego było to główne wydarzenie rytuału pieczenia prowadzonego przez młode, niezamężne kobiety w Wielkiej Brytanii i Ameryce Północnej od XVIII wieku do połowy XX wieku. Ogólny cel był ten sam: odkryć tożsamość ich przyszłych mężów za pomocą tego, co pewna encyklopedia nazwała „chlebem marzeń”.
Głupie ciastka (torty) były kiedyś częścią ogromnej tradycji wróżbiarskiej żywności. Krążki ukryte w ciastach i puree ziemniaczanym mogą zdradzić, kto miał się wkrótce poślubić, podczas gdy skórka jabłka przerzucona przez ramię może równie dobrze przybrać kształt pierwszego inicjału przyszłego małżonka. Tradycje te miały miejsce w liminalne, uroczyste dni w roku, kiedy zbliżała się mistyczna lub sezonowa zmiana: na przykład Halloween, Wigilia i przesilenia.
Ale robienie "głupich tortów" nie było często uważane za zabawną grę towarzyską dla grupy. Przypominało to raczej upiorną, skomplikowaną grę nocną, taką jak „Krwawa Mary”, rytuał przywoływania duchów przeprowadzany za pomocą lustra. Ale zamiast widzieć pokrytego krwią ducha, te duety lub tria dziewcząt miały nadzieję ujrzeć we śnie swoich przyszłych mężów.
Źródło: Atlas Obscura
Początki głupiego (niemego) ciasta i jego bliskiego kuzyna, niemej kolacji, są mroczne. Ruth Edna Kelley, autorka pierwszej długiej historii Halloween, z przekonaniem twierdziła, że zaczęło się ono na szkockiej wyspie Lewis . Szkocja może nie być zbyt odległa pod względem pochodzenia: niektórzy pisarze wiążą głupie ciasta z tradycją w szkockich Highlands, dotyczącą robienia słonych bannocków lub chleba w chrześcijańskie święto Ostatki, aby podczas snu zobaczyć swojego przyszłego ukochanego . Jedno z najwcześniejszych znanych pisemnych wzmianek o niemych (głupich) ciastkach znajdują się w "Odkrytym Niewidzialnym Świecie Szatana" - książce George'a Sinclaira o czarach z 1685 roku. Sinclair, demonolog i pierwszy profesor matematyki na Uniwersytecie Glasgow, niepochlebnie opisał to jako znany przesąd w szkockich górach .
Niepewne jest również źródło nazwy. Jedna z interpretacji jest taka, że „głupi” wywodzi się ze starszego znaczenia tego słowa, które oznacza „cichy, niemy”. Drugim jest to, że głupek pochodzi od angielskiego „zguby” na los lub przeznaczenie.
Od XVIII do połowy XX wieku w prasie, antologiach folklorystycznych i, od czasu do czasu, publikacjach naukowych, rozpowszechniały się relacje o robieniu głupich ciast (tortów). Wiele ważnych gazet opisywało z zapartym tchem sposób przeprowadzania rytuału, wymieniając go wraz z innymi czynnościami, takimi jak rzeźbienie dyni w Halloween lub wieszanie jemioły w Boże Narodzenie.
Wspólna metoda z moich badań była następująca:
Dwie lub trzy dziewczyny zbierają się późno w nocy w kuchni. W zupełnej ciszy muszą upiec proste ciasto składające się z mąki, wody i soli. Każda dziewczyna powinna oznaczyć ciasto swoimi inicjałami, a następnie włożyć je do piekarnika, aby upiec bez słowa. Po wyjęciu go z piekarnika dziewczęta łamią ciasto, czasem każdy odgryzając, a potem zaczynają dziwny marsz, tyłem do łóżek. Po ułożeniu tortu pod poduszkami, podczas snu powinny śnić o swoim przyszłym mężu.
Do naszego głupiego ciasta postanowiłyśmy z Katie skorzystać z instrukcji z 1911 roku, napisanych przez niejakiego Charlesa Dicka:
Obie muszą udać się do spiżarni i wspólnie zdobyć różne składniki. Najpierw dostają miskę, każda trzyma ją i razem myją i suszą. Następnie każda dostaje łyżkę mąki, łyżkę wody i trochę soli. Robiąc ciasto muszą stanąć na czymś, na czym nigdy wcześniej nie stały. Muszą to wymieszać i toczyć. Następnie rysują linię przez środek tortu i każda dziewczyna wycina swoje inicjały po przeciwnych stronach linii. Następnie obie wstawiamy do piekarnika i pieczemy.
Instrukcje wymagały, aby trzecia dziewczyna włożyła kawałki ciasta pod nasze poduszki, ale zrobiłyśmy to bez udziału trzeciej, ponieważ żadna z nas nie znała innej
1) niezamężnej
2) dziewczyny, która
3) byłaby gotowa rzucić wszystko, aby upiec rytualne ciasto na 90 -stopniowy wieczór.
Aby sprostać dziwnemu „staniu na czymś, na czym nigdy wcześniej nie stawałaś”, Katie balansowała na rozklekotanym stołku, z którego przypadkowo schodziła, kiedy ja siedziałam na podręczniku. Ześlizgnięcie się ręki podczas etapu dodawania wody spowodowało, że nasze ciasto stało się lepkie, bez jędrności potrzebnej do inicjowania powierzchni. W poszukiwaniu autentyczności postanowiłyśmy upiec ciasto w moim piecu na drewno.
Podczas gdy skwierczało na patelni do ciasta, mój niczego niepodejrzewający współlokator i jego przyjaciółka weszli do nas. Jak się okazuje, dość trudno jest komuś wytłumaczyć głupie ciastka, kiedy musimy zachować ciszę i używa się tylko gestów rąk. Podczas naszej próby wszyscy nagle poczuliśmy zapach spalenizny.
Głupi placek, po zaledwie siedmiu minutach w piecu na drewno, wyglądał na nieco zbyt chrupiący na brzegach, a jednocześnie lepki w środku. Następnie przełamałyśmy go na pół i każda odgryzła cząstkę ze swojego kawałka. Pod zdumionymi spojrzeniami naszej publiczności, Katie i ja pomaszerowałyśmy do mojej sypialni, gdzie uroczyście umieściłam pod poduszką parujący, owinięty plastikiem kawałek głupiego ciasta, podczas gdy Katie włożyła swój do torby na później. Następnie postanowiłyśmy przerwać milczenie i wyjaśnić mojemu współlokatorowi Xavierowi i jego przyjaciółce Priscilli, co robimy. (Priscilla, po spróbowaniu kawałka pozostałego, powiedziała, że przypominał jej skórkę empanady.)
Tej nocy nie śniło mi się absolutnie nic. Prawdopodobnie przyczyną było to, że głupie ciasto wyślizgnęło się spod mojej poduszki i zaklinowało się w ramie łóżka. Kiedy napisałam do Katie SMS-a, aby ogłosić czekający mnie przyszły stan starej panny, powiedziała, że jej śniło się, że wdepnęła w psią kupę.
A teraz zastanów się, którą z ról rozpisanych przez Jacka Cygana wybierasz dla siebie? Czy tę śpiewaną przez Lorę Szafran czy Mietka Szcześniaka?
Ja wróżę z fusów i z muszli pstrych z tych dni, kiedy schną z pragnienia chusteczki do łez. Ja wróżę z wiatru, i z chmur, i z mgły, więc idź, niech znów cię nie mam, lecz nie śmiej się, gdyż….
To moja magia, magia niepewnych serc. To moja magia, wróżby do pustych miejsc. To moja magia, grosze z nadziei dna. To moja magia, wyspa wśród morza zła.
Ja wróżę z butów i z kurzu dróg, Z tych dni, kiedy pachnie ziemia wolnością i mchem. Ja wróżę z wiatru, i z chmur, i z mgły, Z chwil, kiedy już mnie nie ma, Choć jestem o krok
To moja magia, magia niepewnych serc. To moja magia, wróżby do pustych miejsc. To moja magia, grosze z nadziei dna. To moja magia, wyspa wśród morza zła.
Chcę wierzyć magii - nie, karta nie wie jak żyć Chcę wierzyć magii - spójrz - oszukują cię dni Chcę wierzyć magii - znam, znam jej kłamstwa, jak nikt Chcę wierzyć magii - zbij szklaną kulę -wyjdź…