Translate

środa, 20 stycznia 2016

GÓRAL NA FLORYDZIE


  Rok 2000, kwiecień.
     Tadeusz jest rodowitym góralem z Sądecczyzny. Z Polski wyjechał wraz z kolegami „na zachód” w okresie wojennym jako 16-letni chłopak. Po długiej tułaczce dostał się do Stanów.  Brał udział w wojnie koreańskiej. Został ranny ( do końca życia odczuwał tego skutki w postaci  bólu kolana, nie mówiąc o zbolałej duszy). Jako zawodowy żołnierz został przeniesiony do Niemiec.  W wolnym czasie przyjeżdżał  do znajomych w Belgii, dzięki którym poznał moją śliczną kuzynkę  Krystynę.


       Pobrali się i osiedlili  w USA, a Tadeusz zrezygnował z wojskowości, tracąc przez to prawo do emerytury wojskowej. Mimo, że już 55 lat mieszka poza Starym Sączem, to wciąż czuje się góralem.

    Dzisiaj firma ubezpieczająca samochód przysłała życzenia urodzinowe Tadeuszowi z przypomnieniem przedłużenia terminu umowy na następny okres. Dzieje się tak corocznie. Henryk z Kasią wybrali się nad ocean. Podobno nie będą tam długo, bo słońce praży niemiłosiernie. Nie było czasu na opalanie się na plaży, nie licząc spacerów w koszulkach i krótkich spodenkach. Być może nasz czas jest tak zorganizowany przez kuzynów, abyśmy nie mieli możliwości wylegiwać się na plaży w Daytona i nie dostali poparzenia słonecznego lub jakiegoś udaru!  Od pierwszego momentu po wejściu do łazienki zauważyłam wśród kosmetyków Krystyny kremy do opalania z filtrem UVA/UVB ponad 80, a nawet i 90-tki. Pomyślałam, że oni, tubylcy, są już tak spaleni, że muszą się aż tak chronić. Niestety, Krystyna wyprowadziła mnie z błędu. To filtry przygotowane dla nas! A ja myślałam, że się tutaj opalę. Przecież nie mogę wrócić z Florydy do Polski biała! Próbuję dzisiaj nawet z tą 90-tką skraść trochę słońca przed domem na trawniku, ale widzę, że Tadeusz jakoś dziwnie się kręci, spoglądając często w stronę uliczki prowadzącej nad ocean. Nie będę go dodatkowo drażnić tą sytuacją z opalaniem, bo może myśli, że powinnam spędzić cały czas na Florydzie w cieniu palmy.

        Wracam do klimatyzowanego pokoju szklanego, skąd widać ogród. Może tu zdołam się uwolnić od dręczących mnie myśli: dlaczego, do jasnej Anielki, nie widać jeszcze na horyzoncie Henryka z Kaśką?.

          - Teresa, nie wiesz dlaczego ich jeszcze nie ma? – słyszę zniecierpliwionego Tadeusza - Przecież tak długo na plaży bez przygotowania, to niebezpieczne!
           - Tadeusz, ja sama się niepokoję – dzielę się z nim obawą.
        - Przecież znasz Henryka. Bez opowiadania się nam, pojechał parę dni temu plażą na rowerze kilka kilometrów. Pokazał mi ten ogromny budynek, do którego dotarł. Nie mogłam uwierzyć, że w upale pokonał taką odległość.

         A więc to już 71 lat minęło Tadeuszowi? Złożę mu życzenia po powrocie Henryka i Kaśki. Niech tylko szybko wracają. Ze szklanego pokoiku widzę Tadeusza w fotelu w swoim ulubionym kąciku naprzeciw telewizora i biblioteczki.
           Wczoraj wieczorem przeglądałam biblioteczkę Tadeusza. Zawiera różnoraki zbiór książek o charakterze historycznym, pamiętnikarskim, geograficznym oraz felietony, eseje a także reportaże. Najwięcej ma dzieł Melchiora Wańkowicza wydanych w Nowym Jorku, Paryżu i Londynie w latach 1945 -1959. Są także współcześnie wydane, takie , jak Anoda i Katoda wydane pośmiertnie. Dostałam od Tadeusza listę tytułów, których mu brak , a ja zobowiązałam się do poszukania ich w polskich księgarniach. Uprzedza mnie, że Wańkowicz nie jest zbyt popularny w Polsce i brak pewnych wznowień tytułów. Ja sama chciałam zdobyć w Polsce „Karafkę La Fontaine’a” i nie udało mi się..
        Tadeusz w rozmowach naszych nawiązywał do tematyki niepodległościowej, wspomina czasy swojej młodości, opisuje sytuację Polski powojennej w pierwszych dniach wolności, ale i powody ucieczki z kraju, gdzie niepodległość była bardzo wątpliwa. Nie znaczy to, że nie śledzi sytuacji politycznej, społecznej, gospodarczej czy kulturalnej w swojej ojczyźnie. Jest wyjątkowo dobrze zorientowany, chociaż jestem zdziwiona, dlaczego nie mają tu Telewizji Polonia. Niewielu Polaków zamieszkuje ten teren, stąd brak zainteresowania i niewspółmierne koszty założenia tego kanału.  
     
       Tadeusz, nie przestaje być wciąż twardym góralem, inaczej nie przetrwałby młodzieńczej tułaczki, czy wojny koreańskiej. Jest jednak w duszy bardzo ciepłym i wrażliwym człowiekiem.

         Pamiętam czas urlopu Krystyny i Tadeusza spędzony w ubiegłym roku u nas. Zorganizowaliśmy im kilkudniowy wyjazd w rodzinne strony Tadeusza, czyli  Kraków, Stary Sącz, Krynica, Zakopane.

Stary Sącz

    Odżyły jego dawne wspomnienia, kiedy wjechaliśmy na  ryneczek w Starym Sączu, a następnie wspinaliśmy się samochodem (ze względu na ból kolana Tadeusza) stromą uliczką do domku jego krewnej, jedynej, która z rodziny mu pozostała. Zaskoczyliśmy ją wówczas swoją wizytą, ale za to jak serdecznie nas powitała! 


           Właśnie na obiad przygotowywała knedle ze śliwkami. Z dziką rozkoszą rzuciliśmy się do pałaszowania tych smakowitości polanych gęstą śmietaną i do tego posypanych cukrem. Mniam, aż w tej chwili mam smak w ustach tych knedelków! Tego się nie zapomina. Smaki i zapachy z dzieciństwa ciągną się smugą za człowiekiem przez całe życie. Za Tadeuszem aż do Ameryki! No i posypały się opowieści wspomnieniowe o wspólnych dziecięcych psikusach i młodzieńczych uciechach. 

      Spoglądałam na twarz Tadeusza, która wyrażała nieopisane szczęście możliwości dzielenia się tym, co mu w duszy grało przez tych kilkadziesiąt lat na obczyźnie. Jak niewiele potrzeba, aby człowiekowi sprawić radość.

        Ale to nie koniec emocji, bo z pokoiku obok kuzynka przynosi małe zawiniątko. Cóż w nim może być? Mam dla Ciebie, Tadeusz, pamiątkę po Twojej zmarłej mamie- mówi i rozchyla bibułkę - to pierścionek oddany do naprawy oczka. Nie zdążyła go odebrać od jubilera. Nie muszę chyba opisywać wzruszenia Tadeusza. Po chwili usłyszałam:
        - Rela będzie miała pamiątkę po babci.

        Jednym z następnym etapów  naszej  sentymentalnej wyprawy  w Polsce  było Zakopane. Nie chodziliśmy po górach ze względów zdrowotnych Tadeusza, ale zaliczyliśmy spacerek po Krupówkach.

Kosciół Matki Boskiej Fatimskiej w Zakopanem

     
   Podjechaliśmy na Kościelisko do kościoła Matki Boskiej Fatimskiej, gdzie zrządzeniem losu trafiliśmy na zgromadzenie odświętnie ubranych górali.   Wśród nich mój mąż rozpoznał syna gaździny, która gościła go przed laty, kiedy w czasach studenckich przyjeżdżał na oazowe wakacje. Uściskali się, jak starzy przyjaciele, bo mimo upływu lat rozpoznali się bez trudu. Ale to nie koniec wzruszeń.
        Z kościoła wyszła młoda para górali w odświętnych ludowych strojach i zaczęła grać kapela góralska. Tadeusz pękł. Łzy lały się strumieniem. Takiej niespodziewanej uroczystości nie zaplanowalibyśmy mu za żadne pieniądze. Los dla niego był w tym momencie nad wyraz łaskawy. Kiedy wróciliśmy na parking, urzekł nas widok malutkiego wózka drabiniastego, na którym siedziała dwójka bliźniaków, góralczyków w swoich ludowych strojach. 

         Szczęśliwi i spełnieni zakończyliśmy wówczas dzień w knajpce z kapelą góralską.  

        Przy tym rozpamiętywaniu zeszłorocznych przeżyć  nie zauważyłam, jak czas szybko minął.

     Nagle do ogrodu, nie wiem skąd, weszła biała czapla.

 Dobrze, że jestem za szybami, bo szelest fotela, jaki powstał przy moim poruszeniu, mógłby ją spłoszyć.




Ptak nie jest tak wysoki, jak nasze ciemne czaple. Podchodzi pod pień palmy i wykonuje dziwne ruchy szyją, tak, jakby bawiła się ze mną w niemowlęcą zabawę „a ku ku”. Jej główka z częścią długiej szyi wygląda raz z jednej, raz z drugiej strony pnia, a szyja wije się płynnie jak węża..
Wstaję cichutko i próbuję wyjść, niestety, spłoszyłam wysmukłą czaplę. 

   Szkoda, odfrunęła mimo, że w ogrodzie gęsto krzewów i trudno znaleźć wolne miejsce pod słońcem.

          - A co, była czapla? Widziałam ją z okna – odzywa się Krystyna stojąca w drzwiach kuchni.- Próbowała złowić jaszczurkę, ale te małe stworzonka są zwinne i uciekają przed nią zygzakiem. Na ogół je chwyta.
         - No to już jasne, co to był za taniec szyją. A swoją drogą to te maleńkie jaszczurki chodzą tu po tarasie. Nie wejdą do sypialni? – pytam z obawą?
       - A zamykasz drzwi? – słyszę roześmianą Krysię.
       - Bardzo szczelnie – odpowiadam.
       - Jak będziesz miała szczęście to możesz zobaczyć szkodnika mojego ogrodu.
       - A masz jakiegoś? – trochę się boję, aby nie był szkodliwy i dla mnie.
      - Widzisz te wysokie krzewy z białymi kwiatami , które przypominają głowę pawia?



    - Tak. Podobne można w Polsce kupić pod nazwą strelicja, ale nasze są barwne. Białe widzę pierwszy raz – przyznaję.
  - Te kwiaty u swej nasady mają bardzo słodką, miodową wręcz cząstkę. To jest przysmak wiewiórek. Te łobuziaki odgryzają kwiat, który strącają na ziemię, a one pałaszują samą słodycz na górze – opowiada Krysia.
        Odwiedzają nas także szopy. Te goszczą się na palmach. Ale aligator jeszcze nas nie nawiedził. Możesz być spokojna. Zosia miała kiedyś aligatora w garażu i nie wie jak on tam się dostał.
       - Spokojna to ja będę- mówię wkurzona - jak wróci Henryk z Kasią. Chociaż nie wiem, czy rzeczywiście będę spokojna, bo może porozwieszam ich na palmach!
        Uderz w stół a nożyce się odezwą.
        - Gdzie byliście i dlaczego tak długo? – na przemian pytam z Tadeuszem i Krystyną zawieruszonych plażowiczów.
        Oni jednak z wiązką nieciekawych kwiatków, wśród których prym wiedzie astromeria podchodzą do Tadeusza i składają mu urodzinowe życzenia. Głupio mi , ale wściekłość mnie nie mija.
        Tadeusz też zażenowany, nie wie , czy udawać zadowolonego, czy jednak swoje zakłopotanie tak długą nieobecnością niesfornych gości z Polski jawnie okazać..

        Wszystko się wyjaśnia. Nie doszli do plaży, udali się na Atlantic Ave. Postanowili poszukać kwiaciarni., aby niespodziewanie uhonorować dzisiejszego jubilata. Ale tu odległości są większe, pieszych ludzi na ulicach, niestety , nie uświadczysz, żeby dowiedzieć się, gdzie ta kwiaciarnia i czy  ogóle jest.




         Do Shopping Center kawał drogi. Dobrze, że natknęli się po drodze na stację paliw i dostali od jej pracowników kwiaty z wazonu, nie wiem, czy pierwszej świeżości. I jak tu nie podziwiać takiego poświęcenia w podrównikowym upale?
        
         Rzeczywiście, sprawy załatwia się w Port Orange samochodem, a nie na nóżkach, do tego w samo południe. Nic więc dziwnego, że Kasia i Henryk byli totalnym zaskoczeniem dla obsługi stacji paliw, widząc ich bez samochodu. Dlatego bez oporów, a raczej z wielkim rozbawieniem zdobyli od nich te kwiaty.

        A dlaczego Tadeusz tak się niecierpliwił? Dostawał białej gorączki na myśl, że może któreś z nich trafił udar, a przecież nie mamy tak wysokiego ubezpieczenia, aby pokryć leczenie w szpitalu w USA. Gdyby, nie daj Boże, taka potrzeba zaistniała, to goszczących nas kuzynów puścilibyśmy z torbami, albo sami zostalibyśmy żebrakami.

 Rok 2016, styczeń

     Dziś nie ma już Tadeusza  wśród nas. Odszedł 20 sierpnia 2014 r. pochowany z najwyższymi honorami. Na ręce Krystyny złożono flagę amerykańską, która w czasie uroczystości pogrzebowych otulała urnę. z jego prochami.




Panie świeć nad duszą GÓRALA !