Jestem na I roku Studium Nauczycielskiego o kierunku: wychowanie muzyczne (dla absolwentów liceum pedagogicznego) w Grodzisku Mazowieckim.
W czasie sesji letniej, po krótkim pobycie w domu, jadę wprost na egzamin z gry na skrzypcach. Nie mam ze swojego miasta bezpośredniego połączenia do Grodziska. Muszę najpierw dojechać do Kutna, a tam przesiąść się na pociąg do Warszawy, ale przez Skierniewice, a nie przez Sochaczew.
Jadę tą trasą już nie pierwszy raz, ale dzisiaj specjalnie zależy mi na punktualności, przecież mam egzamin.
Wpadam zdyszana w Kutnie na I peron, zadowolona, że zdążyłam, a właściwie przed czasem. Pociąg już czeka, lokomotywy nie widać. Drzwi otwarte czekają już na mnie.
Ufff, trochę ciasno, ale po krótkim poszukiwaniu znalazłam przedział z jednym wolnym miejscem, jakby na mnie czekało. Dobry omen na oczekujący mnie egzamin.
Wcisnęłam się między pasażerów, po uprzednim ulokowaniu futerału ze skrzypcami na górnej półce, angażując do tego młodzieńca.
Ruszamy, ale.. nie w tym kierunku?
Aha... Pewnie musi zjechać z tego toru i zaraz wróci na właściwy tor i kierunek. Rano tu takie zamieszanie. Przecież Kutno to poważny węzeł kolejowy.
Coś za długo cofa.. Paaaafff, paaaaf, paaaf, paaaf... paaf, paaf, paf, paf, wiuuuuuuuuu i pojechaaaał......w stronę Poznania!
Zostałam porwana przez PKP! Pomocy!
Zaraz, zaraz, jak to zostałam porwana? Toć to samouprowadzenie!
Ciekawe, czy to zwykły, czy pośpieszny? Jak długo będę jechać w przeciwnym kierunku? Zamiast z miasta A do miasta B wkradła się niewiadoma C w zadaniu matematycznym.
Ciekawe, gdzie wyląduję? W najgorszym wypadku w.... Koninie.
O, ja biedna... Dwója murowana za niestawienie się na egzamin!
No, dobra, na zewnątrz nie okazuję wcale zdenerwowania. Jest to ćwiczenie najwyższej klasy na opanowanie. Chociaż jest zagrożenie - jestem w tym pociągu pasażerem na gapę. Przy pierwszej kontroli nie będę miała odwagi przyznać się, że mam bilet do Grodziska, a nie do Konina, czy Poznania. I tak mam szczęście, że to Polska, a nie USA, bo jak wsiadłabym do Amtraka, to bym się dopiero ujechała! Ale znowu zwiedziłabym Stany wzdłuż i wszerz.
Oj, moi aniołowie, na pomoc! Wynieście mnie na skrzydłach z tego pociągu, w dowolny sposób, tylko .... bez katastrofy!
Ale, co to? Pociąg zwalnia. Czyżby to nie express ani przyśpieszony?
Na wszelki wypadek wstaję majestatycznie, jakby to był mój planowany cel podróży. Pewno dziwi moich współpodróżnych, dlaczego na takiej krótkiej trasie nie zaczekałam w korytarzu. Ale to ich ewentualny problem. Sięgam po skrzypce, znów angażując tym razem zdziwionego młodzieńca i żegnając pasażerów, kieruję się do drzwi wyjściowych. Przez okno widzę pustkowie w .... Złotnikach Kutnowskich.
Wysiadam i nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Nawet budki dróżnika nie ma! Całe szczęście, że pogoda słoneczna. Może lepiej byłoby dojechać dalej, już niekoniecznie do Konina, ale tam przynajmniej dowiedziałabym się, kiedy wrócę do Kutna.
Oczywiście, nie jestem tak szczęśliwa, jak ta niżej sfotografowana dziewczyna na tym pustkowiu, w innym miejscu i innych okolicznościach.
Oczywiście, nie jestem tak szczęśliwa, jak ta niżej sfotografowana dziewczyna na tym pustkowiu, w innym miejscu i innych okolicznościach.
Nawet, gdyby to było możliwe, gotowa jestem dogonić znikający pociąg, ale trudno, takiego wyboru dokonałam, mam konsekwencje.
(Powrót do Kutna i ewentualny egzamin w niecodziennych warunkach opiszę w jednym z następnych postów tutaj)