Za 3 dni wylatujemy do
USA, a ja jeszcze nie spakowana. Mąż twierdzi, że zdąży. Nadchodzi pomoc.
Przyjechała córka z Poznania. Pomaga
mi spakować się. Jest jakaś niewyraźna.
- Coś ci, córeńko, dolega? –
pytam
- Nie, nic ważnego, mamusiu - zapewnia.
Kupujemy odpowiednie kosmetyki.
Przecież zakładamy, że wrócimy pięknie
opalone ku zazdrości znajomych. Wybieramy kremy ze średniej mocy filtrem.
- Weźmy ze sobą jakieś leki,
przecież musimy być zabezpieczeni na wszelki wypadek - zwracam się do córki podejrzewając, że coś przede mną ukrywa.
- Leki można wziąć ze sobą, ale pod warunkiem, że jest zalecenie lekarza
– odpowiada.
Wiem, że ma rację.
- Dziewczyny, pakujecie się, jakbyście się przeprowadzały na stałe, to
tylko dwa tygodnie, a tam możecie chodzić prawie nago. Po co wam tyle ciuchów?
To ja , jadąc do Iraku na cały rok zabrałem ze sobą jedną walizkę?
- No i co – odpowiadam- dorobiłeś się w tym Iraku złamanego ząbka.
- Nie tylko - rzuca mąż – nie wiem, czy stać nas byłoby na wojaże po
,,Stanach,, i to na dwa pełne tygodnie - i wybucha śmiechem.
- Skoro o tym mowa, to muszę się przyznać – mówi zmartwiona córka - że
trochę mnie ćmi ząb. Chyba muszę
sprawdzić go jeszcze przed wyjazdem , bo trochę dolarów musiałabym wydać na
jego leczenie w ,,Stanach,,. Tam lepiej tryskać zdrowiem.
- Kochanie, to może od razu idź u nas do dentysty – proponuje ojciec córce.
– Nie mamy przecież czasu. Mogę cię na jutro umówić.
- A znasz jakiegoś dobrego? – pyta zaniepokojona.
- Nie martw się , córuś - wtrącam się do rozmowy – kto jak kto, ale
twój tata w stomatologii sam ma dość duże doświadczenie. Kilku dentystów też
zna.
- Już daj spokój – broni się mąż - nie ma co wspominać.
Córka nie daruje i prosi o wyjaśnienia.
- Pamiętasz, dziecko, powrót taty z Iraku?- pytam. – Nasza 6-letnia Sandra
rozpłakała się na lotnisku, kiedy
wytęskniony przez nią tata podszedł do barierki, podał jej płaczącą lalkę i wrócił na dalszy ciąg
odprawy. Było zamieszanie, dopóki nie domyśliliśmy się, że lalce trzeba włożyć
do buzi smoczek. Przynajmniej już tylko Sandra płakała. Po kilku dniach wyciągnęliśmy od niej zwierzenia. Sądziła, że
tata wraca do Iraku. Skąd dziecko
miało wiedzieć, że to tylko dalszy ciąg formalności związanych z przylotem. Ale
ty też miałaś nie tęgą minę.
- Bo nie mogłam, cię, tatusiu, rozpoznać po roku nieobecności –
przypomina sobie córka. – Oglądałam cię na
zdjęciach, ale wróciłeś z trzydniowym zarostem i nie miałeś z przodu jednego zęba.
No właśnie, a jak trzyma się ten implant?
- Świetnie , córeczko, świetnie, ale żałuję, że dałem się namówić mamie na
zmianę. Ten pierwszy byłby najtrwalszy - wspomina.
- A czym się różnił od tego? – pyta zaciekawiona córka.
- Ej tam, niech Ci lepiej opowie mama, czemu jej się nie podobał, bo ja
tego zrozumieć nie mogę. Zresztą nie miałbym tyle z tym implantem przygód.
- Skoro sobie życzysz, żebyś nie
żałował – chętnie podejmuję temat i opowiadam zaciekawionej co raz bardziej córce.
<><><><><><><>
Gdy
zobaczyłam tatę na Okęciu, też byłam rozczarowana brakiem prawej górnej dwójki. Tłumaczył się, że tylko jeden raz zapomniał ukryć przed promieniami słońca
hobzę, bułkę iracką. To ona była winna tej szczerby. Ale obiecał mi, że nim
pokaże się rodzinie i kolegom odwiedzi dentystę, by w pilnym czasie uzupełnić
sobie garniturek, skądinąd ładnych ząbków . W określonym dniu wyznaczonej wizyty
stomatologicznej oczekiwałam na swego mężulka w domu, wyobrażając sobie jego
promienny uśmiech. Nagle drzwi się otworzyły i… powalił mnie błysk ze srebrnego
ząbka tkwiącego w ustach zadowolonego z siebie taty.
- Tatuś, nie pamiętam u Ciebie tego srebra! - śmieje się córka – No
opowiadaj, mamusiu, opowiadaj, co było dalej.
Nie, tego było jak na
mnie , za dużo. Chociaż wytrzymałam cały rok bez taty, obawiając się o jego
życie, no bo przecież w Iraku wtedy trwała wojna z Iranem, czekałam na niego, tęskniłam, pracowałam,
prowadziłam dom, wychowywałam was, przypłaciłam nawet to własnym zdrowiem, to taka niby nieważna
sprawa, jak błyszcząca w ustach dwójka była wtedy przeze mnie nie do
zaakceptowania. Zażyczyłam sobie, aby czym prędzej wymienić implant na kolor
naturalny. Tata się upierał, że to według dentysty trwała inwestycja. Nie dałam
się przekonać, byłam nieustępliwa. Musi mnie chyba kochać, skoro w końcu udał
się do innego dentysty. Tym razem ząbek już nie był srebrny.-
- Doktor dał mi lusterko -
przerywa opowiadanie Henryk - abym się
przejrzał. Ząbek, niestety, miał kilka odcieni bieli więcej, niż moje własne .
Pan doktor pocieszał:
- On szybko ściemnieje, bo chyba
pan pali papierosy?
- Nie – odpaliłem.
- Ale kawę pan pije?- oczekiwał
pozytywnej odpowiedzi dentysta, ale usłyszał
- Też nie.
Nie miałam już sumienia wymagać od taty wymiany, bo ileż
można?- opowiadam dalej. Ząbek był
połączony z naturalnym korzeniem
specjalnym wkrętem. Z czasem obluzował się. Wciąż tata mnie obwiniał, że to
moja wina, bo srebrny był osadzony mocno, a następne wiercenia, tylko
rozborowały korzeń. Znasz , córeńko, tatę z jego siarczystego śmiechu. Pewnego
razu rozmawiał z sąsiadem przez płot. Z naszej strony porządek, a po
drugiej - materiały budowlane porośnięte
chaszczami . Panowie opowiadali sobie
wesołe kawałki, gdy tata z rozbrajającą swobodą parsknął śmiechem i… ząbek
wyskoczył mu gdzieś za płot w te chaszcze.
- Znaleźliście go?- dopytywała rozbawiona córka.
- Szukaliśmy, choć nie było szans w tym bałaganie. Zrezygnowany
poszedłem do innego dentysty po następny egzemplarz – odpowiada córce. - To już
było trzecie wiercenie w tym samym korzeniu. A wiesz , jak ja to uwielbiam.
- Ale to jeszcze nie koniec tej historii - dodaję.
- A co jeszcze mogłoby się wydarzyć? - pyta córka.
- O , najciekawsze przed tobą -
zapewniam i snuję wspomnienia dalej.
Wiesz, że tata
ma dość swobodny kontakt z
pracownikami swojej firmy. Kiedyś podczas jakiejś przerwy w pracy
podszedł do stojących przy kupce trocin. Odpadki podczas budowy kontenerów to
rzecz normalna. Tata wymaga, aby zachowywać właściwy porządek, więc trocinki
były dokładnie zmiecione i usypane w stożek. Właśnie wokół niego zebrali się
panowie, opowiadając coś sobie żywo. Sytuacja powtórzyła się , jak pod płotem.
Była jedna różnica. Do szukania ząbka szefa rzuciła się niemal cała załoga, ale
tata przestrzegł, aby robić to delikatnie, bo
przecież ząbek jest lekki i może nie zagłębił się. Inaczej trzeba byłoby przesiewać cały stożek
trocin. Załoga miała ubaw, ale nie wiem, czy głośno to przy tacie wyrażała.
Jakoś tata jest skromny w wypowiedzi na ten temat.
Córka trzyma się ze śmiechu za brzuch.
- No i co? Znaleźliście? – wreszcie wykrztusiła z siebie.
- A i owszem – odpowiada też ubawiony wspomnieniami mąż - Nie będę
przedłużał tych wspomnień. Powiem krótko. Owinąłem go w serwetkę i przyniosłem
go delikatnie do domu. Wkleiłem sam, na klej epidian zmieszany z inną miksturą.
Podobno to trucizna, więc po jakimś czasie musiałem poddać się dentyście, ale
nowemu. Teraz ząbek przyjął kolor, jak widzisz trochę żółty. Może to ten
epidian?
- Że jesteś inżynierem, to wiem, ale że w stomatologa się bawisz, to już za wiele - kwituje córka. -
Wiecie co? Ząb już mnie nie ćmi.