Ten post składa się w całości z cytatu z książki "Poemat Boga-Człowieka"
Marii Valtorty. Jest w nim przekazana wizja dotycząca przypowieści o
Dobrym Pasterzu.
Drogi Czytelniku! Przeczytasz i przeżyjesz ją, jak piękną poezję, ale od
tej chwili pełniej wyobrazisz sobie Ewangelię o Dobrym Pasterzu, kiedy usłyszysz ją w formie skróconej wysłuchanej np.: w kościele.
Zapraszam :-)
"Jezus przemawia do tłumu. Wspiął się na brzeg strumienia porośnięty drzewami. Mówi do licznego tłumu rozproszonego na polu, na którym zboże już ścięto i jest ono tylko spustoszonym ścierniskiem wypalonym przez słońce.
Jest wieczór. Zapada mrok, lecz już wschodzi księżyc. Piękny i jasny wieczór na początku lata. Stada wchodzą do owczarni i dźwięk dzwoneczków miesza się z przenikliwym odgłosem świerszczy i cykad, wielkie: cyk... cyk... cyk... Jezus wykorzystuje fakt, ze przechodzą stada. Mówi:
"Ojciec wasz jest jak pasterz troskliwy. Co robi dobry pasterz? Szuka pastwisk dobrych dla swoich owieczek, takich na których nie rośnie cykuta i inne trujące rośliny, ale słodkie koniczyny, pachnące mięty i gorzkie lecz zdrowe cykorie. Szuka tam, gdzie razem z pożywieniem byłby chłodny i czysty strumyk i cień krzewów, i nie panoszą się żmije między zielenią w bruzdach ziemi. Nie troszczy się o pastwiska najbardziej obfite, gdyż wie, że na nich jest łatwo znaleźć zasadzkę węży i trawy szkodliwe, ale wybiera raczej pastwiska górskie, gdzie rosy czynią trawę czystą i świeżą, a słońce oczyszcza ją od gadów, tam, gdzie powietrze jest rześkie i dobre, a nie ciężkie i niezdrowe, jak na równinie.
Dobry pasterz obserwuje swe owieczki jedna po drugiej. Pielęgnuje je, jeśli są chore, leczy, jeśli są poranione. Tę, która mogłaby się nabawić choroby przez zbytnią zachłanność pokarmu woła, inną która zachorowałaby z powodu zbytniego przebywania w wilgoci lub na zbyt silnym słońcu przywołuje, aby poszła na inne miejsce. A jeśli któraś niedbała nie je, on szuka jej łodyg kwaskowatych i pachnących, potrafiących rozbudzić w niej ponownie apetyt i podaje jej je własną dłonią, przemawiając do niej, jak do zaprzyjaźnionej osoby. Tak postępuje Ojciec dobry, który jest w Niebie, ze Swoimi zbłąkanymi dziećmi na ziemi. Jego miłość jest łaską, która je gromadzi, Jego głos jest przewodnikiem, Jego pastwiskami - Jego Prawo, owczarnią - Niebo.
Ale oto jedna owieczka Go opuszcza. Jakże On ja kochał! Była młoda, czysta, jaśniejąca, jak obłok na kwietniowym niebie. Pasterz patrzył na nią z wielka miłością, myśląc, ile dobra mógłby dla niej uczynić i ile miłości od niej otrzymać. A ona Go porzuca.
Szedł kusiciel drogą, która ciągnie się przy pastwisku. Nie ma surowego kaftana, lecz szatę w tysiącu kolorów. Nie ma skórzanego prymitywnego pasa i zawieszonego noża, lecz pas złoty. Zwisają z niego srebrne dzwoneczki, dźwięczące melodyjnie, jak głos słowika i ampułki z olejkami, które oszałamiają... Nie ma laski, jak dobry pasterz, aby nią gromadzić i bronić owce, jeśli zaś nie wystarcza laska, on jest gotów bronić siekierą i nożem, nawet narażając własne życie. Przechodzący kusiciel ma w rękach kadzielnicę błyszczącą od drogocennych kamieni, z której wychodzi zapach, będący zarazem odorem i zapachem miłym, który oszołamia tak, jak oślepiają mieniące się klejnoty, o, jakże fałszywie! Idzie śpiewając i rzuca garściami sól, która błyszczy na ciemnej drodze...
Dziewięćdziesiąt dziewięć owiec patrzy i stoją w bezruchu.
Setna, najmłodsza i najdroższa, daje susa i znika za kusicielem. Pasterz woła ją. Ale ona nie wraca. Biegnie szybciej niż wiatr, aby dołączyć do tego, który przechodził, kosztuje tej soli, która wpada do wnętrza i pali szaleństwem dziwnym. Z powodu niego dąży do wód głębokich i zielonych w głuchym lesie. A w lasach, za kusicielem, grzęźnie i zapada się, i wspina się, i zstępuje, i upada... raz, dwa, trzy razy. I raz, dwa, trzy razy, czuje wokół szyi lepki uścisk gadów, a chcąc się napić, pije wody zanieczyszczone, a chcąc się pożywić, gryzie trawy błyszczące od wstrętnej śliny.
Co robi w tym czasie dobry pasterz?
Zamyka bezpiecznie dziewięćdziesiąt dziewięć wiernych owiec i i potem rusza w drogę. Idzie, aż znajdzie ślady zagubionej. Ponieważ ona nie wraca do niego i nawet pozwala, by wiatr porywał słowa jego przywołania, on idzie do niej. Widzi ją z daleka, upojoną w kłębowisku gadów, tak pijaną, że nie odczuwa tęsknoty za obliczem, które ją kocha, i wyśmiewa je. I widzi ją ponownie, pełną winy, bo weszła, jak złodziejka, do cudzej siedziby, tak winną, ze nie ośmiela się już na niego spojrzeć...
Jednak pasterz nie zniechęca się... i idzie. Szuka jej, szuka, idzie za nią. Płacząc nad śladami zaginionej - skrawki wełny: skrawki duszy; ślady krwi: rozmaite występki; nieczystości; dowody jej rozpusty - idzie i dochodzi do niej.
Ach, znalazłem cię, umiłowana! Doszedłem do ciebie! Jaką drogę przemierzyłem do ciebie, aby cię znaleźć znowu do owczarni. Nie pochylaj upokorzonego czoła. Twój grzech pogrzebałem w moim sercu. Nikt oprócz mnie, który cię kocham, nie będzie o tym wiedział. Będę cię bronił przed krytyką innych, osłonię cię sobą samym, stając się tarczą chroniącą ciebie przed kamieniami oskarżycieli. Chodź. Jesteś ranna? O, pokaż mi swoje rany. Znam je. Ale chcę, abyś mi je pokazała z ufnością, którą miałaś, kiedy byłaś czysta i patrzyłaś na mnie, twego pasterza i Boga, niewinnym okiem. Oto one. Wszystkie mają nazwy! Kusiciel, wiem o tym. To on: nie ma kija ani topora, ale uderza głębiej swoim zatrutym ukąszeniem, a z nim ranią fałszywe klejnoty z jego kadzielnicy: te, które cię zwiodły swoim błyskiem... a były siarką piekielną wydobytą na światło, aby rozpalić ci serce. Zobacz, co za rany! Ileż rozerwanej wełny, ileż krwi, ileż cierni.
O biedna mała zwiedziona duszo! Ale powiedz Mi: jeśli ci przebaczę, czy będziesz Mnie kochać? Powiedz Mi: jeśli wyciągnę do ciebie ramiona, czy przybiegniesz do nich? Powiedz Mi: czy jesteś spragniona dobrej miłości? W takim razie przyjdź i odródź się ponownie. Powróć na święte pastwiska. Płacz. Twój płacz wraz z Moim obmywają ślady twojego grzechu i Ja, aby nakarmić cię, gdyż jesteś wyczerpana przez zło, które cię paliło, otwieram Sobie pierś, otwieram Sobie żyły i mówię ci: "Karm się, ale żyj!"
Pójdź, niech cię wezmę w ramiona. Pójdziemy jak najprędzej na pastwiska święte i bezpieczne. Zapomnisz o całej tej rozpaczliwej godzinie. A dziewięćdziesiąt dziewięć sióstr, dobrych, będzie się radować z powodu twojego powrotu.
Ja ci to mówię - Moja owieczko zagubiona, której szukałem, idąc z tak daleka, do której dotarłem, którą ocaliłem - że większa jest radość między dobrymi z powodu jednego zabłąkanego, który powraca, niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nigdy nie oddalili się od owczarni."
Jezus nigdy się nie odwrócił, aby spojrzeć na drogę, którą ma za plecami i na której pojawiła się w półmroku wieczoru, Maria z Magdali. Jest jeszcze bardzo wytworna, ale już przynajmniej ubrana i okryta ciemnym welonem, który zakrywa jej rysy i kształty. Gdy jednak Jezus doszedł do słów: "Odnalazłem cię, umiłowana" Maria wkłada ręce pod welon i płacze, cicho i nieprzerwanie. Ludzie nie widzą jej, bo znajduje się poza wałem przylegającym do drogi. Widzi ją tylko księżyc, już wysoko i duch Jezusa...