( Czy przytoczone marzenia spełnią
się – opiszę w następnych odcinkach, więc je teraz nie pomijajcie, proszę.
Wątek florydzki będę ciągnąć niekoniecznie chronologicznie).
A więc do rzeczy:
Na lotnisku stawiamy się wczesnym rankiem 15 marca 2000 roku. Wylot do
Amsterdamu planowany jest na godz. 6:55. Z emocji nie zmrużyłam w nocy oczu. Moi towarzysze też narzekają na
zmęczenie. Musieliśmy wcześnie wstać, aby pokonać 120 km samochodem do Warszawy
i mieć zapas czasu na odprawę. Tego ranka jest przymrozek, więc cieplejsze
wierzchnie okrycia wrócą dziś samochodem do domu. Jedziemy w upalne części
świata! Przecież nie będziemy obciążać
bagażu. Kierowcą naszym dzisiaj jest wierny przyjaciel męża, wspólnik w ich
firmie. Po odprawie pierwsze kroki
kierujemy do kaplicy, prosząc Boga o szczęśliwą podróż i już spokojni po chwili
wkraczamy na pokład samolotu.
To ja spośród towarzyszącej mi w podróży rodzinki jestem w lotach nowicjuszką. Przejście z budynku „rękawem” powoduje, że mam wrażenie, że wciąż jestem w jednym z pomieszczeń terminala. Jak dotąd, bez lęku. Wybieram miejsce przy oknie, przy nasadzie skrzydła. Obsługa lotniskowa polewa wodą oszronione skrzydła samolotu.
To ja spośród towarzyszącej mi w podróży rodzinki jestem w lotach nowicjuszką. Przejście z budynku „rękawem” powoduje, że mam wrażenie, że wciąż jestem w jednym z pomieszczeń terminala. Jak dotąd, bez lęku. Wybieram miejsce przy oknie, przy nasadzie skrzydła. Obsługa lotniskowa polewa wodą oszronione skrzydła samolotu.
- Czy aby robią to skutecznie? –
myślę, ale nie dzielę się tą obawą z nikim. Siedzimy w trzecim rzędzie od
końca. Za nami usadowili się jacyś klerycy i ksiądz.
- O, dobrze – pocieszam się w duchu - mamy zapewnioną opiekę niebios,
przecież im nie może się nic stać. Na pewno wymodlili szczęśliwą podróż.
Spokojnie już wybieram najlepszą pozycję w fotelu i spoglądam przez okno, podziwiając z góry Warszawę. Nie, o kredycie na zakup biletów jeszcze nie powiem. Czeka nas przecież przesiadka w Amsterdamie. Będzie na to czas nad oceanem.
Po krótkiej wymianie wrażeń z rodziną wreszcie chcę zasnąć. Niestety za dużo nadal wrażeń. Nadpływają wspomnienia. Przymknęłam powieki, obserwując bałwanki białych chmur pod nami. Mam wrażenie, że płynę po deserze, pokrytym bitą śmietaną.
Od razu przywołuję wspomnienia z
dzieciństwa:
Moja grafika |
- Szkoda, że
nie mogę dorzucić do chmur. Jeszcze brakuje mi sił. Może kiedyś.. marzyłam.
Jabłko po takiej podróży w przestrzeni spadało na trawę, rozbijało się na połowy lub tylko ubijało. Było jednocześnie kruche ale również przesmacznie..... soczyste.
Jabłko po takiej podróży w przestrzeni spadało na trawę, rozbijało się na połowy lub tylko ubijało. Było jednocześnie kruche ale również przesmacznie..... soczyste.
Jednak było warto. Chmur nie udało się dotknąć, a co dopiero
sięgnąć gwiazd, czy najpiękniejszego obiektu na niebie, jakim był księżyc.
Przecież tam nie mogłam polecieć, a nikt mi go
nie przybliżyłby do maleńkiej dłoni.
Dziwne, bo jakoś nie wspominam, abym wówczas w dziecięcych latach
zafascynowana była samolotami. Czyżby nad moją okolicą, w której zamieszkiwałam
nie przechodziły linie lotnicze? Owszem, wspominam coś latającego, dużego, wspaniałego.
Ale to był...... bocian.
Goniłam go po łące z siostrą wołając,
aby przyniósł nam braciszka. No i przyniósł... dwie siostrzyczki. Bliźniaczki :-)
W tym wieku,
też nie wiedziałam, że na świecie są równie piękne ptaki, flamingi, które urzekną mnie swą urodą i
majestatem, kiedy będę oglądać po latach programy przyrodnicze w telewizji.
Widok brodzących różowych flamingów o zachodzie słońca na rozlewiskach i
nagły ich zryw do lotu w ogromnej ilości, to zapierający dech obrazek i
tęsknota do przebywania w takiej scenerii na żywo. Telewizyjne programy
przyrodnicze po latach wzbudziły również miłość do delfinów. Czułam
specjalną bliskość z tymi stworzeniami.
Biegając z siostrą nad brzeg Wisły, zatrważałyśmy rodziców,
że utoniemy. Mama ubierała się w kożuch na wewnętrzną stronę, zostawiała sklep
i wybiegała od strony nadbrzeża, odstraszając nas.
-
Chciałam, aby były ostrożniejsze -
wspomina później mama.
W rzece , jak
to w rzece, pływały tylko pospolite ryby, które przy niskim poziomie wody można
było prawie dotknąć. Żadnych tam cudów. Przecież nie oglądałam jeszcze
telewizji , więc nie wiedziałam, że w oceanach żyją delfiny , orki i inne
piękne stworzenia.
Piękne i
beztroskie były te lata dziecięce, jednak przyszedł czas na dorastanie.
Ukończyłam studia, wyszłam za mąż. Mamy z mężem 2 córki. Zwiedziłam kawał
świata, ale tylko tam, gdzie można było dojechać samochodem lub autokarem ( a
nieprawda, podpowiada sumienie, a prom do Danii?). Faktycznie, bałam się nie
tylko latać samolotem ze względu na katastrofy, ale jeszcze ten
Heweliusz na Bałtyku zrobił swoje. Przemogłam się i wspólnie z mężem oraz
zapraszającymi nas do siebie Duńczykami
weszłam pewnego lata na ten makabryczny dla mnie wówczas środek
transportu.
A przecież w
dzieciństwie przepływałam Wisłę w poprzek małą drewnianą łódką z babcią i
właścicielem łódki bez żadnej obawy i bez jakichś tam wszędzie używanych
obecnie kapoków ( teraz osądziliby moją śp. babunię za
nieodpowiedzialność), ale wtedy, jako mała dziewczynka nie bałam się Wisły,
przecież mama musiała mnie od wody odganiać.
Czego to nie
spowodują media, pokazując nachalnie zdjęcia z katastrof?
W latach pięćdziesiątych też zdarzały się katastrofy
samolotowe, na morzach i oceanach. Ale nikt małych dziewczynek nimi nie
straszył!
Moje wspomnienia przerywa córka,
pytając?
- Przespałaś się trochę, mamusiu?
- Nie, Kasiu, nie spałam. Wspominałam
sobie dziecięce lata. Zupełnie rzeczywiste fakty, a nie, nomen omen, bujanie w
obłokach - oznajmiam trochę zdziwionej córce.
Naszą rozmowę przerywa
głos stewardessy o zbliżaniu się do
Amsterdamu. Przypinamy pasy.
W ogromnym i przepełnionym kompleksie
lotniska w Amsterdamie czekamy na samolot do Orlando na Florydzie. Planowany
wylot ma nastąpić o godz.14:40. Znużona pokładając się na krzesłach w półśnie,
czekam już od godz. 8-ej z niecierpliwością na dalszy lot. Wreszcie rozpoczyna się
kilkunastogodzinna podróż. Witają nas stewardessy w pięknych czerwonych
garniturach . Na głowie czerwone furażerki. Jak przyjemnie. Zapominam, że to
mało znane linie lotnicze. Kuzyni z Florydy nie mogli znaleźć żadnej informacji
w Internecie o tych liniach. Są pełni obawy o nasze bezpieczeństwo lotu.
Większość trasy przesypiam, a tylko od
czasu do czasu wstaję, prostując nogi z obawy przed zatorami żylnymi. Obsługa
samolotu bardzo sympatyczna. Rodzinka
budzi mnie na czas posiłków. W przerwach spoglądam na monitor,
obserwując położenie geograficzne miejsc, nad którymi aktualnie przelatujemy.
- Oby jak najszybciej dolecieć nad ląd
Ameryki – marzę, jakby to miałoby być bezpieczniejsze w przypadku katastrofy. A
więc nadal boję się wody.